„Miasto niebieskich tramwajów” Henryka Wańka
Halina Szczepańska
ŚLĄSKIE UNIWERSUM
Henryk Waniek to po pierwsze malarz. Jako prozaik zadebiutował w 1984 roku. Do tej pory ukazało się około dwudziestu jego książek. Większość z nich w różny sposób opowiada o Śląsku, cytując fragment jednego z tytułów, „od Oświęcimia do Zgorzelca”.
Opowiadania (w tomie jest ich kilkanaście) zróżnicowane pod względem formy, tematyki i czasu akcji łączy miejsce. Wszystkie dzieją się gdzieś na Dolnym Śląsku i we Wrocławiu. Dlaczego ten Wrocław, dlaczego ten Śląsk? Henryk Waniek nigdy tam nie mieszkał, ale jak pisze, połączyła go z tym miastem tajemnicza wypełniona emocjami więź. „Było we mnie wpisane, jak niespełniona miłość, wielka, to niewątpliwe, choć tylko jednostronna. Trwałość i niezmienność moich uczuć potwierdzałem później niezliczoną ilość razy; przybywając tu i opuszczając Wrocław, aby znowu przybywać. Jak dawniej. Jak teraz. Jak zapewne w przyszłości.”
Miasto niebieskich tramwajów to tytuł tomu i jednocześnie jednego z opowiadań w tej książce. Do jego treści nawiązuje okładka . Zdjęcie wrocławskiego dworca i pociągu w zderzeniu z tytułem o tramwajach wywołuje konsternację. Nie oznacza to, że wydawca nie dopatrzył… Takie jest po prostu to tytułowe opowiadanie. Waniek, przypominając popularną piosenkę o Wrocławiu, zwierza się tu trochę z tej swojej wrocławskiej miłości, rozgląda po dworcu, snuje refleksje o ludziach, miejscach i podróżowaniu. Szlagier „Mkną po szynach niebieskie tramwaje przez wrocławskich ulic sto…” śpiewała w latach pięćdziesiątych Maria Koterbska. Wtedy tramwaje we Wrocławiu były naprawdę w tym kolorze. Henryk Waniek, rocznik 1942, podróżujący do miasta nad Odrą z rodzicami, wspomina swoje zadziwienie dziecka z krainy czerwonych tramwajów – „dlaczego niebieskie?” I zaraz dodaje: „Gdy nieco później usłyszałem tę piosenkę, od razu zrozumiałem, o czym mówi. O tramwajach nie z tej ziemi, spadłych jak z nieba, darowanych jakby przez Boga, wraz z całym poturbowanym Wrocławiem”.
W książce często pojawiają się zapiski o charakterze osobistym. Waniek wspomina, rejestruje własne przeżywanie i doświadczanie Dolnego Śląska. W opowiadaniu zatytułowanym „Mam cztery lata (zamiast wstępu)” tak odnotował swój pierwszy przyjazd do Wrocławia: „Zamiast miasta widziałem tylko kikuty domów z rzadko rozsianymi ostańcami.(...) To wywarło na mnie silne wrażenie. Pewnie nie byliśmy tam dłużej niż kilka dni, co jednak wystarczyło bym zobaczył świat w stanie upadku. Kto wie czy nie był to mój pierwszy krok ku dialektyce przestrzeni? (...) Po mieszkańcach tej ziemi, którzy zniknęli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zostało wiele zagadkowych śladów, jak pismo zaginionej cywilizacji.”
I takie są historie spisane w tej książce, jakby o „zaginionej cywilizacji”, czasami zupełnie nieprawdopodobne, jak baśnie, lokalne mity, ale jednocześnie bliskie. Zagłębiając się w kolejne opowieści zaczynamy rozumieć intencje autora. Waniek jest poszukiwaczem, szpera po archiwach, książkach, wędruje, zatrzymuje się, wraca, kluczy po wielokroć, szuka i chce nam o tym wszystkim opowiedzieć i wciągnąć nas w to swoje prawie detektywistyczne zajęcie. Kierowany nieustanną ciekawością spotyka ludzi, którzy potrafią opowiedzieć najbardziej nieprawdopodobne historie, na dodatek bywa, że w okolicznościach co najmniej podejrzanych, jak w opowiadaniu „Dwa zdjęcia”: „Sam nie wiem, czy wierzę w to co mi opowiedział Kulawy. Znam wiele historii, może tylko nie tak drastycznych, które zrazu robiły wrażenie zmyślonych, a jednak po czasie okazywały się prawdą. (…) Nazywam go Kulawym, bo mi się nie przedstawił. Ani ja jemu. Gdy skończył, milczał trochę, aż uznał, że powiedział wszystko. Wstał, mruknął i odszedł w głąb zarośli. Dokładnie tam, skąd się wcześniej wyłonił jak duch, podpierając się kulą, nie tyle utykając, co powłócząc lewą nogą. Pojawił się a potem zniknął jakby go wcale nie było.”
