Izabela Fietkiewicz-Paszek "W pociągu", nakład prywatny, Kraków 2006, str. 60

Kategoria: port literacki Opublikowano: poniedziałek, 04 styczeń 2010 Drukuj E-mail

Wanda Skalska

Bywają poezje rozpasane, ferryczne i pełne fajerwerków. Ale na antypodach spotykamy poezję spokojną, wyciszoną – opartą na wewnętrznym dialogu. Poezję czerpiącą z refleksji i – chciałoby się rzec – nieefektowną językowo. Twórcy takiej poezji wyżej cenią sobie „dopoznawanie” nieśpieszne. Świat nie jawi im się jako przestrzeń wymagająca podboju. Otaczająca rzeczywistość zachęca ich raczej do pogłębienia kontaktu emocjonalnego i duchowego. I czynią to językiem czerpiącym z powszedniości, frazą oswojoną, stonowaną.
Takie też są wiersze Izabeli Fietkiewicz-Paszek. Próbują uchwycić mgnienia, to co nam zwykle umyka. Relacje międzyludzkie przedstawione przez autorkę są proste i nieproste zarazem. Powiada w utworze „Tak jakoś”: Tobie brakuje mnie/ mnie brakuje siebie. Można tak mnożyć/ kombinacje braków. Bez końca./ I bez początku: nie dało się go przyłapać.// Przewróceni o kilka rozczarowań/ wzajemnością, za którą byśmy wszystko/ oddali. Wtedy. Tamto wszystko -/ dzisiaj obce. Szczeliny w czasie/ pozwalają przylgnąć na krótko.
Szczeliny w czasie pozwalają przylgnąć na krótko. Jest w tym utajona gorycz, ale i świadomość tego, że tęsknota za drugim człowiekiem, za potrzebą bycia razem ma wartość samą w sobie.
I. Fietkiewicz-Paszek, rozważając różne strony życia, nie stroni też od refleksji dotykającej krańca drogi. Czyli śmierci. A czyni to nienatrętnie w utworze ***(„Białko podgrzane tchnieniem...”): Mówią, że lepiej, że wreszcie/ nie boli. Tak mówią. Może/ źle kocha – ale niechby wciąż./ Do wtorku, do następnej zimy/ albo chociaż do jutra – niechby/ bolało.
To duża zaleta skromnie wydanego zbioru: dyskretna obserwacja, wsparta powściągliwym komentarzem. Tak jest zresztą od pierwszego wiersza „Portret niesymetryczny”. Przyjrzyjmy się większemu fragmentowi:

Mężczyzna i syn – chcę was
godzinami podglądać, siedząc na progu,
oparta o futrynę. Daleko. Nieważne,

że pod progiem podkopuje robak – tocząc
korytarze. I tak w końcu to nimi docieram
do sedna: mój mężczyzna, mój

syn. Najpiękniej – gdy nie widać,
że patrzę. Sklejają samolot. Starannie
wycierają buty przed progiem.

Trochę szkoda, że śladowy nakład tomiku stawia tamę większej ilości potencjalnych czytelników.

Latarnia Morska 3/2006