Róża, która nie więdnie
Jerzy Żelazny
W tym roku Kancelaria Prezydenta do tak zwanego Narodowego Czytania wytypowała powieść Stefana Żeromskiego Przedwiośnie. To ważna powieść okresu międzywojnia, napisana i opublikowana w kilka lat po odzyskania niepodległości. Ważna ze względu na wagę przedstawionych w niej problemów społecznych i narodowych kształtującego się po przeszło stuletniej niewoli państwa, ważna z uwagi na jej walory narracyjne. W stulecie odzyskania niepodległości wybór, moim zdaniem, trafny.
W czasach licealnych Stefan Żeromski był dla mnie postacią mityczną. Podobnie miejsca z nim związane, z jego młodością, z postaciami jego utworów. Zamierzałem je poznać, włóczyć się, śladami pisarza lub jego postaci literackich. To jedno z wielu moich niespełnionych marzeń młodości. Sądzę, że każdy człowiek ma jakieś niespełnione marzenie. Należę do nich również. I nie piszę tu o jakichś wielkich planach, marzeniach nie do spełnienia, ale małych, których urzeczywistnienie jest niejako w zasięgu ręki, a jednak umknęły nam, przez długie łata były w sferze naszych projektów, a po jakimś czasie przestały budzić emocje.
A przecież moje zamierzenia były łatwe do spełnienia, nie wymagały jakichś większych pieniędzy, raczej drobnej sumy, która nie stanowiła przeszkody. Czemu zatem nie pojechałem tam? Chciałem włóczyć się po Górach Świętokrzyskich, odwiedzić Ciekoty, źródło Biruta, Strawczyn, miejsce urodzenia pisarza, marzyłem, by zobaczyć autograf Żeromskiego wydrapany na murze kapliczki na Świętej Katarzynie, przejść się korytarzem szkoły w Kielcach, którym chodził bohater Syzyfowych prac, w Nałęczowie obejrzeć dom pisarza i grobowiec syna, zmarłego młodo, chciałem wspiąć się na latarnię w Rozewiu, w której szumu fał morskich słuchał autor Wiatru od morza.
Wcześnie czytałem Dzienniki autora Puszczy Jodłowej, jeszcze przed ich wydaniem w formie książkowej w 1953 roku. Nie całe, raczej fragmenty drukowane w Twórczości, jedynym miesięczniku literackim, który powstał tuż po wojnie i przetrwał do dzisiaj.
Te zapiski młodego Żeromskiego natchnęły mnie marzeniem o podróży do miejsc jego młodości i sprawiły, że stałem się, jak to się dzisiaj mówi, fanem jego twórczości.
Większość utworów autora Popiołów w szkołę średniej czytałem na lekcjach chemii. Nie te lekturowe, ale Wierną rzekę, Urodę życia, Dzieje grzechu. Zachwycałem się też prozą poetycką, Dumą o hetmanie, opowiadaniami , uczyłem się na pamięć fragmentu dramatu Róża, pozostały mi w pamięci tylko pierwsze słowa utworu: Kiedyż uniesiem głów ponad zbroczone wezgłowie, kiedyż na ludu łonie spoczniemy w sławy koronie – któż odpowie? Po łatach, ponieważ ów dramat tkwił w mej pamięci, postanowiłem na jego podstawie opracować monodram i zaproponować go pani Jadwidze Galik ze Sławna, z którą przez dziesięciolecie tworzyliśmy amatorsko teatr, aby nadała mu kształt sceniczny. Miał się zaczynać słowami: Na zakłęsłych grobach powstańczych i bojowniczych zasadzą różę czarującą - różę świętą, której kwiat urząd najwyższy ludu nadawać będzie jako znak sławy. Nadeszły jednak inne czasy, wybuchły strajki w sierpniu 1980 roku, przeszłe opisy martyrologiczne wydały mi się mało przydatne w nowej sytuacji społecznej i politycznej, odstąpiłem więc od napisania monodramu.
Wracając do czytania dzieł Żeromskiego - nie lubiłem chemii, więc na lekcjach trzymając książkę na kolanach, czytałem dzieła autora. Walki z szatanem. Nauczyciel nie miał o to pretensji, nie interesowało go to, czy nas czegoś nauczył, hurtem wszystkim stawiał trójki, kto chciał mieć na koniec roku lepszy stopień, mógł zgłosić się na egzamin. Stawiał czwórkę, nawet jeśli się nie odpowiedziało na żadne z jego pytań. Uważał bowiem, że jeśli ktoś chce poprawić sobie stopień, to na pewno na czwórkę zasłużył. Został zmuszony do pracy w szkole nakazem pracy po skończeniu studiów, wiele więc robił, by go z niej wyrzucono, co mu się po jakimś czasie udało, przeszedł do pracy w przemyśle, a to było jego pragnieniem.
