Piotr Bednarski "Błękitne śniegi i inne rejsy po złote runo", Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, Warszawa 2012, str. 356
O książkach kołobrzeżanina Piotra Bednarskiego pisaliśmy wielokrotnie, bowiem jego aktywność twórcza ostatnimi laty mocno wzrosła. Autor ten, ur. w Oryszkowcach na Podolu w 1938 r., debiutował poetycko zbiorem wierszy Arka przymierza w 1972 r., zaś prozatorsko zbiorem opowiadań Krople soli w 1977 r. - wydając do obecnego roku łącznie ponad trzydzieści książek. A dwie z nich doczekały się przekładu na języki obce - Rejsy po arcydzieło na jęz. francuski, Błękitne śniegi na jęz. francuski, niemiecki, włoski, portugalski i rumuński. To dorobek niemały, także w sensie artystycznym znaczący (dodajmy - wielokrotnie wyróżniany, m. in. Nagrodą Fundacji Kultury Polskiej), lecz z niezrozumiałych powodów krytyka krajowa praktycznie - poza wyjątkami - ignoruje jego twórczość. Może teraz, po ukazaniu się trylogii Błękitne śniegi i inne rejsy po złote runo, coś zmieni się na lepsze?
Tak, najnowsza książka Piotra Bednarskiego to trylogia. Otrzymaliśmy trzy w jednym - to znaczy trzy prozy w jednym tomie. Dwie z nich wyszły osobno już wcześniej, trzecia jest premierą. Ale po kolei.
Pierwszy człon złożonego tytułu trylogii Błękitne śniegi i inne rejsy po złote runo to tytuł najwcześniej wydanej rzeczy. Najwcześniej i o największym rozgłosie. Bowiem Błękitne śniegi (Volumen, 1996) rok później doczekały się adaptacji teatralnej w telewizji (w reżyserii Izabeli Cywińskiej). A poczynając od tłumaczenia tej książki na język francuski w 2004 r. w paryskim wydawnictwie Autrement, wydano ją w następnych latach jeszcze w czterech innych językach.
Druga część obecnie opublikowanego tomu to Rejsy po arcydzieło. Powieść tę po raz pierwszy wypuściło na świat gdańskie Wydawnictwo Polnord Oskar w 2006 r. Również przełożono ją na język francuski. I opublikowano rok później w tym samym wydawnictwie, co rzecz poprzednią - w tłumaczeniu Jacquesa Burko. Jednak z niewiadomych przyczyn w trylogii zmieniono tytuł na Po Złote Runo.
Natomiast część trzecia trylogii, która nie doczekała się osobnego wydania - choć mogłaby żyć samoistnie, jest nowa. Autor nadał jej tytuł Śnieżne kraby. To właśnie wspomniana premiera.
Wszystkie trzy części łączy jeden klimat, ten sam język, ta sama frazeologia i podejście do sensu istnienia - w próbie opisu mikroświata bohaterów trylogii, których ewolucja psychologiczna i moralna ukazana jest w konwencji przypowieściowej, o zacięciu poetyckim oraz mocnym zakotwiczeniu w Biblii. Tak opisałabym nową rzecz P. Bednarskiego, akcentując dodatkowo świeżość spojrzenia, a także uniwersalną nośność kulturowych kodów, ukrytych w książce.
I nieco bliżej o treści, fabule trylogii. W telegraficznym skrócie.
Błękitne śniegi, skrótowo rzecz ujmując, to w ogromnej mierze powieść autobiograficzna pisarza. Mamy tu rzeczywistość Rosji sowieckiej lat czterdziestych ubiegłego stulecia, przedstawioną z pozycji dziecka. Jak pisał Anatol Ulman, recenzujący francuskie wydanie w "Rzeczy Kołobrzeskiej" ("Powtórka z Hioba" - nr 22/2004): Osiemnaście lakonicznych epizodów, na miarę tyluż tragedii, każdy z osobnym tytułem, łączy w przerażającą treściowo całość osoba opowiadającego. Jest nim synek zesłańców (Pietia - przyp. red.): przebywającego w łagrze, zakatowanego piłsudczyka oraz porażającej urodą matki zwanej przez wszystkich Pięknem. (...) W ogóle rzeczywistość w powieści jest zmitologizowaną: znajdują się w niej liczne odniesienia do archetypów naszej kultury: Nefretete, Hioba, Antygony, Chrystusa, Romea i Julii. Z tego punktu widzenia można utwór uznać jako zamknięty zbiór przypowieści o małym Europejczyku, który stanął do walki przeciwko dziczy - złaknionej naszego piękna okrutnej Rosji.
