Marcin Rokosz „Od-dzielenie”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 64
Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz
DZIELENIE SIĘ SŁOWEM, KIEDY „SŁOWO ROZWLEKŁE NA DROGĘ”
Rozpocznę od końca (zdarza mi się zaczynać czytanie od końca, zanim nie wrócę do początku i porządku ustalonego w książce) – na ostatniej stronie zbioru pt. Od÷dzielenie Marcina Rokosza widzimy napis (wers, tytuł, wiadomość – nie wiadomo): zaraz wracam. Idea interesująca – informuje czytelnika, że autor powróci ze swoją poezją. To budujący przekaz, ale czy na pewno? Spójrzmy na wrażenie czytelnika; czyż nie czuje się on w jakiś sposób odesłany spod drzwi?
Zignorowany, że akurat w tej chwili autor nie ma czasu i powróci zaraz, czyli nie wiadomo kiedy. W tym kontekście czekanie nie wydaje się być nośnym tropem artystycznego wyrazu. No cóż, zawsze są dwie strony komunikacyjne, ważne, by nie zaniknęła funkcja fatyczna języka między nadawcą i odbiorcą wiersza. A Rokosz stara się dostrzegać czytelnika, lokuje go w swoim wyobrażeniu, zaprasza do świata „porwanego” skrótami myślowymi, gdzie funkcja informatywna zaburzona jest „zwichniętą” kompozycją wypowiedzi podmiotu:
powtórnie bez różnicy // proces ja w negatywie / na czele wyniesiony // stawiam się jak wszystko na głowie // nie ma mowy ale tłok / szkoda gadać / to już jest / odpust (VII. nawrócenie)
Niektóre wiersze Rokosza są klarowne w rozpisaniu i nieklarowne w czytaniu, co pewnie wynika z braku interpunkcji, ale także z powodu wikłań konstrukcyjnych zdań lub równoważników zdań: „zastrzeliłem się ostatnio / bardzo nie do poznania”; „próbuję co łaska na pod klepsydrą / czuwanie przepowiedziane i przewidziane” (VIII. występ w niebo); „nie wieczerzać a gardło” (trochę więcej niż talerz). Zastanawiają nie tylko niepoprawne zapisy imiesłowów: „nie znaczący głos” (bez mleka), „nie myte zęby” (III. patrząc na grzbiety książek), ale także błędy ortograficzne: „niedopoznania” (powód pisania), „przymróżone oko” (zapis). Oczywiście należy pomyśleć, czy poeta nie zwodzi nas na manowce, oswajając język po swojemu, i nie funduje nam „tymczasowych” zapisów niepoprawnych, bo jak już „zaraz powróci” – zacznie mówić „ortograficznie”, doceni siebie jako odtwórcę konwencji językowej. Nie jestem pewna, czym kierował się autor, dzieląc się takimi lapsusami, ale wiem na pewno, iż był to zabieg ryzykowny, bo przecież w myśl Ludwiga Wittgensteina – „granice mego języka wskazują granice mego świata”*. Z drugiej jednak strony przypomina się widzenie Thomasa Stearnsa Eliota (Szkice krytyczne), który mówi, że poeta powinien poszerzać zakres języka, pozostając w leksyce swojego środowiska i czasu. Czy Rokosz poszerza ten horyzont?
na ścianach podłodze wędrówka pobrzękiwań / pełzających języków // Napoleon mało przytomnie / burze pomiędzy jednym a drugim pokojem // winogronnego patrona na ziemię sprowadzam / słowem / napomina (VI. w lewym uchu dzwoni)
Wydaje się, że szuka oryginalnych splotów tekstowo-językowych, rozciąga słowo wbrew brzmieniu (co uwidacznia się podczas głośnej deklamacji). Szczególną eskalację tych zabiegów odczuwamy w cyklu kryzys zdania. Rzeczywiście jest to impas, zupełne zaprzepaszczenie logicznego i gramatycznego budowania wypowiedzenia. Jakby te wiersze były palimpsestami, z których usunięto właściwe, pierwotne treści. Podmiot mówi z wielu stron, wieloma głosami, jest przekazicielem tyglowych wieści dotyczących języka i własnego umiejscowienia. Elżbieta Dąbrowska powie, że to „»ja« zamknięte w języku i przez język oddalone od realnego świata” **. Bohater liryczny urzeczywistnia się we własnych wersach jako „metafora”, jako nieuchwytne znaczenie, a właściwie nieznaczenie:
rozpędzony parowóz z białej gwardii / mknie przez przystanek / ja igra z ogniem / obok / toczy się na mnie czyjeś przymróżone oko // być może jestem metaforą (zapis [pisownia „przymróżone” oryginalna])
Rokosz raczej dzieli aniżeli oddziela, dzieli siebie na nie siebie, znaczenia na poszlaki, „to tylko wybieg dla słów” – konstatuje – „słowo kreślę / dojrzałe krągłe ciążenia pełne / nieuniknione (niebo w południe pod tkaninami czerwca). Zatem pisanie jest pretekstem, jakimś wypełnianiem siebie; poeta zdaje się być gotowy na śledzenie siebie w akcie tworzenia: „i nie wiem czy to jest objawienie wizja czy spowiedź” (na próżno staram się stać). Słowo jest materiałem z konieczności jadalnym, „słowo dajesz / tak szybko płowieje // jak ugotowane to trzeba zjeść” (spróbuj powiedzieć). Należy być odpowiedzialnym za wyraz, za jego sensowność lub bezsensowność, bo „słowo rozwlekłe na drogę” zawsze pójdzie za nami jak wierny pies.
I jeszcze jeden treściowy aspekt – Rokosz „podejmuje” biel (jak wcześniej czynił to Krzysztof Gąsiorowski w tomikach Podjęcie bieli, Białe dorzecze). Mamy tu do czynienia ze swego rodzaju lejtmotywem Od÷dzielenia. Symbolika bieli ma tu wewnętrzne miejsce, o czym przekonujemy się czytając wersy z różnych wierszy: „w białych zimnych ścianach”, „białe litery na czarnym tle”, „wśród aromatów bieli narcyzów róż”, „onieśmielenie w doniczce na biało kwitnie”, „półmrok pokoju plami białe sumienie”, „to moja biała pociecha”, „gdy próchno bieli mróz a każde słowo być może” (zręby wierszy tworzą nowy wiersz).
Zręby zdań, słowotok, jakieś zwerbalizowanie zdawkowych informacji, oddzielanie się od logicznego przesłania prowadzą w końcu czytelnika do kartki z napisem „zaraz wracam”. Trudno powiedzieć, czy mamy do czynienia z samoironią, czy raczej z niesprecyzowanym zaproszeniem: „bądźcie jak wrócę” lub „uważajcie, bo wrócę”. Mimo wszystko wiadomość wydaje się być uczciwa. Dlatego czekamy, Panie Marcinie na ten powrót, byle nie za długo.
Marcin Rokosz „Od-dzielenie”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 64
-----------------------------------------------------------------------------------------------
*Cyt. za: Ludwig Wittgenstein: „Granice mego języka wskazują granice mego świata”, [w:]Bogusław Wolniewicz, wstęp do Tractatus Logico-Philosophicus, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1970.
**E. Dąbrowska, „Pejzaż stylowy nowej literatury polskiej. Artystyczne języki, formy, gatunki”, Opole 2012, s. 89.
Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz