„Z Ameryką w tle” Marii Towiańskiej-Michalskiej
Edyta Kulczak
WIĘKSZY KSIĘŻYC
Dziewczynka w domu babki na Polesiu przegląda atlas – patrzy na litery, kolorowe plamy i kształty. Zniecierpliwiony wujek odpowiada: „To Ameryka” – i już wie, że wręczenie map nie załatwi sprawy – żeby nie zawracała mu głowy, musi małą nauczyć czytać…
Zbiór opowiadań Marii Towiańskiej – Michalskiej Z Ameryką w tle to książka wspomnieniowa. Atmosferą przypomina Szczenięce lata Melchiora Wańkowicza czy nastrój z obrazu Imieniny babuni Olgi Boznańskiej. Autorka przywołuje mit dzieciństwa, zaginionej krainy lat dziecinnych w domu srogiej, budzącej respekt babki, ukształtowanej w duchu tradycyjnych wartości oraz szlacheckich norm życia kresowego dworku. Wigilie, polowania, psy, wizyty gości, zajęcia służby i państwa. Kraj, który nieodwracalnie przeminął, przestał istnieć, możliwe, że dla współczesnego młodego pokolenia Polaków pozostaje nieidentyfikowalny nawet na mapie.
Jak w każdym zapisie pamiętnikarskim, istotnym elementem porządkującym refleksje jest czas. Warunkuje on rozwój i kolejność zdarzeń, a także idącą za tym kolejność miejsc. W utworach Marii Towiańskiej – Michalskiej czas ucieleśnia motyw peregrynacji. Nie jest to peregrynacja w celu odkrywania nowych światów ani w duchu zaspokajania ciekawości poznawczej. Przemieszczanie się podyktowane jest dwoma imperatywami – przymusem dziejowym i przymusem uczuciowym. Obydwa są tak samo bezwzględne, bowiem podróżowanie z powodu tęsknoty i miłości do własnego dziecka jest w tym kontekście taką samą koniecznością, jak polityczny nakaz repatriacyjny po zakończonej wojnie. Miejsca – zrujnowany Słupsk czy wspaniały Nowy Orlean - nie mają istotnego znaczenia. Obydwa światy są tak samo nieznane. Możemy jednak zaobserwować swoistą ewolucję pojmowania podróży – dla dziecka, tragedia rodziny, wynikająca z konieczności opuszczenia domu, to ekscytująca zapowiedź przygody, dla osoby dojrzałej i ukształtowanej, uczuciowe pragnienie kontaktu z najbliższymi osobami wiąże się z trudną lekcją oswajania nowego świata. Legendarny kształt z dziecięcej wyobraźni, wyśniony kolorami map, staje się realną krainą – ze swoimi zaletami i wadami. Rozmach, wielkość, inna niż polska mentalność ludzi, pozorność relacji i zjawisk – oto Ameryka. Zachwyca i rozczarowuje.
W ogrodzie Lili pachną oleandry. Tu nie ma magii zapachu. Zwyczajnie pachną kwiaty. Jest cisza. W krzewach ma swoje gniazdo ptak. Jego pióra są lazurowe. Siedzę na bujanym fotelu i myślę sennie: w realnym świecie nie ma takich kolorów. Takie kolory istnieją tylko we śnie. (s. 124)
Żółte pióra szaleją. Czarno- białe powoli wybijają rytm. Nagły skok. Stary Indianin leży na ziemi jak zabity ptak. Syn stawia nogę na jego piersi. Widzowie rozchodzą się. Tancerze rzucają pióropusze na trawę. Kiedy odjeżdżamy, widzę, jak siedzą obaj na kamieniu. Każdy z nich trzyma w ręku puszkę coca-coli. (s. 109)
Ostatni fragment przypomina w swojej istocie literacką scenę z Sachema. Obok indiańskich poławiaczy snów, amuletem jest „zielony” – prawdziwy władca nowo odkrytego terytorium, które w zapowiedzi odkrywcy Kolumba miało być ziemią obiecaną, ziemskim rajem.