Czytając Miasto niebieskich tramwajów czasami uczestniczymy w ustalaniu faktów, dzielimy wątpliwości autora co do wiarygodności relacji, zadziwiamy się, wierzymy albo nie wierzymy, ale patrzymy, patrzymy coraz bardziej oczami autora. Na obrazach malowanych pędzlem przez Henryka Wańka prawie nie ma ludzi. W świecie pokazanym w każdym z opowiadań Henryk Waniek – pisarz maluje portrety ludzi często i z rozmachem. Razem z bogatym tłem, pełne szczegółów. A postaci na pierwszym i dalekim planie jest w tych opowiadaniach cały tłum. Jakiś wojskowy w mundurze austriackim, niemieckim, czeskim, polskim, hrabia, wieśniak, służąca, trup hrabiego, bezdomni z dworca Wrocław Główny. Jest bywalec melin i podziemi macedoński a może grecki imigrant, kelner restauracji pierwszej klasy i niedoszły literat, dla którego tylko „pisanie ma sens, podczas gdy cała reszta żadnego sensu nie ma”. Jest młynarz, co obok żony w domu ukrywał kochankę, są tropiciele zakopanych skarbów, Stalin, córka pułku, kawaler Giacomo i wielu innych, ale przede wszystkim sam Henryk Waniek, który bywa głównym bohaterem albo narratorem. W tych opowieściach daje się zauważyć także sympatię autora do opisywanych bohaterów, dystans, uśmiech a czasami niedomówienie, by – chociaż dawno nie żyją – nie odsłaniać zanadto ich prywatności.
Są tu historie często opowiedziane z przymrużeniem oka albo wykoślawione przez ludzką pamięć, sensacyjne, fantastyczne osadzone w różnym czasie – od współczesności po XVIII wiek. I są też opowiadania, w których Waniek próbuje dotknąć „dużej” historii, ustalania granic Dolnego Śląska po drugiej wojnie światowej, nadawania polskich nazw. Robi to w swoim stylu, z humorem, na marginesie, prześmiewczo. Błyszczy erudycją, ale czy na pewno mówi prawdę, czy czegoś nie zmyślił a teraz tylko czeka, jak zaczniemy powtarzać stworzone „historyczne fakty”?
Choć bywa i poważnie, jak w opowiadaniu wspomnieniowym „Pomnik psa”. Waniek opisał w nim świat i miejsce, które zarejestrowała jego własna pamięć. „Przez kilkadziesiąt lat trwałem w przekonaniu, że na zawsze pozostanie tajemnicą to miejsce, gdzie się znalazłem ja – dziecko katowickiej miejskiej ciasnoty, podwórek, brudu i hałasu; cztero-pięciolatek, powierzony przez rodziców pod opiekę odległych kuzynów, którzy znaleźli się w dawnym majątku (…).” Może i w tamtym tajemniczym miejscu z dzieciństwa narodziła się jego fascynacja Dolnym Śląskiem, z jego stolicą Wrocławiem?
Jedno z opowiadań pt. „Huk” ostrością obrazowania dosyć przewrotnie przywodzi na myśl malarstwo. Jest taki obraz Edwarda Hoppera „Routhe 6, Estham”. Samotny dom przy pustej amerykańskiej ulicy. I jest obraz Henryka Wańka „Manhattan”. Kolorowe domy przy pustej (też amerykańskiej) ulicy. „Manhattan” to nie jest obraz w stylu Wańka. A jednak w tym bezimiennym widoku artysta zamknął silne emocje. Za anonimowym błękitem okien, różowością ścian, ciemnością zaułków ukrył tajemnicę. To obraz – ten Hoppera i ten Wańka – który sprawia, że po plecach przechodzi dreszcz. Widok wciąga, rodzi pytania, wywołuje bieg myśli przez życie jak w godzinie śmierci.
