Bogusława Latawiec „Ciemnia”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2012, wyd. trzecie, poprawione, str. 154

Kategoria: port literacki Utworzono: środa, 06 luty 2013 Opublikowano: środa, 06 luty 2013 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

OBYWATELKA MGR BOGUSŁAWA BALCERZAN

otrzymała sporządzoną 21 kwietnia 1983 roku odpowiedź na swoje odwołanie od odwołania ze stanowiska nauczycielki  w VIII LO w Poznaniu. Obywatelce w nowym roku szkolnym Wydział Oświaty, ul. Libelta w Poznaniu, proponuje zatrudnienie w innej szkole.
Takie informacje można z trudem wyczytać ze starannie zaprojektowanej okładki kolejnego wydania Ciemni Bogusławy Latawiec. Ta inna szkoła okazała się, chyba na szczęście, nie SP 42 przy Różanej, ale Zespołem Szkół Elektrycznych na Ogrodach. Tam w wieczorówce dla robotników miało się znaleźć parę godzin języka polskiego.

Oswajanie nowego potrwa. Wiem, zajmie mi to cały wolny czas, przez rok nie będzie mowy o własnej prozie, przyjdzie zadowolić się „wierszykami”, jak dawno temu Koń nazwał moją pasję. A to ci Koń, jak się wysforował. Jeśli chodzi o tego rusycystę z „Kasprzaka”, to w stosunku do swoich uczniów, choć rubaszny – „ty, koniu, byczku, słoniu, spoważniej, krawat włóż”, albo przed wyjściem na zabawę do „Dąbrówki” – „z dziewczynami się tańczy na szerokość saperskiej łopatki” – to złośliwy nie był. Nie upłynęło jednak aż tak dużo czasu, gdy między Poznaniem – Bukowiną Tatrzańską – Poznaniem w latach 1985 – 1987 powstał ładny kawałek prozy. Bardziej z czasu niż z przestrzeni wypłynęła Struga świadomości z różnymi Nurtami i okazało się, że po raz drugi w czas ciemni można wkroczyć.

Zdaję sobie sprawę, że trochę przy tym cytacie pomanipulowałam, ale przecież tak się robi, żeby wyjść na swoje. Nie tylko po raz drugi, ale po raz trzeci, piąty i dziesiąty można wchodzić w przeszłość, przywoływać cierpienia, lęki, skupiać się na nich i pięknie się bać. Utrzymywać się na poziomie, nie wiem na jakim, dążyć do jakiegoś wyższego niż się osiągnęło. Nie tak jak ciotka Bacha. Marnuje się, mówiono o niej w domu. Tak niszczyć własną biografię – to powinno być karalne – powtarzał Ojciec. Ojciec bohaterki Bogusławy. Autorka zbytnio nie udaje, że jest to postać konstruowana. Wręcz przeciwnie, stara się, żeby czytelnik czytał tę prozę jak pamiętnik. Pomyślałam sobie – utwór konfesyjny. „Ja” prawie od urodzenia do 1983 roku. Kawał czasu, ponad czterdzieści lat, w dość małej przestrzeni. Wszystko w obrębie Poznania. Trochę w ładnym zadbanym mieszkaniu w centrum, z którego w 39 roku wysiedlili ich Niemcy na Przemysłową 53/6 do pięciopokojowego mieszkania.
Warunki były dobre, rodzice mogli z nią, małą Pupusią i ciotką Bachą spokojnie tam czekać na lepsze czasy, ale tak się nie stało. Zdaje się, że po miesiącu zepchnięto ich dość boleśnie na pokój z kuchnią, gdzieś „za torami”.  Z mieszkaniem niezbyt się udało, ale ojciec – Czesław, przedwojenny nauczyciel języka polskiego w Gimnazjum Marii Magdaleny cudem uniknął obozu, nie dość tego, dostał fizyczną pracę i mógł w miarę bezpiecznie funkcjonować. Jednak w domu państwa Latawców panował nieustanny lęk pod hasłem – „a jak ktoś rozpozna i wyda”. Po wojnie Czesław Latawiec wierzył, że nowe władze go docenią, dadzą odpowiednie wykształceniu stanowisko i locum, ponieważ przedwojenne zostało zniszczone i nie było do czego wracać.