Snowi o Ameryce towarzyszy nostalgia, refleksje na temat wartości, swojskości, obcości. W obcej kulturze wiele zjawisk i znaków epatuje pustką i pozornością, której nie zdoła przykryć blichtr rozmachu i bogactwa. Dlatego za oceanem pojawiają się duchy przeszłości. Narrator - bohater poszukuje śladów podobieństw choćby w iluzorycznej formie wyobrażeń. Wyprawa do lasu w wigilijną noc, gdy nawet kolędy brzmią dziwacznie obco, daje poczucie szczęścia w chwilowym złudzeniu, iż amerykański dom córki przypomina ten z dzieciństwa w dawnej Polsce na Kresach, by doprowadzić jednak do stwierdzenia: „Chcę tego, czy nie, muszę przyznać, że jest to dom amerykański”. (s. 50) Stąd ciągłe wycieczki do krainy własnych myśli, gdzie odkopują się sceny z przeszłości, a także wykształca się niezwykła tkliwa wrażliwość na otaczający świat – ludzi, zwierzęta, rośliny. Można posłuchać zwierzeń hibiskusa, rozmyślań dębu, odczuć zawiłości skomplikowanej psychiki psa, poczuć emocje wystraszonego z nory gryzonia. Towarzyszy temu zaduma nad życiem, jego sensem, przemijalnością, mocą związków międzyludzkich, rolą przypadku i determinacji w kosmicznym łańcuchu zdarzeń, szukanie racjonalnych wytłumaczeń dla magii metafizycznych odczuć w realnych zdarzeniach i losach człowieka. Tak odbywa się dojrzewanie bohatera i jego godzenie się z mechanizmami życia. „ Zresztą z czasem w mojej świadomości przestanie istnieć niebo i piekło. Przestanę wierzyć w cokolwiek. Zacznę myśleć innymi kategoriami: wiem lub nie wiem. Raczej nie wiem.” (s. 23) Narrator czuje się uprawniony, by z tej pozycji formułować sentencje na temat uniwersalnych prawd (o sukcesie, starości, normie życia małżeńskiego, umieraniu, nieśmiertelności). Podaje je w postaci nienachalnej refleksji - to w narracji, to w dialogach, choć w narracji brzmią bardziej wiarygodnie i pozbawione są odczucia oceniania i - zamierzonego lub nie - dydaktyzmu.
Można powiedzieć, że opowiadania Z Ameryką w tle to lektura na uspokojenie, prezentująca dojrzałość w pojmowaniu świata, ucząca afirmatywnego stosunku do życia w jego pozytywnych i negatywnych odsłonach. Elementem spajającym egzystencję bohaterki jest jednak zawsze niepokój, jaki towarzyszy poczuciu osamotnienia i tęsknoty – najpierw u osieroconego przez śmierć matki dziecka, potem u starej opuszczonej przez najbliższych kobiety. Uświadamianie sobie tego stanu, pogodzenie się z trudną do zaakceptowania oczywistością, jest też elementem dorastania do życiowej mądrości.
Manhattan – współczesna wieża Babel zuchwale sięgająca nieba. […] Najbardziej lubię wieczorne spacery, kiedy nad mostem wisi księżyc. Wydaje się inny niż ten w Polsce. Jakby większy. Nic w tym osobliwego. Ogromna Ameryka musi mieć przecież większy księżyc. (s. 29). A księżyc to uniwersalny znak odwiecznego kosmicznego porządku, odczuwania przemijającego czasu, przemian ludzkiej kondycji i trwania tego, co transcendentne, nieprzemijające, wieczne i święte.
Maria Towiańska-Michalska „Z Ameryką w tle”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2016, str. 202
Edyta Kulczak
Przeczytaj też w „porcie literackim” recenzję książki Engram (2015) M. Towiańskiej-Michalskiej autorstwa Leszka Żulińskiego