Ryszard Lenc "Chimera", Wydawnictwo Forma i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2014, str. 192

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 15 marzec 2015 Opublikowano: niedziela, 15 marzec 2015 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński

FIKCJA CZY WYKŁAD?

To było pierwsze moje spotkanie z prozą Ryszarda Lenca. Powiem wprost: odkrywcze. I teraz zadaję sobie pytanie, ilu wartościowych autorów jeszcze nie znam, ech… Tak czy owak: sytuacja pokrzepiająca.

Książka pt. Chimera zawiera szesnaście „opowiadań”. Już pierwsze, pt. "Pan Bóg z Czeremchy", wbiło mnie w zdumienie. Fabuła – w skrócie – jest taka: lata sześćdziesiąte; Józef Morawiec to organista. Jeździ po parafiach całej diecezji i „obsługuje” msze święte. Stara się także przekazać swój zapał do muzyki młodym. W końcu zwabia go do wsi Czeremcha proboszcz miejscowego kościoła.

Sytuacja jest taka: stary organista zmarł, a organy całkiem rozklekotane. Józef godzi się na wzięcie kłopotu w swoje ręce. Instrument jest niemal w rozsypce, więc organista podejmuje się trudnej sprawy. Naprawa trwa wiele miesięcy, ale zostaje zwieńczona powodzeniem. Kościół odzyskuje swoją duszę i ducha. Ksiądz zachwycony, wierni zauroczeni. A organista? W ciągu dnia, gdy kościół stał pusty, brał od kościelnego klucz, włączał organy i próbował coś zagrać. Zazwyczaj coś innego niż zwykle. Szło mu niesporo, ale nie poddawał się. Któregoś razu, gdy męczył „Małe Preludia”, zaszedł do niego kościelny. „Dla kogo tak, Józefie, gracie? Przecież w kościele nikogo teraz nie ma”. Poskrobał się organista po brodzie. „W kościele zawsze Ktoś jest”.

Prosta, zwyczajna opowieść – ale opowieść o pasji. Opowieść „z klimatem”. Opowieść, w której sacrum zderza się z pasją prostego człowieka.

Byłem zdumiony! Taka proza wydana przez oficynę Forma, która – co by nie mówić – preferuje awangardę i literaturę „nowego języka? Która za swojego „patrona” ma Henryka Berezę – papieża „rewolucji artystycznej” w nowej prozie? W jaki sposób prozaik Ryszard Lenc pasuje do tej „doktryny”?

Nie pasuje, za to ja muszę zrewidować swoje przeświadczenia o Formie., która po prostu poznała się na dobrej, choć „konserwatywnej” prozie. Ja sam już jestem tak przesiąknięty współczesnymi lekturami, że Lenc mnie zaskoczył. A więc jest jeszcze ktoś, kto nie ogląda się na mody warsztatowe? I tu poczynię wyznanie grzesznika: też nie chcę się oglądać! Wciąż w poezji i w prozie mniej mnie obchodzą „nowe dykcje”, a bardziej waga przekazu, inteligencja i klimat narracji oraz Sens. U Lenca na dodatek jest aura, czułość, szlachetna prostota i wielka mądrość (literatura w ogóle najbardziej jest coś warta, gdy ubrana w sukienkę Mądrości). Jest tu też „zmysł szczegółu”, który cudnie poddaje się refleksyjnym uogólnieniom. To poza tym „autor subtelny” – cokolwiek by to nie znaczyło, a dla mnie znaczy dużo.

Tytułowe opowiadanie "Chimera" to swoistego rodzaju majstersztyk. Bohater, krytyk, oprowadza po swoim obejściu i ogrodzie młodego pisarza. Muska listki, komentuje rabatki, ale co chwila czyni wtręty tego rodzaju: Podoba mi się idea folii, szklarni. Nie ma centrum, nie ma środka, wszystko równoprawne, bez hierarchii, po kolei, jedno za drugim, linearnie, z ledwo zachowanym porządkiem. To jak nasza literatura współczesna. Bez wielkich dyskursów, narracji, bez Wielkich Tematów, bez Autorytetów. Jak cała kultura. Niby wielka rzeka płynąca równiną. Mnie to odpowiada. Uwaga na głowę. Gorąco i wilgoć panu nie przeszkadzają? Dalej w tych laudacjach ogrodniczych pojawiają się nazwiska Brodskiego, Derridy, Foucaulta, Robbe-Grilleta

Pyszna zabawa! Cudna parabola! I wciąż ten „nachalny” ogród, nie mniej ważny niż maszynopis młodego adepta. W końcu jednak pojawia się pointa: Jednak przyszliśmy tu specjalnie dla tej chimery. Ponowoczesność – proszę pana – także tworzy dziwy. Nie ma co protestować, takie czasy. Nie idzie o to, by każdy był frywolnym postmodernistą, ale literatura jednak oddycha rzeczywistością, a ta jest, jaka jest. Lenc w tym utworze w gruncie rzeczy nie chciał pomieścić opowiadania, lecz mini-szkic, swój wykład na temat literatury współczesnej, swoje credo. Zabawił się w krytyka, ale przecież i w prozaika. To swoiste poczucie humoru i to tak inteligentnie zrealizowane, że mnie uwiodło.

Z tą prostotą Lenca to jednak ostrożnie… Autor trochę naszym kosztem się nią zabawia. Trzeba uważać, gdzie kończy się proza, a zaczyna eseistyka. Gdzie jest fikcja, a gdzie wykład. Najczęściej didaskalia służą temu drugiemu.

Trudno, abym tu opowiadał wszystkie szesnaście utworów, więc to, co powyżej niechaj wystarczy za całość. Uczulam jednak: kłębią się tu nazwiska wielkich pisarzy, klasyków, filozofów, imiona postaci biblijnych i mitologicznych, odnośniki do Wielkich Lektur… Taaak, Ryszard Lenc szybko wybił mi z głowy fabularne opowiadanie o owym organiście. To wszystko tylko szczególne opakowanie refleksji kulturowych, eseistyka udająca tradycyjną prozę, traktacik, który znalazł dla siebie nowy trakt. Erudycyjność i inteligencja tych wywodów w zupełnie nowym standardzie i pomysłowości. Zabawa przednia, ale też zupełnie na serio.

No więc teraz może powinienem odwołać to, co wcześniej napisałem o Formie… Że niby zrezygnowała z swoich awangardowych preferencji. Ta książka w żaden sposób nie ulega żadnym standardom. To nowy, wręcz nie do skopiowania, format eseistyki, którą czyta się niczym prozę. Sprawa rozwojowa, choć Lenca kopiować nikomu się nie uda.

Ryszard Lenc "Chimera", Wydawnictwo Forma I Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2014, str. 192

Leszek Żuliński