Nowa władza się nie kwapiła, ale po kilku tygodniach awantur mieszkanie na Przemysłowej, o które rodzina Latawców otarła się w 39 roku, teraz na długie lata stało się ich. Kwaterunek jakby zapomniał o nadmetrażu i nikogo nie próbował dokwaterować. Jednak rodzina szczęśliwa nie była. Ojciec nękał bliskich swoimi „cierpieniami za miliony”, bo nie mógł sobie znaleźć miejsca w powojennej rzeczywistości, którą – wnioskując z opisu córki – nie bardzo też rozumiał. Koniec końcem opanował środek mieszkania, trzaskał drzwiami, rozbierając się rzucał głośno butami o podłogę, szukając jakichś notatek wywalał z wnętrza biblioteki książki, zdarzało się wpadał na krzesła, przewracał je, dzwonił pękiem kluczy, ładując je do wypchanej teczki. Ja z matką zainstalowałyśmy się w prawym skrzydle mieszkania. Ciotka Bacha w lewym. Urządziła tam sobie mały nieogrzewany pokoik tuż przy kuchni.

Nie do wiary. Swój dom wybitny poznański pedagog zamienił w niezłe piekło dla rodziny. Matka, mimo że z pościelą wyniosła się od niego do pokoju córki, wykazywała zrozumienie dla postawy męża. Opowiadała, jak go szykanują, niszczą, chyba wyrzucą z pracy. Ciotka Bacha już tego nie kupowała. Źle znosiła mieszkanie z rodziną. Szczególnie okres, kiedy Czecha przenoszono z kuratorium do szkoły i kiedy okazało się, że jego praca o Mickiewiczu jest klasowo obca. Załatwiła sobie pracę i mieszkanie w Gdańsku. Uciekła pospiesznie z toksycznego domu siostry.
Nie dziwię się. Czytając Ciemnię B. Latawiec nieraz chciałam oddalić się od jej świata przedstawionego, od jej wspomnień.
Pewną przestrzeń czasową mamy wspólną, ale spojrzenia na świat różne.
Bardziej z „Wolnej Europy” niż z „Trybuny Ludu” czerpać trzeba było wiadomości. A najlepiej zewsząd i samodzielnie wyciągać podstawowe wnioski. Mój ojciec był głupi, bo opowiadał rzeczy sprzeczne z podręcznikami do historii, a ja wierzyłam autorom podręczników, słowom, które kłamały czarno na białym. Później ojciec niepostrzeżenie mądrzał.
Jeżeli ktoś chciał, to wiedział, czym skończyła się wojna.

Już Władysław Reymont, ten sam patrzący z portretu w siedzibie ZLP na literatów przychodzących wybrać sobie coś z napływających darów, tuż przed uzyskaniem nagrody Nobla napisał mało dzisiaj znaną książkę Bunt. Powstała ona w okresie kołaczkowskim pisarza. Pracę nad nią zakończył 17 sierpnia 1924r. Prawie natychmiast została wydana nakładem Gebethnera i Wolffa, bo już w połowie października tego roku trafiła jako egzemplarz obowiązkowy do wyznaczonych bibliotek. Ta baśń, jak głosi podtytuł, jest opinią pisarza o rewolucji bolszewickiej. Przedstawia bunt zwierząt, które po przykrych doświadczeniach z ludźmi postanawiają uciec dowodzone przez psa opętanego utopijnym przekonaniem, że istnieje kraina szczęśliwości, a stworzenia żyją w niej wolne, zadowolone i nieśmiertelne.
Ta mglista kraina opiewana przez barda żurawi stała się celem Rexa i prowadzonych przez niego zwierząt. Droga wiedzie przez pustynie i góry. Na wędrowców spadają liczne plagi. Choroby, głód i śmierć nieustannie im towarzyszą. Mają już dość wszystkiego. Zaczynają doceniać człowieka. Wszelkie niezadowolenie jest przez Rexa i jego popleczników tłumione represjami, które okazują się mało skuteczne. Wilcze zasady niewątpliwie pomagają zapanować nad światem, ale na dłuższą metę już nie działają. Przeciwnicy uśmiercają Rexa i rozpoczynają powrót do ludzi. Jednak ich obraz tak dalece się zatarł, że szukając człowieka – wodza, poddają się małpie.
Bunt został przetłumaczony na język niemiecki w 1926 r., a na holenderski w 1928. Był ostrzeżeniem dla Polaków przed pozornie pięknymi hasłami i ideami napływającymi zza wschodniej granicy. Fenomen państwa radzieckiego zaintrygował również Orwella, ale znacznie później. Skąd to zainteresowanie? Czyżby zainspirował go Reymont – było nie było – noblista? Bunt i Folwark zwierzęcy – dwie książki alegoryczne. Niby-baśnie, a ile w nich żywej prawdy.
Jeżeli ktoś chciał, to wiedział, co od czego oddzielała żelazna kurtyna.
O pewnych wydarzeniach się pamięta. Krystyna Miłobędzka też napisała o stanie wojennym w „Pamiętam”.