„Huk” to intryga polityczna, którą autor rozgrywa jak partię w szachy. Zaczyna się bankiet, zjeżdżają goście. Tu minister, tam burmistrz, kelner z tacą, strzępki rozmów, ciasta, alkohole, muzycy grają… Od pierwszych słów narasta napięcie. Czytelnik, nie tylko zasugerowany tytułem, ale przez sposób prowadzenia narracji, wie, że coś się stanie… Waniek jest reżyserem i choreografem tego spektaklu. Przestawia figury, rozdaje kwestie, tworzy plątaninę ludzi, zdarzeń przypadkowych i zaplanowanych, aby doprowadzić do punktu kulminacyjnego, którym do końca nie wiadomo, czy będzie wybuch bomby, czy śmiechu. I następuje finał. I, jak przy wpatrywaniu się w ów obraz, po plecach przechodzi dreszcz, w głowie nagły bieg myśli.
W tomie wśród wielu innych, wyróżnia się opowiadanie „Schwarz” o niemożliwej do przejścia drodze społecznego awansu i muzycznej kariery, o wypaczonej roli instytucji powołanej do realizacji symbolicznej doniosłej misji. Wciąż aktualne, choć zawieszone gdzieś daleko w przedwojennym czasie, a Waniek pokazuje w nim jak dobrze potrafi się bawić absurdem i kreślić z pozoru statyczną fabułę w tempie pełnym zwrotów i zaskoczeń.
Henryk Waniek nie jest jedynym piewcą Dolnego Śląska. To miejsce fascynuje wielu badaczy i twórców. Wańka wyróżnia emocjonalne zaangażowanie – choć, jak by powiedział mieszkaniec tego regionu, nie jest tutejszy – ta wspomniana więź, „nieodwzajemniona miłość”. Chwilami przez to spojrzenie z dystansu widzi wyraźniej i skuteczniej wciąga czytelnika w malowaną przez siebie rzeczywistość i nierzeczywistość. Dana jest nam jego refleksja, poczucie humoru, jego osobiste przeżywanie miejsc i zdarzeń. Waniek stawia pytania i szuka odpowiedzi, nieustannie dąży do rozszyfrowania zagadki, poznania tajemnicy. Tajemnica. O niej powiedział w jednym z wywiadów. To pogoń za nią sprawia, że ciągle szuka i ciągle pisze. Waniek przemierza „swój” Śląsk nieustannie. Ale tak samo wędruje jego umysł i wyobraźnia. Ta właśnie wyobraźnia artysty wydaje się mieć wpływ na sposób opowiadania o tej „zaginionej cywilizacji”. Waniek może sobie pozwolić wyciągnąć na światło dzienne historie, którym inni nie daliby wiary, spojrzeć po swojemu, owinąć humorem, puścić oko. A jednocześnie to jego patrzenie pozwala nam zajrzeć w ciemne zakamarki, poznać opowieści, na które reagujemy „nie do wiary”, „nie do wiary”…
Z drugiej strony pisanie o Śląsku, o miejscach, które odgrywają dla autora tak ważną rolę, wywołują osobiste emocje, są na wyciągnięcie ręki, są czyjąś „małą ojczyzną” wcale nie jest pisaniem o Śląsku. To pisanie o świecie uniwersalnym. To po prostu przeżywanie świata, opisywanie cywilizacji, co autor sam stwierdza w jednej z osobistych refleksji w tej książce: „Piszę o tym bezustannie i już niemal wyłącznie. Jakieś opowiadania i opowiadaniopodobne rzeczy. O samym Wrocławiu, a jakże. Lecz również o rubieżach tamtejszej ziemi, może nawet bardziej ciekawych, bo ciągle – mimo upływu lat – nie całkiem rozpoznanych. Tego dolnośląskiego uniwersum, gdzie ponad powierzchnię fikcji i kłamstw wystają jakieś czubki prawdy nie dość utopionej. Albo czegoś, co prawdą być mogło. Albo nie mogło, bo od początku zostało zmyślone, w dobrej wierze lub złej.”
W twórczości Henryka Wańka książką, wymienianą przez krytyków jako najważniejszą, jest Finis Silesiae. Przy niej opowiadania Miasto niebieskich tramwajów to okruchy, małe historie, które powstawały gdzieś po drodze. Jednak niemniej ciekawe. Można mieć tylko pretensje do autora i wydawcy, że w tomie nie znalazło się tych okruchów więcej.
Henryk Waniek „Miasto niebieskich tramwajów”, Wydawnictwo FORMA i Dom Kultury 13 Muz, Szczecin 2017, str. 124
Halina Szczepańska
Przeczytaj też w ‘porcie literackim’ recenzję książki H. Wańka Notatnik i modlitewnik drogowy 1984-1994 (2013) autorstwa Anny Łozowskiej-Patynowskiej