Ta moja miłość do Żeromskiego nie wzięła się z niczego. Od dzieciństwa byłem wrażliwy na urodę krajobrazu - lasów, zagajników, pagórkowatych pól, łąk ubarwionych krzewami kłokoczki, strumieni bulgoczących wśród pustkowia, rozkołysanych w słońcu jezior albo gdy tonęło w nich niebo... To wielkie oczarowanie Żeromskiego światem współgrało z moją wrażliwością. Ponadto i to chyba było decydujące - w szkole panował, chociaż nieoficjalnie, kult Żeromskiego. Jego portrety ozdabiały kilka klas, wisiały sentencje wyjęte z jego dzieł, a nauczyciele w większości z przedwojennym cenzusem uniwersyteckim, byli przejęci ideałami Żeromskiego, jego ideami tradycji walk niepodległościowych, tradycji pracy organicznej, krzewienia postępu, zwłaszcza w środowisku wiejskim. Uczęszczałem do liceum pedagogicznego, więc Siłaczka była tym utworem, do którego często się odwoływano, a jego utwór sceniczny Uciekła mi przepióreczka, w którym bohaterami jest para wiejskich nauczycieli, próbowaliśmy wystawić w szkolnym teatrze.
Miłość do twórczości autora Przedwiośnia rozbudzała w nas polonistka, wielka entuzjastka tego pisarstwa. Ona podsunęła mi książkę Stanisława Adamczewskiego Serce nienasycone, która zwielokrotniła moją miłość do pisarstwa autora Róży. Żeromski to była moja pierwsza wielka fascynacja literacka. Potem przyszły inne, ale to już odmienna melodia.
Jednakże w strony rodzinne Żeromskiego nie pojechałem. Może dlatego, żeby ta podróż była wciąż przede mną, jako podróż do miejsc fascynujących, żeby o tym myśleć często, wyobrażać sobie, gdy wchodzę do pralasu Puszczy Jodłowej i czuję wielki oddech ziemi i żywą pieśń wieczności.
A propos Puszczy Jodłowej - niedawno znalazłem karteluszek, na którym zanotowałem fragment Puszczy Jodłowej. Ten zapisek przetrwał jako zakładka w Słowniku etymologicznym języka polskiego Aleksandra Brücknera, wybitnego slawisty, zasłużonego dla kultury polskiej, autora pomnikowych dzieł, jak choćby wspomnianego słownika etymologicznego. Ten karteluszek jeszcze tkwi tam, nie wyrzuciłem go, a teraz zastanawiam się, kiedy i w jakim celu przepisałem ten fragment Puszczy Jodłowej, może z miłości do drzew, lasu? Może w nim usłyszałem ów wieczny, niezniszczalny metafizyczny poszum lasu, który szumiał mi od łat najmłodszych, szumi po dziś dzień. Brzmi ten fragment tak:
Żyj wiecznie świątnico, ogrodzie lilii, serce lasów! Przeminęły nad tobą czasy złe, zlane ludzką krwią. Ciągną inne, inne. Lecz któż może wiedzieć, czy z plemienia ludzi, gdzie wszystko zmienne i niewiadome nie wyjdą znowu drwale z siekierami, żeby ciąć do korzenia macierz jodłową na podstawie nowego prawa, w interesie jakiegoś handlu lub czyjegoś niezbędnego zysku. Jakie bądź byłoby prawo, czyjekolwiek by było, do tych przyszłych barbarzyńców poprzez wszystkie czasy wołam krzykiem – nie pozwalam! Puszcza królewska, książęca, biskupia, świętokrzyska, chłopska, ma zostać na wieki wieków jako las nietykalny, siedlisko bożyszcz starych, po którym święty jeleń chodzi - jako ucieczka anachoretów, wielki oddech ziemi i żywa pieśń wieczności.
Cóż, nie przejął się nikt wołaniem Żeromskiego, nowi barbarzyńcy okazali się nieustępliwi. Wprawdzie nie zawzięli się na Puszczę Jodłową, lecz na inną, Białowieską, musiał rodzimych barbarzyńców powstrzymać w dziele niszczenia Trybunał Europejski. Wstyd i hańba. A ten fragment dzieła Żeromskiego odżywa w mej pamięci, gdy idę ulicą miasteczka i za każdym razem natykam się na jadące wielkie samochody, wiozące stosy porżniętych drzew. Ile ich codziennie przejeżdża, kilka czy kilkanaście? Nie wiem, nie liczyłem, ale ich mnogość świadczy, że w okolicznych lasach również wyżynano drzewa na potęgę, bez litości.
Ale wracajmy do moich niedoszłych wojaży do miejsc związanych z autorem Rozdziobią nas kruki, wrony... Byłem kilkakrotnie w Nałęczowie, w domu Żeromskiego, zwiedziłem jego muzeum, oglądałem grobowiec syna Adama. Byłem tam trochę przypadkiem, trochę z zaskoczenia, w dużej grupie, w czasach, gdy zachwyt autorem Róży mocno spłowiał, przygasł. Jakże dalekie były moje przeżycia podczas pobytu w Nałęczowie od tych wyobrażanych w młodości!
I może dobrze, że nigdy nie pojechałem w okolice Ciekot, do Puszczy Jodłowej, bo one nadal żyją we mnie pięknym wyobrażeniem z młodości. Przekonałem się będąc w Nałęczowie, w domu pisarza, oglądając jego otoczenie, że nie dorównują tym z wyobrażeń. Warto mieć takie miejsca, które żyją w naszej wyobraźni, tam bywają piękniejsze niż w rzeczywistości. Warto mieć w pamięci różę, która nigdy nie więdnie.
Jerzy Żelazny
Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także - w "porcie literackim" - recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014)