Jerzy Utkin "Nigdzie swój", Media Zet, Piła 2007, str. 72
Stanisław Chyczyński
Problemy z obcością
Trochę okrężną drogą trafił do mnie tom wierszy Jerzego Utkina „Nigdy swój” (wybór z lat 1989-2005). Lektura okazała się nader interesująca. Badajże od czasów „Zapomnianej wojny” Jerzego Plutowicza (2002?) nie spotkałem żadnego monoformalnego zbiorku, który by mnie tak zaciekawił. Wspomniany Jerzy Plutowicz ułożył zbiór samych oktostychów, konsekwentnie bez jednego rymu. Natomiast Jerzy Utkin proponuje wyłącznie oktostychy i sonety – wszystkie zgrabnie rymowane. Gładkie niczym srebrzysta tafla zwierciadła (może te drugie mniej, bo pozbawione interpunkcji, co utrudnia czytanie). Któż dzisiaj pisze tradycyjne „ósemki” lub „czternastki”? Garstka literackich outsiderów, od Anny Piwkowskiej po Krzysztofa Koehlera, od Krystyny Koneckiej po Stanisława Chyczyńskiego. Trzeba sporo determinacji, aby światu proponować tak niemodny towar. Jednak niektórzy osiągają w tym zakresie nietuzinkowe rezultaty i do nich należy bezsprzecznie Jerzy Utkin, obdarzony szczerozłotym talentem.
Utwory poety z Piły czyta się z rosnącą uwagą, by przypadkiem nie uronić jakiejś odkrywczej formuły. Naszpikowane zabawnymi aliteracjami, błyskotliwymi antytezami oraz wyszukanymi wtrąceniami wprost olśniewają pomysłowością i bogactwem skojarzeń. Z reguły pointa wieńczy dzieło jak Pan Bóg przykazał (tzn. jak w klasycznych i szlachetnych wzorach). Oto jeden z ośmiowersów dla poglądowego przykładu:
Chwila spełnienia, ulotna jak światło.
Obraz na tafli mgłą zasnutych oczu.
Opończa powiek odsłania zbyt łatwo
Sen spływający po ruchomym zboczu.
Święto spełnienia, rytmiczny rytuał,
Oddech szepczący melodię modlitwy
Do Ojca wszystkich, by nad nami czuwał.
Kwiat światła w dłoni; pęd płonącej brzytwy.
(„Kwiat światła”)
Światło to niezwykle nośny symbol o wiadomej proweniencji. Tutaj jest ono wręcz kluczowym motywem. Wkraczamy w domenę metafizyki czy też na przedpola religii. „Światło… Mój Boże…Zginam przed nim nogi” (s.10). To wyraz niemal mistycznej adoracji. A przynajmniej – estymy i dojmującej tęsknoty. Deo ignotio jest dla autora wielkim Nieobecnym (por. wiersze „Dokąd idziemy?” oraz „Latarnik Szymon”). Jest Tym, którego tropi się stale i wszędzie: „Ciebie wciąż szukam człowieka lub Boga” (s. 9). Powraca doniosłość starej implikacji (Czesław Miłosz „Veni Creator”) – jeżeli znajdę jednego boskiego człowieka, to uwierzę w Stwórcę. Niełatwa sprawa, więc na razie Utkin „uprawia światło”, czyli „pielęgnuje w sobie / Każdą iskierkę sianą Pana dłonią” (s.7). Nie zapominajmy, że przejawem takiej zbawczej pasji może być także uczucie do pięknej Wybranki, dla której warto składać rymowane i zrytmizowane erotyki (np. „sonety do jasnowłosej”). Jakby za przykładem wielkiego adoratora kobiecości, Brunona Schulza, autor tomiku „Pomilczymy o wszystkim” również zdaje się pretendować do tego miana. Albowiem z ewidentną czołobitnością zwykł wielbić obiectum swej miłości, o czym chociażby świadczą słowa: „na kolanach przed Tobą kornie chyląc głowę / ślady stóp Twych całuję do ust tuląc ziemię” (s.42). Motyw galanteryjnej uniżoności przewija się w tych peanach, więc nie sądzę, by miał uchodzić za parodię Schulzowskiego wasalizmu. Poeta z Piły to trubadur w dawnym stylu. Ale stać go nie tylko na emfatyczne wybuchy czy patetyczne wyskoki. Niekiedy dla mentalnej równowagi chłodzi strofy krystaliczną ironią, czego świetnym przykładem może być „Błazen królowej”.
Urokliwa liryka Jerzego Utkina jest dla mnie przejawem twórczości wielodopływowej, czerpiącej inspiracje z różnych źródeł (od malarstwa po muzykę) – historycznie wcześniejszych. Czytając te wycyzelowane i wypomadowane kompozycje, odbiorca często boryka się z towarzyszącym wrażeniem echa lub repryzy. Przecież już sam tytuł „Coraz bardziej mnie nie ma” (a poniekąd i „Nigdzie swój”) jest myślowym rykoszetem „Którego nie było” Rafała Wojaczka. Zmodyfikowane sonety Utkina w zadziwiający sposób przypominają stychiczne sonety Bohdana Zadury (vide tegoż „Kopiec kreta” , Biuro Literackie, Wrocław 2004). Dalej – w konkretnych wierszach napotkać można niemało wyrażeń znanych skądinąd, a jakie nieświadomy czytelnik gotów wziąć za koncepty pilanina. Pomijam tutaj jakże popularny „obłok w spodniach” (s.47), zaś wskazuję, dajmy na to, „traw litanię” (s.66) z Tadeusza Nowaka oraz „popiół smutku” (s.50) ze Stanisława Grochowiaka. Przykłady można mnożyć. Dla skrupulatności dorzucę jeszcze tytuł obrazu Paula Gauguina „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”, rozwinięty w tryptyku „Światło i słowo”, tudzież „Chariots Of Fire” Vangelisa, od którego pochodzi wyrażenie „rydwanem pełnym ognia” (s.21).
Wszystkie te (nie)jawne zapożyczenia są świadectwem rozlicznych, istotnych lektur Jerzego Utkina. Stanowią też wyraźne nici powiązań jego poezji z dokonaniami poprzedników. Pod tym względem owe ślady i tropy powinny ukontentować tych krytyków (np. Andrzeja K. Waśkiewicza), którzy z dystansem podchodzą do samorodnej i samodzielnej sztuki.
Zatem można powiedzieć, że twórca „Strony cienia”, po swojemu przetwarzając zastany materiał frazeologiczny, gotów jest usatysfakcjonować najbardziej wybredne gusta. Wysoka kultura poprzetykana i powiązana jest podskórnymi zależnościami. Omawiane wiersze są klarowne i treściwe, tradycyjne i nowoczesne, harmonijne i śmiałe (szczególnie erotyki). Można by je określić krótkim hasłem: » współczesny renesans «. Taką aurę wywołują wokół siebie. Na ich podstawie zaliczam J. Utkina do elitarnego grona czcicieli rymu. A ponieważ piszę tę recenzję dla „Latarni Morskiej”, śpieszę dodać, że w niniejszym wyborze znalazł się finał wybitnie á propos:
I tylko wieża; ponad morzem, piachem
Pozwala uciec w źródło wiecznej łaski.
W świecie po brzegi wypełnionym strachem
Latarnia morska; światło w sercu piasku…
(„Latarnik Szymon”)
Latarnia Morska 3 (7) 2007