Opowieści cmentarne

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: poniedziałek, 30 październik 2017 Drukuj E-mail

Magdalena Tarasiuk

Nie wiem, jak na innych cmentarzach, ale na Bródnowskim są "kobiety cmentarne". Panie te, na życzenie rodzin, zajmują się utrzymaniem porządku na grobie, zapalaniem zniczy, sadzeniem i podlewaniem kwiatów. W naszym kwartale była pani Lodzia, dla mnie zawsze wiekowa, choć pewnie kiedy zaczęłam coś kojarzyć, miała koło czterdziestki.
Kiedy po przybyciu na cmentarz stawało się przy grobie babci, należało zaczerpnąć powietrza i głośno zawołać: "Paaaaaniiiii Looooodziuuu!!" Czasem trzeba było wołanie powtarzać. Zawsze, z wyjątkiem niedzieli, po krótkiej chwili, padało pytanie: "Ktooo mnie woooła?? I tu koniecznie musiało paść nazwisko, widniejące na tablicy nagrobnej. "Juuuż iiidę" – wołała pani Lodzia, by po chwili zjawić się we własnej osobie. Pulchna, rumiana, zawsze uśmiechnięta i czyściutko ubrana, mimo niezbyt czystej pracy.

Lodzia, jak mało kto, lubiła swoje zajęcie, mimo że jej dzieci (córka adwokat i syn lekarz) krzywo na to patrzyły. Nie rozumieją, że ten cmentarz to moje życie – mówiła z żalem do mojej mamy lub ciotki, a one kiwały głowami. Obie nie wyobrażały sobie Bródna bez Lodzi.
Raz do roku, elegancko ubrana i zawsze w rękawiczkach (bo wie pani, mam takie brzydkie dłonie) przyjeżdżała do nas na obiad. Była znakomitym słuchaczem, doradcą i pocieszycielem. Potrafiła, jak mało kto, dostrzegać dobro w ludziach, również w "tej małpie z Rembielińskiej” i piękne strony życia.
Myślałam, że zawsze będzie odpowiadać na nasze wołanie. Niestety zaczęła podupadać na zdrowiu, rzadziej odwiedzała cmentarz, zostawiwszy sobie kilka tych "najbardziej zaprzyjaźnionych" grobów, aż rozchorowała się na dobre i syn zabrał ją do Łodzi, gdzie niedługo potem umarła. Nigdy nie wróciła na swoje ukochane Bródno, bo czy można być pochowanym w miejscu pracy?

