Małgorzata Lebda "Granica Lasu", Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2013, s. 46
Leszek Żuliński
MESMERYZMY
Karol Maliszewski napisał: O czym jest ta książka? No pewnie, że o śmierci. Tak jak każda o utracie dzieciństwa i opuszczeniu ogrodu przez Ojca, a potem pozostałych ważnych, bliskich. Zostaje się samemu i trzeba umieć żyć z tym obłędem. Trzeba znaleźć na to słowa. „Skąd mogliśmy wiedzieć, że wszystkie zaszczepione przez ojca drzewa wydadzą w końcu owoc szlachetny?”
To krótki komentarz Maliszewskiego do trzeciego już tomiku Małgorzaty Lebdy.
Przypomnę: autorka ta debiutowała w roku 2006 tomikiem Otwarta na 77 stronie, w roku 2009 wydała zbiór Tropy, a pod koniec roku 2013 ukazała się Granica lasu (w serii Biblioteka Poezji Współczesnej redagowanej przez Mariusza Grzebalskiego). Pojawiła się na scenie literackiej w sposób typowy – poprzez konkursy poetyckie; z sukcesami. Od jakiegoś czasu nie bierze już w nich udziału. Jej obecność snuje się nieszablonowo: mało widzimy ją w całym tym jazgocie poetyckiego jarmarku, nie ma imperatywu żadnej publicity... A jednak ci, którzy znają to nazwisko, wiedzą, że Firma Lebda jest markowa.
Ten najnowszy zbiór wierszy Lebdy to swoiste treny napisane po śmierci obojga rodziców, która przyszła w krótkim odstępie czasu i narobiła w kondycji poetki wielkiego rumoru. Jeśli trauma może być Muzą, to niech ją szlag trafi, a jednak po raz nie wiadomo który źródłem natchnienia stało się cierpienie.
Znałem ten tomik już w maszynopisie. Miał pierwotnie nazywać się Mesmeryzmy. Autorka zrezygnowała z tego tytułu, ale ja tego słowa pominąć w recenzji nie mogę, bowiem ono oddaje całą istotę tych wierszy. Przypomnę – za Wikipedią – co to takiego mesmeryzm; otóż jest to popularna na początku XIX wieku teoria Franza Mesmera zakładająca istnienie emitowanych przez żywe organizmy fluidów odpowiedzialnych u ludzi za uczucia i sympatie.
W trenach Lebdy oznacza to kontakt ze zmarłymi. Ale najpierw jest jeszcze świat żywych, świat zmitologizowanego dzieciństwa, matecznik domu, który jak archetyp każdy z nas ma odciśnięty w pamięci wlokącej się od pierwszych lat życia. Toteż tom Lebdy zaczyna się wierszem pt. dom: był czas kiedy przyjmował nas jak obcych oddalonych a przecież łączy / nas tajemnice trzeszczenia podłóg monety wpychane pod boazerię święte / obrazy dymiona pełne winogron a jeśli alkohol to i strach tytoń opary / dymu sosnowe żerdzie pod ścianą i zwierzęta znoszone z pobliskiej / stodoły ich ślepe pyski i pergaminowa skóra a to? // szmery jałowców krwawnik przykładany do ran i nocne narracje / które dyktował jörgen moe baśnie baśnie.
Ten dom, to dzieciństwo – to kraina baśni. Sennej, ale nie beztroskiej. Baśni pięknej, lecz poniekąd Andersenowskiej, w której złe duchy i ezoteryczne fluidy krążą pod powałą lub wciskają się pod dziecięcą poduszkę. Jakieś szczegóły, jakieś epizody, powidoki mniej lub bardziej realne, lecz zakorzenione od lat w pamięci powracającej z dalekiego, ciemnego lasu: żadnych prób wyprowadzenia z obłędu jedynie uważne / czytanie wierszy o utracie szepty i jest tych szeptów coraz więcej nienasycone / nie pozwala jej opuścić wilgotnego poddasza przyjmuje bladość jak // hostię jak wszystkie hostie świata przypomina sobie starą Rogowską / która przychodziła do ojca po spadziowy miód wypijała parzoną miętę / i patrzyła na święty obraz powieszony nad framuga drzwi i mówiła / o bogu i miało to wtedy sens.
