Marta Fox „Wszystko, co niemożliwe” / „Everything that is impossible”, Fundacja Światło Literatury 2012, s. 192; Leszek Żuliński „Ja, Faust” / „Я, Фауст”, Association Franco-Européenne de Littérature 2014, s. 288
TOMIKI DWUJĘZYCZNE
Leszek Żuliński
Teraz dopiero, w dwa lata od ukazania się, wylądował na moim biurku wybór wierszy Marty Fox pt. Wszystko co niemożliwe. Są w nim wiersze z czterech tomików: Chcę być chłopcem jak mój ojciec (1994), Dotknij mnie, tak dawno nie miałem kobiety (1998), Nie jestem, która wszystko zniesie (1999) i Rozmowy z Miró (2011).
Tom jest bardzo pięknie zrobiony tak pod względem typograficznym, jak ilustracyjnym. A wiersze Marty – jak wiadomo – czyta się świetnie. Te akurat pochodzą ze sporego okresu 17 lat. A jednak klimat całości okazał się spójny i wciągający nas w zaczarowane imaginarium.
Na okładce dwie rekomendacje. Marian Kisiel pisze: Poetka oswaja z mrocznymi stanami duszy, a erotyzm jej wierszy koresponduje ze współczesną amerykańską liryką konfesyjną. Jej wiersze to czasami magia i zaklęcia. Z upodobaniem stosuje lirykę maski, jest szczera, ale i wyrafinowana. Ukrywając się w androgenicznych pozach, wiele mówi o samotności.
A oto wyimek z notki Karola Maliszewskiego: Marta Fox rytualizuje i celebruje kobiecość. Jej wiersze to magia i rozbuchana rytualność, a Marta Fox jest kapłanką. Trawi ją namiętność jasności. Aby wszystko było jasne i przez to czyste, niepokryte wstydem, kłamstwem, oszustwem. Żeby było jasne pomiędzy kobietą a mężczyzną, między wierszem a życiem, między autorką a bohaterką uniesień.
Dodam od siebie, że rzeczywiście magia i subtelność tych wierszy przenoszą nas w świat osobliwy, tyleż umowny i ulotny, co wielce mądry w wmyśliwaniu się w nasze jawy senne, wizje nadrealne, marzenia najskrytsze. Aura takiej poezji zazwyczaj jest nadzwyczajna – i to tutaj właśnie się dzieje.Zmierzam jednak nie w stronę recenzji, lecz faktu, że jest to tomik dwujęzyczny. Wszystkim wierszom Marty towarzyszą przekłady anglojęzyczne. W tym przypadku niełatwa była to sprawa, lecz translacje – na ile mogę się czuć kompetentny – wypadły znakomicie.
A teraz drugi „przykład przekładowy”. Taka przygoda zdarzyła się teraz, niedawno, mojemu tomikowi Ja, Faust (2008). Właśnie ukazał się on w wersji polsko-rosyjskiej. Tak więc doczekałem się po Ja, Faust zbioru Я, Фауст. Oczywiście jeszcze nie upadłem na głowę i nie zamierzam własnej książce poświęcać ani jednego zdania recenzenckiego, informuję tylko, że takie wydanie wyszło.Mógłbym wymienić co najmniej kilkanaście książek poetyckich dwujęzycznych, jakie stoją na moich półkach. „Wynalazek” więc to nie nowy, zacząłem się jednak zastanawiać, jaki sens mają takie książki.
Ano mają. Po pierwsze mogą mieć „podwójnego” odbiorcę. Po drugie – w naszej sytuacji – polskiemu czytelnikowi w niczym nie powinna przeszkadzać obecność transkrypcji na inny język. Nie musi z niej korzystać. Czytelnikowi posługującemu się zaś językiem polskim i językiem przekładu dają miłą zabawę porównywania obu wersji oraz śledzenia niejednokrotnej gimnastyki, jaką musiał uprawiać tłumacz, bo przecież – zwłaszcza w przypadku liryki – nie wszystko da się przełożyć dosłownie i translator musi szukać celnych ekwiwalentów. Ich śledzenie to bardzo frapujące zajęcie, satysfakcjonujące lub nie, co dodaje dreszczyku lekturze.W moim przypadku byłem na przykład zaskoczony, że w wielu miejscach tłumaczka (z której „roboty” jestem bardzo zadowolony) dała przypisy, jakich, rzecz jasna, nie było w wersji oryginalnej. To uświadomiło mi, że „kulturowość” tego cyklu mogła się mijać z zasobem skojarzeń kulturowych czytelnika rosyjskojęzycznego i trzeba mu było przypisami pomóc w zrozumieniu pewnych szczegółów czy odniesień. W sumie uznałem tę decyzję tłumaczki za słuszną i przydatną.
Patrzę teraz na te dwie książki – Marty Fox i moją – i myślę sobie jak dobrze byłoby, gdyby obok wrośniętych w nasze życie literackie licznych warsztatów poetyckich pojawiły się także warsztaty translatorskie. Znać język polski i jakiś obcy to sprawa naturalna i coraz częściej spotykana, ale tłumaczyć i „ekwiwalentyzować”, zwłaszcza w literaturze pięknej, dwa różne języki to już inna para kaloszy. Wymagająca osobnego talentu i rzeczywiście wysokiego poziomu bilingwizmu. Tym bardziej, że w poezji mamy do czynienia z językiem osobliwym, wysoce zmetaforyzowanym i „niedosłownym”.
Porównywanie obu wersji sprawiało mi wielką frajdę, ale też arcyciekawą sprawą było śledzenie, jak z różnymi sformułowaniami czy odniesieniami radziła sobie tłumaczka. Takie dwujęzyczne tomiki mogłyby na wspomnianych warsztatach służyć zajęciom analitycznym i porównawczym. A jakże ciekawe byłoby na przykład takie zajęcie: dajemy grupie adeptów jeden wiersz, powiedzmy Grochowiaka, do przekładu, potem czytamy wszystkie powstałe wersje, porównujemy je i dociekamy, kto piękniej i celnie poradził sobie z zadaniem.Pasjonuje mnie sprawa translacji. Od lat zastanawiam się jak na przykład Boy-Żeleński uporał się z Wielkim testamentem Villona i dlaczego akurat Anders Bodegard tak świetnie radził sobie z wierszami Szymborskiej. Ale – co już przeszło do legendy – najwyższy próg trudności sprawiło dzieło Joyce’a Finnegans Wake, na którym połamał sobie zęby sam Maciej Słomczyński. A jednak doczekaliśmy się całości przekładu, co udało się Krzysztofowi Bartnickiemu po wielu latach pracy.
A nasze proste tomiczki? Ech, niechaj poeci mają szczęście do tłumaczy, czego i Wam życzę. Bo Marta Fox i ja szczęście mieliśmy.
Marta Fox „Wszystko, co niemożliwe” / „Everything that is impossible”, wybór i przekład Anna Gąsienica Byrcyn, ilustracje Joanna Smola, Fundacja Światło Literatury 2012, s. 192; Leszek Żuliński „Ja, Faust” / „Я, Фауст”, przekład Vera Vinogorova, ilustracje Valery Boczkov, Association Franco-Européenne de Littérature 2014, s. 288
Leszek Żuliński