- Rozzy, zdajesz sobie sprawę, co mi robisz tą opowieścią? Muszę to napisać! Jeśli pozwolisz, zrobię z tego opowiadanie. Dawno nic tak mnie nie wzruszyło. To pewnie kolejny objaw starzenia, nie pierwszy, zresztą, który u siebie znajduję.
- Miśka, sądzisz, że zainteresowanie opowieściami cmentarnymi to objaw starzenia? No coś ty! Ja od dziecka fascynowałam się cmentarzami, grobami, katakumbami i wszystkimi tymi akcesoriami okołopogrzebowymi. I kochałam grabarzy! To nie ma nic wspólnego z wiekiem!
- Rozz, nie musisz mnie pocieszać! Oswoiłam już ten proces. A grabarze to istotnie powabna grupa zawodowa. Powiedz mi lepiej, dlaczego znienawidziłaś cmentarze?
- Kiedyś uwielbiałam chodzić na cmentarz. Czy to z matką czy z ciotką, zawsze było fantastycznie. Przed bramą, tą od św. Wincentego (pojęcia wtedy nie miałam, że są jakieś inne bramy) miała swój stoliczek pani Tosia, a na nim wszelkie łakocie z Wedla. Interesowały mnie jedynie sezamki i mama kupowała wszystkie, jakie leżały na stoliku. No i obwarzanki! Bez nich wyprawa byłaby nieważna. Tak zaopatrzona pędziłam ochoczo w stronę grobu babci Rozalii Zgryzek, po której odziedziczyłam dziwaczne, niemodne imię.
- Masz najpiękniejsze imię na świecie, Rozalio – literackie, malarskie, egzotyczne po prostu! Fantastyczne. Jesteś przecież muzą Bojnara! Ruda na jego obrazach to Rozzy, Rozetta, Rozalie! Zazdroszczę ci tego imienia, no i nieśmiertelności artystycznej.
- Jeśli już – to bierny artyzm!
- Czynny czy bierny, co za różnica! Nieśmiertelność się liczy! Dobra, co z tymi sezamkami!?
- Mama wydawała ostatnie polecenia w budzie z kwiatami, skąd zaprzyjaźniony pan Jurek niósł to wszystko do naszej alejki. Potem było spotkanie z panią Lodzią i ogromna atrakcja, czyli możliwość zapalenia lampek. Było to jedyne miejsce, gdzie dostawałam do rąk zapałki i mogłam z nimi robić, co chciałam. Lampki były odkryte i paliły się żywym płomieniem, do dzisiaj tylko takie zapalam. Ciotka robiła je sama z łoju wołowego kupowanego od „tej samej kobiety, co zawsze". Podobno były solidniejsze... Wierzyłam na słowo, nie przyszło mi do głowy sprawdzać. Oprócz grobu babci, której nie pamiętałam, miejsc do odwiedzin było jeszcze wtedy niewiele. Obok leżała baardzo gruba (no teraz to chyba nieco chudsza) ciotka Wanda, na której pogrzebie dostałam porządnie w tyłek i wyrzucono mnie na koniec konduktu, gdzie niezrażona chichotałam dalej. Potem Róża, o której ci wspominałam, i matka ciotki zmarła jeszcze przed wojną. I koniec!
Z upływem lat grobów przybywało, pan Jurek zaczął mówić do mnie "panienko", co było jakieś takie żenujące. Pani Tosia zniknęła i jedynie Lodzia, wprawdzie coraz starsza, pozostała niezmienna. Nie pamiętam, ile miałam lat, kiedy moja mama doszła do wniosku, że nie będzie już tam jeździła. Jeszcze się zdążę należeć – poinformowała zgorszoną ciotkę. Zaczęłam jeździć sama. Lubiłam chyba te samotne wyprawy, nikt mnie nie instruował, jak ma stać lampka czy kwiaty ("bardziej na lewo"). Coś pękło po śmierci mojej bliskiej koleżanki, którą to piecyk gazowy otruł przed samą Wigilią.
- Świetnie to rozumiem, Rozzy. Nigdy nic tak mną nie wstrząsnęło, jak śmierć mojego przyjaciela Tadeusza w Tatrach. Mieliśmy po dwadzieścia sześć lat. To nie wiek na umieranie. Grom z jasnego, lutowego nieba.
- A potem coraz więcej przybywało tych lubianych i ciekawych osób. I razem z nimi umierała cząstka mnie, a czarę goryczy przelał mój własny ojciec informacją na dwa dni przed śmiercią, że "nic tak nie rozweseli trumny, jak wianuszek". Od tej pory wizyta, nie tylko na Bródnie, bo i Powązki też zaczęły się zapełniać, stała się ponurym obowiązkiem. Bo niby kto, jak nie ciotka Ala mógłby, mi opowiedzieć, jak tańczyła w międzywojennym kabarecie, lub do kogo mam dzwonić z pytaniem co to są „fildekosy”. Jedynie ciotka Zośka znała tę tajemną odpowiedź. I do niej też już nie mogłam zadzwonić.

- A co to są fildekosy?
- Nie wiem, nie zdążyłam się dowiedzieć! Znasz już odpowiedź "dlaczego?" Dlatego, że nawet najpiękniejszy nagrobek nie odezwie się do mnie, więc nie chodzę, by nie cierpieć, zapalając kolejną, odkrytą oczywiście, lampkę.
- Rozalio, to ja pójdę za ciebie na Bródno zapalić lampki u rodziców, ale obiecaj, że zabierzesz się ze mną na Powązki na spacer. Pokażę ci kawał fantastycznej literatury! Okryjesz cmentarz na nowo. Spróbujemy go odczarować…

Magdalena Tarasiuk

 


Przeczytaj też inne teksty M. Tarasiuk w działach „proza”, „felietony”, „eseje i szkice”, a także w „porcie literackim” recenzje jej książek Tara (2011) autorstwa Wandy Skalskiej oraz I nie mów do mnie Dżordżyk (2014) pióra Jolanty Szwarc