Te obrazy, te powidoki jak koraliki z zerwanego sznurka są w tych wierszach nizane na nowo. Zapewne nie w tej samej kolejności, nie w takim linearnym porządku, jak dawnymi laty, ale co to ma za znaczenie? Jest więc palenie naci, pieczenie warzyw w brandrurze, studnia na podwórzu, pożary stodół we wsi, powodzie i woda stojąca na polach, nawoływanie mleczarza, odgłosy pobliskiej rzeźni, zapach wędzarni i samogonu, igiełki domowego asparagusa, miód nalewany do butelek... Pory roku leniwie odbierały nam dzieciństwo od którego jeszcze jesteśmy / ciepli i chorowici do dzisiaj wyliczamy sobie blizny wróżymy z nich – czytamy w jednym z wierszy.
To pierwsza część tomiku zatytułowana "Zapowiedź". W niej ten krajobraz pamięci zatopionej w śnie dzieciństwa. Ale wcale nie błogi. Raczej płynący wraz ze skłębionymi chmurami – bez słońca.
Druga część nosi tytuł "Kres". Trzeba wiedzieć, że rzecz dzieje się w sądeckim pejzażu – Macondo pięknym i niepowtarzalnym, u stóp góry Margoń. Może w takich okolicach realizm musi być magiczny. Może dlatego wiatr niesie tu niepokój: od zachodu podchodzi halny (czy myślałeś w jakiej dolinie się rodzi?) / oddaję mu pierwszeństwo teraz jest łagodniejszy czulszy zabrał co swoje / noc należała do jego ciepłych otarć głuchych monologów strąceń owoców / a psy? psy były cicho jak nigdy (całe ich drżące sfory) może dlatego / że ta śmierć choć pewna nie powinna się zdarzyć. Ale zdarzyła się i dalej już głównie problem, jak w nią uwierzyć? Jak ją oswoić? Tytułowy wiersz tomu jest o tym jak las podchodzi pod dom. Niczym Las Birnam, lecz u Szekspira było Zło Historii, a tu jest Zło Nieistnienia. Lub może „martwego zastygnięcia”. Niby wszystko takie samo, ale skażone pustką: na werandzie natrafiłam na ślady ojca mocno powbijane gwoździe / w szafarniach worki z owsem i wysuszone próchno drzew przywołuje / to zapach uli nabożnego odymiania pszczół wpuszczania ich w cichy obłęd i ślepy ruch.
I tak ten nastrój zawisa nad całym tomikiem. Zawisa też nad życiem, choć przecież będzie powoli z biegiem lat odchodził za kulisy dnia codziennego. Genialny Jan z Czarnolasu przewidział i opisał w swoich trenach tę ewolucję. Genialny Heidegger powiedział: sein zum Tode. Małgorzata niczego nie przewidywała, niczego nie formułowa – stanęła z otwartymi na oścież źrenicami na rozstajach dróg, przed Figurą Pustki. Pomógł jej poczciwina Mesmer – ten tom jest rozmową z duchami, ale też próbą odtworzenia martwego pejzażu dzieciństwa
Myślę, że w ostatnim okresie czytałem w „młodej poezji” dwa tomiki „funeralne”, które mnie głęboko poruszyły: Zabawę w chowanego Beaty P. Klary i Granicę lasu Lebdy. Oba w „nowej dykcji”, choć różniącej się od siebie.
Małgorzata Lebda w sprozaizowanym metrum swoich wierszy mieści ogrom nastroju poetyckiego. Buduje atmosferę niepowtarzalną w swej metafizycznej magii. Trzyma się reizmu, ale zamienia go w oniryzm. A równocześnie jest tak sugestywna i przejmująca, że jej przeżyty koszmar odejścia bliskich uniwersalizuje się chyba i zapamiętuje po tej lekturze.
Małgorzata Lebda "Granica Lasu", Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2013, s. 46
Leszek Żuliński
Przeczytaj też wcześniejsze wiersze M. Lebdy w dziale "poezja" naszego portalu, a także omówienie jej debiutanckiego zbioru Otwarta na 77 stronie (2006) w "porcie literackim"