„Ja de” Aleksandry Zińczuk
Leszek Żuliński
UWAGA! CIEKAWY DEBIUT!
Zachęcam was do odwiedzenia witryny Warsztaty Kultury (https://www.warsztatykultury.pl). Spirituską-movenską (ładnie to spolonizowałem?) jest tam Aleksandra Zińczuk – osoba jeszcze młoda, energetyczna, świetnie wykształcona, kreatywna… Głowę daję, że minie jeszcze trochę czasu i stanie się ona kimś znanym. Myślę, że w niektórych kręgach już jest. A w swoim Lublinie już zapewne wyrosła na postać wielce cenną.
Ja – niestety – dowiedziałem się o jej istnieniu dopiero teraz i, jak to się mówi, „jestem pod wrażeniem”. Pani Aleksandro, ma Pani fana!
Tomik pt. JA DE wygląda mi na debiutancki. A skoro został wydany w sopockim Toposie, to też sporo znaczy. Innymi słowy, ta nieznana mi dotąd autorka zaimponowała mi tym wszystkim, o czym się na jej temat dowiedziałem.
Ale pora byśmy zajęli się wierszami Pani Aleksandry. Bohdan Zadura (który pomagał autorce w doborze wierszy itp.) w krótkiej notce rekomenduje: Poezja bardzo lubelska ze względu na jej wielokulturowość, pewne nawiązania do awangardowości Józefa Czechowicza i niepozbawiona nuty katastroficznej. Wrażliwa na rodzinne i obce krajobrazy, nastawiona na spotkanie z drugim człowiekiem. Wiele z tych wierszy ze względu na pojawiające się w nich motywy i problemy może wywołać zainteresowanie również Polską, zwłaszcza na Ukrainie.
Zacznijmy od tego, że do teraz zastanawiam się nad tytułem tego tomiku: JA DE… Tak, napisanego dużymi literami. We wszystkich wierszach nie znalazłem stosownego odniesienia. Ale wiersz otwierający tomik ma tytuł: Jadę nad Doniec. Dobry, intrygujący wiersz, lecz nie kojarzący mi się z żadnym JA DE.
Jedno jest pewne: ta poetka jest odwrócona na Wschód. Donbas, Lwów, Polesie, Wołyń… No i Włodawa, miasto rodzinne Zińczuk – ongiś ważne w księstwie halicko-wołyńskim. Jednak to wszystko nie znaczy, że te „didaskalia” były inspiracją tych wierszy. Jeśli sięgam po takie odniesienia, to tylko dlatego, że „lubelskość” Zińczuk jednak jakoś na wschód jest ukierunkowana.
Przytoczę obszerny wiersz pt. Matka Boska Wołyńska: każdym późnym wieczorem jej stopy zawsze ześlizgiwały się w dół / gładko, jakby z wypolerowanej szafy / wszystko ten nieznośny głód, wpatruje się. // odrętwiałe półki zeszyty strugi drewna / długotrwale wypełnione kolejową treścią /. One zaczynaj się tak samo / – wszędzie słowa – / wyskakują w konfiguracji coraz bardziej przejrzystej – siatka żył pod skórą – / precyzyjnie podświetlone, jak cep pod czaszką dziura na wylocie skroni. // doktor Juvental Urbino (nawet jako bohater) nie śmiałby / przypuszczać że to co widział (podczas pierwszych lotów balonem) / może być zakaźne na całe nowe wieki, i / da się u niego wyczuć pazerne zniewolenie, jak w pierwszej dziecinnej gorączce. // Plazma tak (maluje nowy Katyń) / powinni opatentować nowy program Google Arecheological Earth / i każdy będzie badał: stawiał wykresy snuł wnioski obmacywał / kosteczkę po kosteczce ścięgno włókno aż po skłon nie zakładając / gumowych rękawiczek. // odkuto całun. / wołyński i bosych stóp bez śladów nie zbadasz, / podadzą ci na wynos wszystkie stacje, / a jak nie – to przez zwykły / iPhone odbierzesz jasność śliskich satelitów / nie zapomnij wgrać przedtem użytecznej aplikacji / przeciwrakietowej // nadchodzi Salus populi poloni
Wiem, niełatwo ten wiersz się czyta (takie teksty nazywam „gęstymi”), ale przecież jest tu kawał wołyńskiej historii, zwieńczonej ocaleniem ludu polskiego. Idąc na skróty: Zińczuk wgryza się w historię, co bez wątpienia wyrasta z jej korzeni. Aż takie dzisiaj mówienie o zbiorowej tożsamości rzadko obecnie szukać; raczej się europeizujemy niż kultywujemy w pamięci szum Bugu, Dniepru, Prypeci, Styru, Horynia i Słuczy.
Znajdziemy też w tym zbiorze dające sporo do myślenia epigramaciki. Na przykład: już kiedyś nam się udało / co prawda wiązały nas dogodne okoliczności / bliżej życia, na jego krawędzi lub bezdomność walizki / skórzanego notesu skóry moich dni.
Innym razem napotykamy klasyczną prozodię, jak na przykład w wierszu Orfeusz i menady: Tych dwoje spod pięćdziesiątki nic nie łączy. Ktoś wbił im zapalniczkę w ręce, rozpalił ogień i się ulotnił. A oni chodzą jak cienie. Przeszkadza im w ruchach język nieprzejrzysty. Zimne zmartwienie, że już mówić nie będą staranniej. Pocieszają wzajemnie linie od przegubów wzdłuż palców, lecz nic tego nie skończy i nie przyspieszy. Nic się nie stanie, jeśli znów się odwrócisz za Eurydyką przez ramię.
Jak widać, „zawartość kresowa” tomiku nie wypełnia go po brzegi. Mamy tu do czytania kilka konwencji warsztatowych, kilka dykcji. Wiersze (przede wszystkim one) wymagają bardzo starannej i wnikliwej lektury, bowiem ich gęstość i dykcja brzmią wyraźnie „czymś nowym”.
Debiuty na tyle oryginalne są na wagę złota. Jakimi ścieżkami potoczy się dalej pisanie Aleksandry Zińczuk, tego nikt przewidzieć nie może, ale ja jestem spokojny o jej dalsze sukcesy.
Aleksandra Zińczuk „Ja de”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2018, str. 40
Leszek Żuliński