Ewa Wiktoria Matyjaszczyk "Zielony księżyc", Stworzyszenie Kołobrzeskich Poetów, Kołobrzeg 2010, str. 44
Kołobrzeżanka Ewa Wiktoria Matyjaszczyk swego czasu parała się dziennikarstwem. Obok poezji pasjonuje się videofilmowaniem. Jej filmowy obraz "Poetyckie pejzaże" zdobył Grand Prix na I Przeglądzie Amatorskiej Twórczości Filmowej w 1999 r. Członkini Stowarzyszenia Kołobrzeskich Poetów. Debiutowała wierszami w prasie lokalnej, później publikując swoje utwory w wydawnictwach zbiorowych - m. in. w almanachach Wśród kołobrzeskich poetów (2000), 54 równoleżnik (2003), Liryki i erotyki (2007). Jej debiutem książkowym był tomik Zapach ciszy, ogłoszony w 2002 r. A po ośmiu latach ukazał zbiór wierszy nowy, pod tytułem Zielony księżyc, którego promocja miała miejsce w Regionalnym Centrum Kultury w grudniu ubiegłego roku.
Szczupły tomik, bo liczący trzydzieści osiem tekstów, zawartością - niestety - nie zachwyca. Choć sama okładka, jej projekt, niczego sobie.
Dlaczego wiersze Ewy W. Matyjaszczyk nie satysfakcjonują? Przyczyna tkwi w banalności obrazowania, poetyce do cna zużytej. Czytelnik natychmiast wtrącony zostaje do skansenu sentymentu, obezwładniającej ckliwości. Z wersów, pośród tęsknot i ptasich kwileń pokapują łzy lub krople rosy, pojawiają się dreszcze zgubionych serc, słychać szepty i skowyty, a wszystko oprawiają bliżej mało sprecyzowane tajemne grzechy i płomienie świec. Ot, takie to główne instrumentarium piszącej.
Sięgnęłam do debiutanckiego zbioru autorki (Zapach ciszy), by porównać niegdysiejsze utwory z najnowszymi. I to samo. Wiosna opętana,/ wczesnym rankiem,/ w krople rosy ubrana/ chodzę. Albo Serce niewidzialną aureolą/ otuliło coś,/ co pachnie jak/ miłość. Owszem, można pojąć i zaaprobować uczucia - wszak z natury są uniwersalne - lecz nie da się ich strawić w takim wydaniu.
Szwankuje też faktografia. Nawet licentia poetica nie może usprawiedliwić błędów merytorycznych. Mam m. in. na myśli utwór "Bałtyk wiosną", gdzie ni z gruszki, ni z pietruszki w końcowych wersach pojawiają się... grążele. Rośliny słodkowodne w morzu!
Doprawdy, chciałoby się powiedzieć coś lepszego o tych wierszach, ale E.W. Matyjaszczyk nie daje mi szans. Jedynie tu i ówdzie znaleźć można rodzynki - jak choćby udany wers: deszczem pachniała cisza. No i jeden cały utwór, pod tytułem (nomen omen) "Moje wiersze": Lecę/ Głową w dół// Spadam/ Gniotąc deszcz// Jeszcze tylko// Trzy piętra wiatru/ Dwie kiście jodu/ I runę w kołyskę metafor// Nie spalą mnie przecież na stosie/ Za kilka słów,/ Za kilka strof...
Droga autorko. Nikt Cię naturalnie za Twoje strofy nie spali na stosie - nie bluźnisz przecież i czarownicą też nie jesteś. Jednak może warto rozważyć myśl o tym, że poezjowanie sztambuchowe przystoi sztambuchom, a nie wydawnictwom publicznym? Wszak w rzeczywistości literackiej obowiązują dosyć twarde artystyczne reguły, a przynajmniej wymagania tych reguł są raczej wysokie.
Wanda Skalska