Zbigniew Joachimiak „Sezon lotów trwa”, Fundacja Światło Literatury, Gdańsk 2011, s. 92

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 01 listopad 2011 Opublikowano: wtorek, 01 listopad 2011 Drukuj E-mail

MOTYLE SŁÓW
                                               Gdy piszemy listy
                                               stajemy się motylami naszych słów.
                                                       (początek pierwszego wiersza, s.7)

Sezon lotów trwa to dwunasta książka Zbigniewa Joachimiaka. Zbiór wierszy szczególny... z kilku przyczyn.
Otóż... wszystkie wiersze w tym cyklu są ważne i przejmujące. Może dlatego, że są głęboko liryczne i mają charakter rozliczeniowy. Autor przywołuje dzieciństwo i młodość, by w aurze wspomnień na nowo spotkać się z matką i ojcem w pewnych epizodach wspólnego życia oraz w chwilach ostatecznego rozstania z nimi tutaj na ziemi oraz z miejscami drogimi, bo do dziś trwającymi w pamięci. Nawet z zapachami tamtych osób i miejsc.
Tak więc wiersze wyróżniają się jednorodną tematyką (biografizm, tematy rodzinne, wiersze amerykańskie, gdzie autor przeżył wiele lat). Ponadto precyzją w budowaniu przewodu myślowego, starannym dobieraniem słów... ale też zaskakującym odautorskim komentarzem, wyjaśniającym zrozumienie okoliczności, które przedstawia utwór, a tym samym są dla Poety ważne. Te komentarze to rzadkość, ale tutaj są raczej zasadne. Na tle tomików, w których dość często znajdujemy wiersze o niczym, ta książka to spotkanie z wyrazistym losem ludzkim. Dodajmy... losem Autora, który odsłania przed nami fragmenty swojego życia bardzo osobiste.
Czytelnicy lubią takie treści.

Sporo jest utworów poświęconych rodzicom. Wiersze o ojcu: „Jak pachniał mój ojciec” s.15, „Umiera mi ojciec” s. 47, „O czym myślał mój ojciec” s. 67, „Taniec z ojcem” s. 79 oraz poświęcone mamie: („Moja mama staje...”) s. 25, „Rozmowa z moją mamą” s. 37, „Bez lustra” s. 53 oraz „Jestem cicho, cichutko” s. 61, ("Mama ostatnio zwykle siedziała na fotelu...") s. 65, „Znowu mnie rodzisz” s. 89. Wszystkie są świetne oraz poruszające w swojej prostocie i szczerości.
Poeta opisuje też córeczkę. Ale nagana należy się za wiersz „Pyta mnie Sybilka o Boga” s. 13, bowiem Tata córeczce wygłasza katechezę na wskroś laicką.

Módl się do ludzi. I o nich myśl w modlitwie.
Składaj pacierz ciałem. Całym dniem.
Całą nocą. Mocą swoją całą żyj.
I proś życie o pełnię.
(...)
Wszystko jest w tobie od początku do końca.
(s.13)

Fragment bardzo liryczny i niepokojący. Ale co w nim jest z wiary prawdziwej?
Autor pisze nieco wcześniej w tym samym utworze:

Ufaj życiu. Bóg jest zbyt daleki.
Bóg jest zbyt kaleki, by codziennie
wspierać cię pieśnią lub choćby piosenką
z miłym powtarzającym się refrenem.
(s.13)

Moim zdaniem Sybilka dojdzie do wiary. Ludzie poszukujący i szczerze otwarci na Absolut, na transcendencję dochodzą w końcu do Boga. I... to zabrzmieć może paradoksalnie... że im dalej byli od Boga, tym łatwiej do Niego dochodzą. Odwrotnie jest w przypadku ludzi trochę (czyli byle jak) wierzących. To może stać się, czego życzę, również w życiu Taty Sybilki czyli Autora tego wiersza. To wprost niemożliwe, żeby człowiek tak wnikliwie postrzegający świat nie dostrzegł w nim – i w swoim losie – działania Stwórcy.
Jest w tym jakaś tajemnica (z którą niech Wiekuisty pozwoli zmierzyć się Poecie zwycięsko), bo oto we wspomnieniowym wierszu „Tylko pół kroku” znajdujemy słowa:
 (...)
gdzie mieszkałem w zamierzchłym roku 1955.
Aby ujrzeć i stracić wiarę w Pana Boga.
s. 81

