„Laboratorium” Anny Frajlich
Jerzy Żelazny
AUTENTYZM
Słowo autentyzm narzucało mi się podczas lektury opowiadań Anny Frajlich zatytułowanych Laboratorium. Wydawca, szczecińskie Wydawnictwo FORMA, informuje, że to już trzecie wydanie, poprawione i poszerzone. Nie czytałem poprzednich, więc nie wiem, o które opowiadania tomik został wzbogacony. Zresztą to nieważne, liczy się to, co mam przed oczami, a jest to proza smakowita, jej lektura przykuwa uwagę czytelnika, moją na pewno, opisy zdarzeń są oszczędne, ale trafne, autorka w sposób wyrafinowany operuje słowem. Mógłbym rzec, że prostota narracji to najwyższa umiejętność; dodam, prostota z głębią. Każda najzwyklejsza postać posiada własne życie, które do końca nie jest odkryte, ale bardzo interesująco zasygnalizowane. Narracja pierwszoosobowa, realistyczna, utkana z konkretów, wyrazista, czytelna.
Autentyzm tej prozy wyczuwa się nawet wówczas, gdy się nie zna losów jej autorki, to i tak nasuwa się wniosek, że poszczególne opowieści są mocno zanurzone w jej życiu, konfabulacja jest tu ograniczona do minimum.
Ta książka, to przede wszystkim opowieść o losach polskich obywateli pochodzenia żydowskiego, którzy po roku 1968 musieli opuścić swój kraj, zrywając dotychczasowe przyjaźnie, co się okazywało nad wyraz bolesne, szukać nowej przestrzeni, tam od podstaw tworzyć warunki dla swej egzystencji, znosząc przeróżne kłopoty, szukać nowej stabilizacji, niejednokrotnie imając się zajęć niezgodnych ze swym zawodem, posiadanymi kompetencjami.
Opowiadanie tytułowe, czyli Laboratorium, niewątpliwie najciekawsze, najobszerniejsze, ukazujące dość przejmująco los bohaterki opowieści, która jak tysiące jej podobnych musiała szukać swego szczęścia w nowej dla siebie przestrzeni, a był nią Nowy Jork. Usilnie stara się sprostać niełatwym wyzwaniom – ta absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego znalazła zatrudnienie w laboratorium, zajmujące się badaniem chorób wirusowych wątroby (hepatitis), jej zajęcie polega na segregowaniu probówek z krwią, przeprowadzania wywiadów z chorymi, często z ludźmi dotkniętymi wykluczeniem społecznym w nowojorskiej metropolii. Praca ta nie daje satysfakcji bohaterce opowiadania, ale przyczynia się do postępującej stabilizacji życiowej w obcym dla siebie środowisku. Stara się ją wykonywać rzetelnie. „Czasem mam chęć rzucić wszystko i wziąć pióro. Ale wtedy pracuję najszybciej” – zwierza się narratorka. Ten pospiech i obawa, że nie zdąży towarzyszą jej nieustannie, nie zdąży na czas do pracy, zabraknie dziesięć minut, by przyjechać do laboratorium o oznaczonej godzinie, a spóźnienie szefom, a nawet zwykłym pracownikom, się nie podoba; obawia się, że nie zdąży wykonać odpowiedniej pracy, ciągły pospiech jest uczuciem dojmującym w opowiadaniu.
Tej pracy towarzyszy jakaś beznadziejność, brak perspektyw, ale „I nagle odnajduję maleńki strumyk, który wciąż płynie gdzieś na dnie każdej mojej godziny, jawy i snu. Ja czekam. Czekam na coś, co może jeszcze przyjść. Na coś, co tyle razy już utraciłam i odzyskałam. Na coś, o czym nic nie wiem, co może nigdy się nie zjawi. Czekam”.
I to czekanie, ta nadzieja się spełni – bohaterka osiągnie stabilizację życiową, pracę godną jej kwalifikacjom i zamiłowaniom, awans społeczny i kulturowy, o czym się dowiadujemy z dalszych opowiadań.
