Wojciech Kass "Ba! i dwadzieścia jeden wierszy", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2014, str. 56
Leszek Żuliński
MĄDRE PISZĘ-NIE-PISZĘ
Jestem pod wrażeniem!
Jestem pod wrażeniem nowego zbioru wierszy Wojciecha Kassa pt. Ba! Taki też tytuł ma otwierający ten tom poemat. On tu zajmuje 19 stron druku (i składa się z 27 części). Poematów ci u nas dostatek, ale ten będzie zapewne leżał na osobnej półce jako cudne kuriozum nietypowości.
Nie ma gotowych narzędzi, żeby ten poemat opisać czy zakwalifikować. On jest rarogiem poematów. Niesfornym, rozbrykanym, delirycznym, tańczącym z wersyfikacją taniec św. Wita. No i jeśli w literaturze eklektyzm był terminem niezbyt pochwalnym, to tu jest siłą.
Ale to nie jest eklektyzm cudzych języków, to jest eklektyzm formy i formuły, nowa mutacja poematu, dziwoląg urody porywającej, jakaś „padaczka stanu egzystencjalnego”, która tarza się w rynsztokach i po salonach. Może w ogóle dostojny termin „poemat” nie pasuje do tego utworu i tylko kojarzy się przez sam rozmiar z tym gatunkiem? Jednak jak to inaczej nazwać – nie wiem... I na dodatek „dostojnych” fragmentów tu co niemiara.
Narrator tego poematu jest pijaczkiem na odwyku, ale wcześniej niemało musiał nachodzić się po wielkich bibliotekach, muzeach i różnych sorbonach. To homo doctus, który tarza się w mierzwie życia jak menel. Całe profanum i całe sacrum świata spotkają się tu w jednym tekście i w jednym doznawaniu.
Stosownie do tego, co powyżej napisałem, Kass bawi się świetnie różnymi językami, które odnalazł bądź w sobie, bądź we własnej empatii, bądź w „standardach ogólnych”. Mamy tu więc do czynienia z „mową wysoką”, z „mową erudycyjną”, z mową potoczną, z „mową sytuacyjną”, ze „stylistyką środowiskową”, z bełkotem i litanią oraz – co ciekawe – z pastiszami.
Bohater tego utworu jest poetą. To on tonie na dnie każdego kieliszka, to on cierpki katusze odwykowe, to on przebąkuje coś o knajackich epizodach swojego życia, to on wpada w jakąś pijacką logoreę, niza na sznurek sfatygowanej pamięci strzępki wspomnień i epizodów, szamoce się od Sasa do lasa w pofragmentowanej pamięci, skleja coś, co rozsypane. Ale często do głosu dochodzi też jego solidny, kulturowy substrat i samoświadomość twórcza zinternalizowana z egzystencjalną refleksją. Dla przykłady cytuję fragment przypominający litanię: Bolesna ruchliwość umysłu / bolesny szkwale wyobraźni / bolesny zachwycie dla bytu / bolesna liryczności sztuki / bolesny malutki czyżyku Dürera / boleśnie piękna Wenus Tycjana / boleśnie przeklęte moje piszę-nie-piszę / bolesna posępności umysłu / bolesny lodowcu wyobraźni / bolesny zachwycie dla nicości / bolesna liryczności szmelcu / boleśnie wypchany orle / boleśnie spotworniała suko / boleśnie głupie moje piszę-nie-piszę.
Ta przeplatanka dyskursu, litanii, skojarzeń kulturowych, przebłysków sofistycznych, wysokiej dykcji ze strzępkami własnego behawioru i pijackiej skargi czyni ten poemat czymś tyle „nieregularnym”, co wspaniale scalającym arytmię życia – od dolin po wyżyny, od piwnic po piękne balkony. Struktura utworu, płynąca przezeń burza klimatów są w swych pląsach znakomitym odbiciem takich właśnie amplitud. Zaś wszystkie, liczne tu, wątki autotematyczne dla wielu z nas istotne. Nie dziwiłbym się, gdyby poeci zaczęli wchodzić w dialog z tym poematem Kassa.
*
Oprócz poematu "Ba!" tom zawiera jeszcze 21 wierszy podzielonych na cykle "Śnienia" i "Jawy (albo antyśnienia)".
Pierwszy cykl to oniryczna podróż w przeszłość. Śnienie osób, zdarzeń, incydentów, majaków. Także powroty do dzieciństwa. I opowiadanie snów. Na przykład takie: Miał dobrą śmierć, bo umarł śniąc / a co, gdy śnił szczenię jak biegnie naprzeciw / i woła bim-bom jesteś mną? // Zasypia rodzik w bieli nocy / w dole hostia jeziora / skraj lasu jak ciemna brew // bim-bam-bom jesteś mną / raz dwa trzy gaśniesz ty. Zatem, jak widzicie, ładne to są „maligny”, często zakorzenione – jak to sny – w substracie życia i realiów, ale przetłumaczone na „język somnambuliczny”. Kass jest poetą cudnych tonacji metafizycznych, lecz jego lewitacje nie tracą kontaktu z ziemią, często nawet z twardym przyziemiem. W ten sposób wyobraźnia Kassa, bujająca w obłokach i oparach, wciąż utrzymuje kontakt z życiem. Sedno w tym, że z życia Kass umie wyłapywać mądrości i pointy istotne. Słowa w jego poezji atakują sensami.
Drugi cykl bardziej buszuje w realu. Jest nadal pisany obrazami metaforycznymi, imaginacyjność Kassa nie daje się łatwo odstawić do kąta, jednak w sumie tu już mniej oniryzmu, a więcej ustrojonego w szatki poezji intelektualizmu. Np. takie mądre zdanie: Wolność jest tylko w pokorze i miłości. / Trudno z tym zdaniem zadaniem żyć, a niekiedy znośnie. Kass ma wspaniały dar rozumowania obrazami-obłokami i obrazami-parabolami. Nie tłumi w nich ekspresji poetyckiej, jednak ona nie zagaduje sensu i przesłania. Każdy więc obraz czytajcie rozumem – bo on tego wymaga. Znajdziemy tu także jednoznaczne wpływy mazurskiej aury i pejzażu – myślę, że leśniczówka Pranie po raj kolejny stała się genius loci.
Tak czy inaczej Wojciech Kass wymknął się wnykom miasta, masy, maszyny i może dlatego bardziej niż wielu z nas dotarł do rudymentów. W jazgocie obecnej cywilizacji są one zagłuszane. Niestety tam, w tej feerii przyrody i krajobrazu, lepiej widoczne są sprawy bez horyzontu. Świat wiecznie się odradza, ale nie traci nic ze swej funeralności.
Kass jest poetą hedonistycznym i ponurym. Jednak oba te przęsła połączył tak, że lektura jego snów i jaw to memento sporego kalibru. A język? Ach!, on tańczy takie menuety-piruety, że ani kaduceusz, ani pogrzebacz za nim nie nadążają.
Wojciech Kass "Ba! i dwadzieścia jeden wierszy", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2014, str. 56
Leszek Żuliński