„Z domami ludzi” Karola Samsela
Leszek Żuliński
SUKCES AUTORA, KLĘSKA KRYTYKA
To już dwunasta książka Karola Samsela. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pierwsza wyszła w roku 2003, a więc takich autorów nazywamy „płodnymi”. Zazwyczaj takie tempo nie idzie w parze z wielkimi sukcesami, w przypadku Karola jednak to nie dziwi. On siedzi po uszy w literaturze i w szybkim czasie zyskał sobie wysoka markę. Tak!, Samsel to autor i naukowiec (akademik z doktoratem; pracujący nad habilitacją) z wysokiej półki – talent nieprzeciętny. Biorąc pod uwagę, że jest teraz 32-latkiem, to imponujące.
Kiedy zrecenzowałem 2014 roku jego tomik Więdnice, Karol odezwał się do mnie listem, którego fragment przytaczam:Tomik był pisany krwią i kością, Leszku. Jak żaden inny. Był moment w tworzeniu tej książki, w którym dochodziłem do bardzo niebezpiecznego wniosku, że szaleństwo pisarza erudycyjnego, człowieka posiadającego słownik, może doprowadzić do poszerzenia granic języka literackiego, do ostatecznego (na miarę naszych małych ostateczności) wysłowienia. I zmierzałem w kierunku tej szczeliny.
Ta autorefleksja pozostaje – jak sądzę – przy Karolu do dzisiaj. Ta świadomość, ten etos go specyfikują. Rzadka to przypadłość. I rzadki dar samoświadomości. Ale Samsel należy do kategorii poeta doctus, więc i z tą świadomością trzeba czytać jego wiersze.
I tu zaczynają się schody. Od jakiegoś czasu nie obcowałem z poezją Samsela i teraz ta nowa lektura zaskoczyła mnie. Jest ona trudna, osadzona w tak gęstym splocie lektur, postaci, skojarzeń, a nawet „chwytów wersyfikacyjnych”, że czytelnicze wsiąkniecie w to wszystko wymaga od czytelnika inteligencji, skupienia, kojarzenia kontekstów itd., itp., że dopiero kilkukrotna, wielce skupiona lektura może przynieść satysfakcję. Samsel tworzy coś na kształt „nowej literatury”, do której przyzwyczajeni nie jesteśmy.
Przytoczę w tej recenzji tylko jeden (za to obszerny, jak zresztą większość) wiersz, mniej skomplikowany, lecz dający wyraz tej dykcji. Tytuł tego wiersza Nic o tobie be z ciebie. Oto on: Dziś mówię to głośno. Nie mam prawa, by pisać. / Żadnego prawa do tego nie nabyłem. Przecięły / moją drogę armie guwernantek. Śpiew polonis / tek, nauczycielek. Chór Aleksandrowa w trój // dzielnej kompozycji: sonata komnatowa szko- / ły podstawowej, kantata gimnazjalna i sonata / kościelna ostrołęckiego liceum. Tą formą sta- / łem się silny, tą tylko kolbą spotniałą rozchyli- // łem szczeliny powietrznego bąbelka, a widząc / je odgięte i odsłaniające, nazwać zechciałem / to muszlą, czuprynką literatury. Ćwiczenie z / powrotu do źródeł? Dla mnie był to trening / z Marcina Kozery, a łonem Abrahama była / Moud Montgomery. Nikt mi nie dał skrzydeł, / nikt mnie nie odział w pióry. Podałem się / za Szpilmana, Szpilmana karykatury zwanego // pianistą Warszawy, a byłem tylko Nichtma- / nem, gadżeciażem z Nieszawy. Chciałem / być jeszcze Tyrmandem, Tyrmandem dla / wszystkich Niemandów. Miałeś przejrzeć się // w lustrze / * / Lecz dziś mówię to głośno: // patrzyłeś w kineskop, w najzłośliwszą / część książki, którą pisałem dla ciebie. / Wielbiłeś czarny kalafior. Wiedziony / supermową widziałeś w niej super // nową.
Pocieszam was, że w tym tomiku znajdujemy wiersze jeszcze trudniej poddające się naszej recepcji. W nich nawałnica jego skojarzeń niełatwa dla skojarzeń większości z nas.
Cały Karol wyszedł z całego Samsela. Jego oczytanie jest tak ogromne, jego kojarzenia są tak zaskakujące, że często musielibyśmy z tych labiryntów wychodzić wyposażeni we właściwe okulary i pochodnie. Ja trochę czułem się tak jak w latach międzywojennych gimnazjalista mógł się czuć, czytając na przykład Karpowicza.
Karol jest niesłychanie oczytany i dobrze poznał różne odmiany polskiej (i nie tylko polskiej) poezji. W tym kolejnym zbiorze nie jest kontynuatorem żadnej z nich. Napisał te wiersze własną dykcją, wiódł je przez labirynty swoich lektur. Pokazał, że żyje w świecie bardzo wsobnych, indywidualnych obrazów, zdarzeń, książek. Z tego żaden nowy nurt nie będzie, bo jest to – wydaje mi się – niemożliwe. Ale może być z tego właśnie pewna dykcja, która narodziła się z somnambulicznych przeżyć i lektur niestandardowych. Cały tezaurus kulturowy wspomagał tu autora, ale uświadommy sobie, jak osobliwym jest on czytelnikiem.
Książkę zamyka cytat z Josepha Conrada: Trzeba do końca wlec za sobą kulę swojej indywidualności. Tak się płaci za piekielny i boski przywilej myślenia – dlatego w tym życiu tylko wybrani są skazańcami: wspaniałą bandą, która rozumie i która jęczy, ale która idzie przez ziemię pośród tłumu zjaw o maniakalnych gestach i idiotycznych grymasach. Co wolisz – idiotę czy skazańca?
Nie komentuję tego cytatu. Wnioski wyciągnijcie sobie sami.
Karol Samsel,” Z domami ludzi”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2017, str. 72
Leszek Żuliński
Przeczytaj także w 'porcie literackim" recenzje wcześniejszych tomików K. Samsela: AltissimumAbiectum (współautor Krzysztof Schodowski - 2012) - pióra Wandy Skalskiej, Dusz jednodniowych (2013) pióra Agnieszki Tomczyszyn-Harasymowicz, Więdnic (2014) autorstwa Leszka Żulińskiego, a też Prawdziwie noc (2015) i Jonestown (2016) pióra Anny Łozowskiej-Patynowskiej