„Graffiti” Marty Zelwan
Leszek Żuliński
MOZÓŁ EGZYSTENCJI
Martę Zelwan wielu z nas pamięta jeszcze jako Krystynę Sakowicz (ach ten galimatias kobiecych nazwisk!), która swój debiutancki tomik wydała w roku 1984. To już ponad trzydzieści lat jej poezjowania. Tomików trochę się Pani Marcie uzbierało, ale warto przypomnieć, że ta autorka dwukrotnie była nominowana do Nagrody Nike (w roku 2001 i 2009), co już samo w sobie jest ważnym sygnałem dla czytelników. I trzeba jeszcze zaznaczyć, że Zelwan ma w dorobku także prozę.
Najnowszy tomik firmuje swoim komentarzem na plecach okładki Paweł Tański, piszący m.in.: Tom „Grafitti” to przejmujące notatki senne, to kronika chwili ciemności, czarnych nurtów jawy i halucynacji nocnych, to swoisty dziennik liryczny pisany w oczekiwaniu na lepszy czas.
Ślady zmagań przeplatają się tu z momentami halucynacji, gdy światło porannych chłodów znaczy cienie na papierze, w wyobraźni i świecie, bo tam, gdzie jest ciemno, jest też jasno, widzenie światła nie jest możliwe też bez ciemności i „prawie wszędzie jest radość”. Różnie z tym bywa u różnych poetów, ale u Zelwan właśnie tak.
Zatem wziąłem się do czytania… Pierwsza, podstawowa refleksja: to wiersze nie stąpające po ziemi, wiersze oniryczne, wyrastające nie z realu, lecz z imaginacji i kłębowiska miraży (choć może real bywał źródłem tego wszystkiego, bo w końcu wszystko wyrasta z ziemi, po której chodzimy).
Faktycznie, jest to poezja mroczna, choć w miarę stoicka. Ten typ poezji wspiera się wyobraźnią, ale nie jest tak, że z niej się – jak wspomniałem – całkowicie bierze. Źródło jest poza tym także w tzw. sub-ego i – być może – w takim, a nie innym przeżywaniu własnego żywota. No, nie czuję się kompetentny w tzw. freudyzowaniu, ale Mistrz Zygmunt miałby po lekturze Zelwan zapewne sporo do powiedzenia. Nawiasem mówiąc: ciekawe, czy Pani Marta po napisaniu tego zbioru czytała go z dystansem, czy raczej te wiersze wciąż konstytuują jej Ego. Ale to już nie nam dociekać.
Z tym Ego autorki to sprawa tu nie taka prosta. Bo te wiersze to nie jest bezpośrednia wiwisekcja siebie w roli głównej. Zelwan „wymyśla sytuacje”. To raczej one budują jej „świat przedstawiony”. Oto – dla przykładu – wiersz (bez tytułu, bo wszystkie w tym tomiku wiersze tytuły zastępują trzema gwiazdkami): poranek w deszczu / wychodzi / z pociągu, który przejechał przez sen / był to długi wehikuł czasu / autorem wiersza o jego trasie był Adam Mickiewicz – / wiersz ten od pierwszej chwili / do ostatniej spadał z hukiem / między podniosłe tematy / o tym / że czas jest coraz szybszy / że już najwyższa pora / zatrzymać go.
Więcej tu takich wierszy, jak powyższy. Osobliwie ezoterycznych, niejednoznacznych, skazanych na nasz domysł. Ja tu na przykład nie umiem wytłumaczyć sobie tego Mickiewicza. Natomiast ta próba zatrzymania zbyt szybkiego czasu gnębi chyba nas wszystkich. Hmm, jedni chcą poszukiwać czas stracony, inni popędzać go i zastopować. Takie rozdarcia w różnej postaci w tych wierszach się pojawiają. Jakieś wahadło huśta się w tych wierszach – bardziej przed oczyma duszy niż konkretu. Na szczęście poezja od konkretu nie musi być uzależniona. Ale już dawno pewien klasyk nauczył nas, że przed oczami duszy dzieje się alternatywny świat.
Bardzo wpisuje się w poetykę i imaginarium Zelwan inny wiersz (oczywiście nie on jeden). Znowu cytuję: śniadanie / jako rzecz naturalna / obiecuje tu kromki pełnoziarnistego chleba / na nich białe warzone twarogi / garście Rukli, guacamole / potem dawane są / gofry w czarne dziury / orgiami z liści winogron / powygryzane miedzy mną a tobą – / energetyczne ziarna w spodku / a wreszcie / słodki omlet z sześciu jaj – / no cóż, wszystko jest okazją abyśmy mogli jakoś przeżyć ten dzień / dźwigaczy przedranków / poranków / zaranków, zmierzchów i wieczorów / nocy i wszechnocy – / i tak dalej.
To jest częsta reguła u Zelwan: wiersze zaczynają od realu, od przyziemności, od faktów, ale najczęściej lądują w egzystencjalnej aurze. Nie można powiedzieć, że nie ma tu behavioru, tylko jego korzenie, jego bio- i ego cenoza lądują zazwyczaj w bardzo własnym imaginarium autorki. I tu pojawia się problem: do jakiego stopnia Zelwan ociera się o świat realny, a od jakiego ten świat podporządkowuje zupełnie własnemu, immanentnemu losowi.
I jeszcze jeden, moim zdaniem bardzo ważny wiersz: gdy na skinienie, na obraz rzeczy / pada światło / węże czasu wyłażą ze snu i włażą do jawy / powstaje o tym / nowa księga bestiariuszowi / z wyrazami ratunku / pisanymi w języku złego i dobrego / z obrazkami imaginowanymi / zwłaszcza jednym / na którym złoty wąż z czarna strzałą jadu / omija moje piszące palce / o milimetr.
Czytam ten wiersz jako autorozpoznanie samej poetki. I jako zwierzenie z własnej szamotaniny. I jako opis mrocznego świata, jaki ją ogarnął. Bowiem ten tomik wziął się z mroku.
Jedno jest pewne: Marta Zelwan napisała cykl nieporównywalny z żadnym innym. Tu jakaś nowa dykcja, która jest osobliwym zwierzeniem z osobliwego przeżywania mozołu egzystencji. A że Zelwan jest poetką ze sporym stażem i dorobkiem, to rzecz staje się niebagatelna.
Marta Zelwan „Graffiti”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2017, s. 38
Leszek Żuliński
Przeczytaj też w "porcie literackim" naszego portalu recenzje książek prozatorskich K. Sakowicz Księga ocalonych snów (2008) - pióra Jacka Klimżyńskiego oraz Praobrazy (2012) autorstwa Wandy Skalskiej