Laboratorium Anny Frajlich to gorzkie świadectwo polskiego antysemityzmu, który za przyczyną walk frakcyjnych w łonie peerolowskiej władzy w 1968 roku, objawił się raptem nie tylko wśród ludzi władzy, ale objął część polskiego społeczeństwa. To są zdarzenia znane, prezentowane w wielu publikacjach. Książka Anny Frajlich, jej kolejne wydanie, ukazała się akurat w pięćdziesiątą rocznicę tych wstydliwych wydarzeń. Jest świadectwem traumatycznych przeżyć związanych z utratą dotychczasowej ojczyzny i konieczność poszukiwania nowej przestrzeni do życia, jej stopniowe oswajanie. Ten wątek rozpoczyna opowiadanie pod tytułem Pożegnanie. Jest w nim wzruszający obrazek wyjazdu kolegi narratorki „na zawsze”, jego pożegnanie na dworcu. Nie jest to jednak warszawski dworzec Gdański, skąd, jak wiemy, odjeżdżały pociągi ze skazanymi na przymusową emigrację polskimi obywatelami pochodzenia żydowskiego, lecz jest to dworzec w Szczecinie, ale to właśnie z niego odjeżdża kolega bohaterki opowiadania, by dotrzeć na dworzec warszawski, a nań z całego kraju przybywają ludzi wyrzucani z kraju, by wsiąść do pociągu, odjechać, wielu bezpowrotnie.
W tym samym opowiadaniu jest krótka scena, ale jakże znamienna – dzielnicowy milicjant przyszedł do domu narratorki, by się zapytać, kiedy wyjeżdżają, bo chciałby się starać o przydział ich mieszkania. Ten krótki akapit jakże wymowny – nie tylko najwyższym władzom zależało na wyjeździe z Polski osób żydowskiego pochodzenia, zwykłemu dzielnicowemu też. Chęć skorzystania z dóbr pozostawionych przez przymusowych emigrantów to jedna z przyczyn polskiego antysemityzmu. To smutny i gorzki obrazek.
Opowiadania Anny Frajlich w sposób dość dyskretny, ale znamienny ukazują obowiązujące rytuały życia w peerelu, właściwie przez drobiazgi z życia szkoły, w której uczniowie poddawani są różnym zabiegom, a których celem jest indoktrynacja. Gdy jeden z uczniów nie należy do harcerstwa, nie ma więc stosownego stroju, staje się problemem, co z nim zrobić podczas uroczystości zakończenia roku szkolnego? Trzeba było go schować w dalszym szeregu. Przemówienia na tej uroczystości są drętwe, pełne sloganów propagandowych, a dzieci muszą wznosić okrzyki na cześć partii, ludowej ojczyzny i ten najważniejszy – niech żyje Stalin, chociaż Stalin już nie żył, ale miały żyć i rozkwitać jego nauki. Na szczęście niedługo pożyły, odkryto „kult jednostki”, co zainteresowało nawet młodocianą bohaterkę opowiadania, która chciała zrozumieć ów „kult jednostki”, a tak oględnie początkowo nazywano stalinowskie zbrodnie.
I jeszcze jeden znamienny obrazek – mizerny status społeczny peerelowskich nauczycieli – niektórzy nie mają nawet zegarka, muszą zadawać pytanie uczniom, którzy szczycą się ich posiadaniem „Ile minut do dzwonka”? Ja też, rozpoczynając pracę nauczycielską, musiałem obejść się bez zegarka.
Ta niewielka książka dla ludzi, którzy przeżyli tamte czasy, jest bolesnym przypomnieniem nonsensów reżimu, jego presji, prześladowań ludzi nie wspierających ówczesnych „przemian”, ale również sytuacji zabawnych, gdy się na nie patrzy teraz, z dystansu, niegdyś zabawne nie były.
Uważam, że warto sięgnąć po tę książkę nie tylko, by sobie przypomnieć dawne czasy lub je poznać, jeśli się w tamtym okresie nie egzystowało, ale dla walorów literackich tych opowiadań, ich artystycznego kunsztu.
Jerzy Żelazny
Anna Frajlich „Laboratorium” (wydanie trzecie, poprawione i rozszerzone), Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2018, str. 100
Przeczytaj też w „porcie literackim” naszego portalu recenzje książek A. Frajlich Laboratorium (2010), Czesław Miłosz. Lekcje (2011), Łodzią jest i jest przystanią (2013) oraz Aby wiatr namalować. Tylko ziemia (2016)