Andrzej Te „Freelancer”, NOVAE RES - Wydawnictwo Innowacyjne, Gdynia 2012, str. 334

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 03 wrzesień 2012 Opublikowano: poniedziałek, 03 wrzesień 2012 Drukuj E-mail


Anatol Ulman


JAK NIE WYTWARZAĆ PROZY

Miałkiej, jałowej, nijakiej. Za to obfitej. Językiem poprawnym, powszednim, słownikowo ubogim, wyzutym z przenośni. Biednym, ale gładkim.
Prozę o tym, że młodzi ludzie wyszli, poszli, przyszli, wrócili. Najpierw jedni niepełnoletni w końcu XX wieku, drudzy pełno. Potem  dorośli. Nabyli działkę marychy, haszu, porcję amfy (w tamtych czasach  za maksimum  trzydzieści złociszy). Podzielili, spożyli, piwem popili. Czasem wódą. Czuli się tak i owak.
W Lloret, Hiszpania. W Esz. (Szczecin). W P., też w Polsce. A wszędzie jest tak samo i niebo rozgwieżdżone nad nami. Świadomość zaś zamula wszechwładny koleś narkotyk.

Autor nawija, nawija, nawija. Przyjemna łatwość nawijania. Potem przewija to samo. I da capo. Urozmaica opisem ludu w izbie wytrzeźwień. Albo panienki w pośredniaku. Lub działalności niejasnej fundacji dobroczynnej od leczenia stresu prowadzonej przez nieoczywistego pana Berga i jego córkę – długachny kawał książki o nieczytelnym przesłaniu, być może ma być to satyra na chytre fundacje.

Narratorów głównych dwóch w jednej osobie. To znaczy Iks Ygrek, więc rozumiemy że każdy. I później trochę trzeci, obrzydliwie liryczny – Basia
Jako że autor funduje nam jakby streszczenie oraz ideę swego produktu, to skorzystam: Od pierwszych dni nastoletniego buntowania się, poprzez tyle lat i zdarzeń, szkołę, kolejne związki, kolejne książki, filmy, te kultowe i te mniej ciekawe, narkotyki, alkohol, radości, żale, przyjemności, cierpienia, firmę, marzenia, upadek, ślub i rozwód…nową miłość, rutynę, pracę, dom, pracę dom, pracę, w końcu bezrobocie…przez tyle Iks nie potrafił znaleźć własnej granicy pomiędzy dobrem a złem…
Wymagania literatury są o tyle okrutne, że nie wystarcza opisywanie przykrego życia, muszą w nim być jakieś świeżości, zaskoczenia, nowe ujęcia i spojrzenia na problematykę, zwłaszcza znaną. Tego w powieści nie ma.

Wnętrze tej książki jest olbrzymim wypracowaniem szkolnym o paskudnym  zażywającym dragi środowisku młodzieżowym, w którym obraca się młodociany główny bohater, syn raczej dobrze sytuowanych prawników. Towarzystwo jest szkaradne: młody człowiek morduje matkę i zwłoki przechowuje do kompletnego ześmierdnięcia, inni gwałcą szkolną koleżankę narratora, robią sobie manto, itp. Służy to objaśnieniu tytułu utworu, zatem jego główne znaczenie odnosi się do narkomanii.

Tytuł parokrotnie objaśnia sam autor. Mnie się podoba najbardziej następujące objaśnienie, bo do krwi prawdziwe: Freelance to kolejna tautologia i nowonazywanie banału. A gdzie indziej twórca pisze: Freelancer jest wolnym zawodem, który wyrósł z mediów i – ogólnie – globalnej komunikacji mas oraz poszczególnych jednostek. Członek społeczeństwa pieniężnego, w którym jedyną wolnością jest kasa. Ale o szmal trudno, więc w zasadzie najbardziej dla wszystkich, zwłaszcza uzdolnionych, dostępne jest bezrobocie. 

Mnie się ta, znacznie nudziarska,  powieść podoba, bo jest ona tym obrazem rzeczywistości, który postrzegam jako jedynie prawdziwy. O nieistnieniu ideałów w młodym pokoleniu zastąpionych całkowicie bezmyślnością narkotykową. Tyle że, odnośnie prozy literackiej, wszystko już było. Narrator uwielbia znaną dawniej powieść Salingera o buszowaniu w zbożu. Niestety, wydaje mu się, że machnął prozę podobną. Tymczasem wytworzył ze zmacerowanych już klisz, frazesów, komunałów, truizmów, gadania trzy po trzy, sloganów i wszystkich głodnych kawałków, które od lat pięćdziesięciu funkcjonują jako literackie odpady, nużącą opowieść o wszystkim tym samym. Ani się wzruszyć, ani przerazić, ani zapłakać nad tymi wyrośniętymi, uzdolnionymi (opowiadający ukończył dwa fakultety) dzieciakami, których system miażdży obojętnie jak makulaturę.

Przez moment sądziłem, że ubóstwo formalne utworu  jest zabiegiem świadomym, by zaznaczyć obiektywizm w obrazowaniu świata, bezbarwność pozbawioną emocji, więc zbudować tym bardziej druzgoczące, bo bezimienne i niezmiernie proste  oskarżenie rzeczywistości.
Z błędnego mniemania wyprowadził mnie inny tomik prozy Andrzeja Te pod tytułem Dzieci TV, prezentujący tę samą biedę, wzruszające poniekąd  ubóstwo w dziedzinie posiadanych środków artystycznych. Chociaż teza tych opowiadań słuszna: jesteśmy parszywym potomstwem elektroniki.

Fach pisarski polega na ujmowaniu nieistotności z tego, co się widzi dokoła, a nie na ich nadgromadzaniu.
Tak, panie Te. Spisywanie gadania o tym, co wszyscy wiemy, idzie panu  bez kłopotu. W tym sposobie ma pan talent. Ale literatura to nie jest. Z drugiej strony, być może, taka jest i być ma współczesna proza adresowana do nikogo. I może oni ją czytają? 

Andrzej Te „Freelancer”, NOVAE RES - Wydawnictwo Innowacyjne, Gdynia 2012, str. 334

Anatol Ulman