Miał wówczas pięć lat. Co się stało?
Intryguje mnie ten problem i niepokoi po prostu jako człowieka. Wypowiedź odautorska o wierze ze str. 12 trochę problem wiary naświetla. Ale jest zbyt teoretyczna, by wyjaśniła nam powód jej utraty. A prawda jest taka, że człowiek rodzi się z zalążkiem wiary. Dołączenie duszy (to tchnienie Boga) do stwarzanego ciała to jest spotkanie jej ze Stwórcą. To jest pocałunek duszy z Nim. Z tym darem  człowiek się rodzi. I ta pamięć o tym wydarzeniu w człowieku jest. I czasami „w błysku” ono wraca. Ludzie, nie tylko święci, miewają takie momenty iluminacji.
Ostatnia część wyznania Autora w tymże komentarzu przed wierszem warta jest pochylenia się nad nim: Nie wiem dlaczego jednym łatwo przychodzi wierzyć w Boga, a innym trudniej lub zupełnie jest to nie dane. Chyba łatwiej wierzyć. Ale ta łatwość niekiedy jest irytująca. Tak jak słynny zakład Pascala, który w gruncie rzeczy jest przykładem oportunizmu etycznego i cwaniactwa intelektualnego: wierzyć, to mniejsze ryzyko. Odpowiadając Logikowi powiem: temu, który naprawdę nie wierzy w Boga, zakład Paccala jest obojętny, jest nie na temat. Ten przyjmuje zakład, kto boi się Boga. A jeśli boi się, wierzy. No, trochę wierzy. Dla innych pozostaje rozpacz lub znieczulenie i horror.
Smutne słowa, zważywszy, że  B ó g   j e s t   m i ł o ś c i ą.  A to wszak najprostsza definicja Pana Boga. I że człowiek jest stworzony do miłości. I mówiąc za św. Augustynem, który tę całą drogę walki ze sobą przeszedł, iż nie znajdzie dusza spokoju, dopóki nie spocznie w Bogu. Chce się dodać od siebie: dopóki do Źródła swego nie wróci. Do tego Źródła, z którego wyszła.
I nieprawdą jest też, że łatwiej jest wierzyć. Oj, nie jest łatwiej. To jest trud zadany na całe życie. W książkach o słynnych mistykach można znaleźć niezwykłe fragmenty ich wyznań o ich wręcz morderczych zmaganiach z pokusą niewiary np. w losie św. Teresy z Lisieux, św. Faustyny Kowalskiej i wielu innych... Nawet i takie doświadczenia były dopuszczane w ich świętym życiu.
I bez wiary źle żyć i z wiarą trudno... oto los człowieka na ziemi. Ale z wiarą jednak łatwiej tu na ziemi pokonać opór wszelkich przeszkód. I ocalić swoją ludzką godność.
Zostawmy jednak ten temat, choć domagałby się dalszej wymiany myśli.
Jeszcze pozostał jeden...  inny problem... To cała sfera zapachów.

Pamiętam, jak ja osobiście w jednym z wcześniejszych wierszy przywoływałem zapach jabłek, łubinu, trawy... . To były moje zapachy dzieciństwa. Ale Joachimiak mnie totalnie zaskoczył, bowiem przywołuje zapach osób, a szczególnie miejsc, a nawet całych miast.
A w komentarzu odautorskim na str. 54 pisze następująco: Najgłębszą pamięć znajduję w gwałtownych erupcjach zapachów. Nawet nowe zapachy są tylko przypomnieniem innych, dawnych. Wszystko, co rzeczywiste, pozostawiło zapach. (...) Zapach to mnemotechnika. Działa w świadomości i podświadomości. W sferze rozumu i instynktu. Zapachy podejmują za nas decyzje.  Działają w mojej ludzkiej i zwierzęcej stronie. Może dzięki  zapachowi wiem,  to co wiedzą tylko moje komórki. To oryginalne wyznanie i godne przemyślenia. I wiele wyjaśniające przy lekturze tej poezji.

Reasumując... każdy wiersz jest tu  l o t e m... w przeszłość, w sferę pamięci i ducha, w krainę liryczną i piękną. I choćby był o tematyce zwykłej, powszedniej, to w tej ogólnej aurze sentymentalnej jest jakoś odświętny, wzruszający, a przy tym sugestywny i mądry. Doświadczenie życiowe pozwala poecie mówić o tematach trudnych bardzo prosto. A to już jest wyższa szkoła jazdy. To już są  l o t y. Loty nawet w przyszłość, bo są i takie wiersze o iście wizyjnych walorach.
Wiersz „Okładka książki” s. 11 to przecież obraz jakby ze snu. bo pełen surrealistycznych wydarzeń, ułożonych w ciąg. To raczej sceny z podświadomości.
Albo słowa z innego tekstu:

Lecimy dalej, daleko, może nawet
zbyt daleko, jak na moje ludzkie
poczucie odległości i światów odległych...
(...)
w stronę dalekich światów, a zatem tych, których nie poznałem
i być może nigdy nie poznam, choć na mój ludzki sposób
poznać je bardzo chciałem.
      „Lot na płatku”, s. 19

Lot odbywa się na płatku kwiatu jabłoni.
W utworach: „Powrót do domu w Kentucky” s. 33, „Ptak cień” s. 35, w tytułowym dla całej książki wierszu „Sezon lotów trwa” s. 39, „Sen” s. 75... spotykamy sposób obrazowania jakby z baśni albo ze snu. Te ciągłe loty, odbywające się w zapisanych tekstach poetyckich, napływają z podświadomości i są wyrazem tęsknoty za światem lepszym, szczęśliwszym. Moim zdaniem jest to też sygnał tęsknoty do Źródła szczęścia człowieka czyli do Boga.  

Każdy wiersz to również jakby list... szczery, o sprawach nierzadko trudnych, ale o treści podanej lekko... jak lot motyla. Można się tylko domyślać, że owa lekkość to rezultat dużego twórczego wysiłku.
Ale to nic, że trudnego, opłacał się, bowiem efekt końcowy jest znakomity.
Tak więc ... sezon lotów ... sezon twórczości trwa.
Ubogacające książkę ilustracje wykonał Marek Przybyła.

                                                              ks. Janusz A. Kobierski