Tomasz Majzel "Opowiadania w liczbie pojedynczej", Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2011, str. 88
Tomasz Majzel - (rocznik 1965) ur. w Szczecinie, poeta i prozaik. Mieszka w Policach. Debiutował na łamach "Pograniczy" w 1997 r. Laureat Ogólnopolskiego Konkursu na Opowiadanie "Okno 2005" oraz Konkursu im. K.K. Baczyńskiego w kategorii prozy (2006). Wydał tomy wierszy Fragmenty ciałości (2007), Fotoalbum (2009). W tym roku zadebiutował tomem prozy Opowiadania w liczbie pojedynczej , który wyszedł nakładem szczecińskiego Wydawnictwa FORMA - w serii "Piętnastka".
Wspomniana seria - "Piętnastka" (od kwadratu - piętnaście na piętnaście centymetrów) - kwitnie tekstami różnogatunkowymi. Znajdziemy w niej i krótkie prozy, i wiersze, i aforyzmy, a także ich skrzyżowania. Podobnie jest z nową publikacją Tomasza Majzela: Opowiadaniami w liczbie pojedynczej. Gdyż książka ta zawiera mikrokawałki o rozmaitej - co do formy - proweniencji. Z dominacją prozy, inkrustowanej poezją.
Kompozycja jest przemyślana, dobrze służąca całości. Również język tej książki przekonuje do siebie: nierozgadaniem oraz prostotą.
Natomiast zaczynają się schody, gdy zaczniemy rozważać treść Opowiadań w liczbie pojedynczej, a też wynikające z niej przesłania.
Oto autor objawia nam małomiasteczkową rzeczywistość i zanurzonego w tejże rzeczywistości "bohatera". Konkretnie mowa jest o Policach, zaś postacią wiodącą okazuje się niejaki Sebastian. Choć po lekturze dojść możemy do wniosku, że nie ma większego znaczenia, iż akurat Police i Sebastian. Gdyż to tylko kulturowo-społeczne synonimy określonych sytuacji oraz postaw. Zaś przedstawiona tu wizja w swej istocie zmierza ku uniwersalizmowi: zyskując wymiar głębszy, egzystencjalny. Zaraz do tego wrócę.
Mieścina, ryneczek, kiosk, sklep, park, ławeczka, zakurzona uliczka. Szewc, krawiec, ekspedient, lokalni menele, sąsiadka "wisząca" w oknie, żebrak pod kościołem... Postaci snują się w monotonnej scenerii, coś tam robią, ale nie wiadomo co; o czymś rozmawiają, lecz nie wiadomo o czym (to znaczy wiadomo, jednak nie ma to tu większej wagi); do czegoś zmierzają, lecz nie wiedzą do czego. A wszystko dzieje się w spowolnionym rytmie, osnute przygnębiającą szarością i trudną do sprecyzowania melancholią.
Świat przedstawiony przez autora Fotoalbumu wydaje się odpychający zademonstrowaną statycznością i marazmem, nie chcemy go akceptować - ledwo przyjmując do wiadomości.
Jednak - widzimy z czasem - to wszystko powierzchnia, zewnętrzna warstwa. Pod spodem "banalnej zwykłości", w interakcjach, w psychice i duszach opisanych nieszcześników kryją się tęsknoty, marzenia i dramaty. Może nie nazywane wprost, lecz wyczuwalne. Ta przestrzeń aż wibruje od niewypowiedzianych lęków i cierpień. "Za rogiem" tych utworów życie legitymizuje samotność, pustka i śmierć. Co z kolei w sposób niejako naturalny kieruje nasze myśli ku znaczeniu egzystencji jako takiej, ku rozważaniom o sensie istnienia. I całe szczęście, a też główny walor Opowiadań w liczbie pojedynczej polega na tym, iż T. Majzel czyni to nienatrętnie, rezygnując z wysokiego "c".
Na koniec jeszcze coś. Mały cytat z przedostatniego tekstu (pod tytułem "Dupa").
Wszedł do mieszkania, zdjął płaszcz, zaraz potem w łazience obmył twarz. Poczuł senność. Skierował się w stronę łóżka i rozebrał do naga. A potem przeciągnął się i rozprostował duże, nadzwyczaj duże i delikatne - niczym z koronek - skrzydła. Lekko pomachał nimi dwukrotnie i złożył tak, by ścieśle przylegały do pleców. Położył się na łóżku, by chwilę potem zasnąć.
Dzisiaj bez modlitwy.
Ten "pierwiastek nadprzyrodzony", w świecie do bólu realnym, znalazł się tu - jak przypuszczam - nie bez kozery. Jest oczywistym przejawem tęsknoty nie tyle za anielskością natury ludzkiej, co za nadzieją.
Książkę dopełniają, wplecione między utwory, sugestywne (i całostronicowe) fotografie Justyny Majzel. Trzeba też wspomnieć o bardzo ciekawym, dobrze analizującym istotę tekstów, posłowiu Anny Kapuścińskiej. Zwracam na to uwagę, bo za często posłowia i wstępy (w książkach literackich) nadużywają interpretacji lub słodzą do mdłości. Tu tego nie ma.
Cóż, powiedzmy jasno, zatrzaskując okładki: ta niepozorna objętościowo rzecz T. Majzela warta jest grzechu lektury.
Wanda Skalska