Część druga, czyli rzeczone Rejsy po arcydzieło (w trylogii pod zmienionym tytułem Po Złote Runo), przenoszą czytelnika w czasie i przestrzeni - poza Syberię. Stanisław Chyczyński w recenzji "Arcy-dzieło wilka morskiego" ("Latarnia Morska" 2 [6] 2007), akcentując metafizyczne walory utworu, zauważył m. in.: Jej główny bohater to 24-latek, kresowiak, Polak żydowskiego pochodzenia, który pokochał morze i postanowił spędzić na nim życie. Jego tułaczce po świecie przyświeca jedno najważniejsze marzenie: stworzenie arcydzieła, napisanie książki-Ojczyzny („Ojczyzną moją będzie książka, dlatego piszę wolno, aby nie pominąć czegoś istotnego”, s.89). (...) Czymże jest tedyż nowe dzieło Piotra Bednarskiego? Z pewnością rozbudowaną parabolą o odwiecznych zmaganiach Dobra ze Złem, o wznoszeniu się na najwyższej fali i zapadaniu w otchłań człowieczego wnętrza.
I część trzecia - Śnieżne kraby. Dotąd niepublikowana. Mikropowieść objętościowo zbliżona do dwóch poprzednich w trylogii.
Tu, podobnie jak w części drugiej, obcujemy z rzeczywistością morską. Choć pojęcie "rzeczywistość" wydaje się tu wielce umówna. Dojrzały życiowo bohater (wciąż alter ego pisarza, a właściwie wciąż pierwsze "ja") doświadcza kolejnych przygód w statkowych tułaczkach. Rzecz składająca się z dwudziestu cząstek, wiedzie czytelnika meandrami tyleż fizycznymi, co duchowymi. Tekst główny przeplatają (wyodrębnione kursywą) reminiscencje, a cała złożoność utworu zmusza czytającego do poddania się petyckiemu rytmowi prowadzonej opowieści. Pojawiają się motywy i postaci wcześniej punktowane, co brzmi jak refren ballady, w której nieśmiertelne są nie tylko ludzkie namiętności, lecz znaczenie mają także pierwotne lęki (u bohatera jest nim właśnie tytułowy śnieżny krab, "chroboczący w mózgu") i trudne do ogarnięcia mistyczne "prześwity".
Cóż, na koniec do beczki miodu wypadnie dodać łyżkę dziegciu. Nie tyle tyczyć to będzie materii przesłań i struktury trylogii jako takiej, co warstwy - określmy to - technicznej. Lub techniczno-warsztatowej. I uwagi te dotyczą niemal wyłącznie części trzeciej omówionej trylogii. O co chodzi? O dosłowne powtórzenia niektórych zdań i fraz w różnych fragmentach. Zauważalnie też słabo sprostał zadaniu korektor - za dużo denerwujących literówek. Tu akurat wina ewindentnie leży po stronie wydawcy.
Pod tymi względami dwie pierwsze części lepiej są dopracowane.
Czytać? Bez wahania. Zanurzymy się w świecie odmiennym od powszechnie doświadczanej rzeczywistości, bo przefiltrowanej liryczną wrażliwością, która w zdumiewający sposób mieści obok siebie miłość i nienawiść, miłosierdzie i grzech, łączy sprawy brudne z czystymi - niczym tytułowe błękitne śniegi. Bowiem autor posiadł rzadki dar czułego pisania o wadach i przywarach ludzkich, o ukrytym złu i ekstatycznym dobru, co paradoksem nie jest - choć jak paradoks brzmi.
PS. Tak przy okazji przedstawionej trylogii. Naszła mnie myśl o jeszcze jednej, potencjalnie możliwej i uzasadnionej - krojem (odmiennego od innych książek) języka oraz w ogóle podejścia do materii literackiej. Mówię tu o prozach Lancelot (1986) i Parsifal (1989) opublikowanych w latach osiemdziesiątych ub. stulecia przez Wydawnictwo Poznańskie, a także o prozie Transport Uroboros (krakowskie Wydawnictwo Miniatura) - opublikowanej kilka lat temu. Te trzy rzeczy znakomicie łączą się w jedno.
I kolejne edytorskie wyzwanie. Może nie trzecia trylogia, ale jedna książka łącząca trzy zbiory znakomitych opowiadań marynistycznych P. Bednarskiego: Krople soli (1977), Czarcie nasienie (1978) oraz Morze u wezgłowia (1980) - opublikowane przez Wyd. Poznańskie. Zaprawdę, warte to wznowienia miniatury prozatorskie. Tym bardziej w kontekście nowego pokolenia czytelników.
Ciekawa jestem, czy znalazłby się jaki ambitny wydawca. Byłoby wtedy artystycznie wartościowe, choć językowo odmienne, trzy po trzy. Słowem prozatorska korona kołobrzeskiego nestora literatury.
Taka wizja.
Piotr Bednarski "Błękitne śniegi i inne rejsy po złote runo", Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, Warszawa 2012, str. 356
Wanda Skalska