 *  *  *
 Lotharowi

więzienie w którym siedzisz ja też budowałam
i to za własne pieniądze, z potrąceń
z potrącania myślą mową, z potrząsania małą piąstką
ach naprawdę nic wielkiego, niewiele
to ja, ślepe głuche ja wzniosło ten mur
ja nie chciałam
nie przyłożona ręka odcisnęła się białą plama obok czerwonej szarfy przodownika
nauki i pracy
dokładnie zobacz z czego to się staje, miliony małych  ździebełek ale ani jednej belki,
miliony małych ździebełek cudzych ale ani jednej belki własnej
nie pomyślane stało się, nie powiedziane stało się, stanęło samo przy ulicy
Kleczkowskiej, stanęłam w drzwiach wartowni za tą rudą dziewczyną w prochowcu
czekając na widzenie

Zgadzam się całkowicie z poetką. Wszyscy żyliśmy w powojennej Polsce. To my kupowaliśmy „Trybunę Ludu”, płaciliśmy podatki. To my, nauczyciele – humaniści przemilczaliśmy prawdę, organizowaliśmy akademie ku czci. Każdy z nas był ubrudzony, tylko jeden umoczył paluszki, a drugi ubabrał się po same łokcie. Dlaczego?
Dlaczego w tym samym języku różnymi językami / przy tym samym biurku, lecz po dwu stronach / nie pamiętam (pamiętam) / pamiętam (nie pamiętam) / czy bliźni jest od blizny, czy otwartej rany / nie pamiętam twarzy człowieka który zadaje mi pytania (K. Miłobędzka)
Po dwóch stronach biurka w gmachu SB na Kochanowskiego miejsca zajęli Bogusława i nieco spóźniony szary mężczyzna. Uczeń ojca i męża przesłuchiwanej. Teraz od niego zależy, czy ją internuje, czy puści wolno.

Szary. Ojciec nie dostrzegał go na pewno przez rok, dwa. Był dla niego tylko numerem w dzienniku. Przekręcał nazwisko Szarego. Machał na niego niecierpliwie dłonią, jakby go przekreślał raz na zawsze. – Siadaj, nic nie rozumiesz! – A pod wypracowaniem mógł mu napisać na przykład: „dst- Klituś bajduś”. /…/ Ojciec nie znosił przeciętności. Budziła w nim agresję. A Szary był na pewno przeciętny.
Szary przesłuchuje, bo donosiła Laura, uczennica Bogusławy. Laura i Szary – sukcesy pedagogiczne Czesława, Edwarda i Bogusławy. Ktoś powie – cóż, zdarzyło się. Po zacytowanym fragmencie z Ciemni powiem: musiało się tak zdarzyć.
Szarybliźni /…/ od blizny, czy otwartej rany (to znowu Miłobędzka) wypuścił. Ja… nie wiem. Uzależniłabym to od bólu, od bezsilności.

U mojej Pani Profesor, repatriantki z Wileńszczyzny każdy czuł się ważny, nikogo nigdy nie skreśliła. I nikt z jej uczniów nie zachowałby się tak jak Wojtek ginekolog wobec Bogusławy.
- O, pani profesor! – Palce prawej ręki wsunął mi głęboko do pochwy, lewą starannie naciskał brzuch. – Pracuje pani jeszcze w Słowackim? Słyszałem, że ma pani jakieś kłopoty, to prawda? – spytał rzeczowo. Wojtek! Wojtek, któremu poprawiłam w pracy maturalnej trzy błędy ortograficzne. Zachichotał widząc, jak się zaczerwieniłam: to ten sam jego zaraźliwy śmiech, dochodzący zawsze z ostatniej ławki po lewej stronie. – Nie mogłeś z tym przywitaniem poczekać aż zejdę? – spytałam. – I tak by mnie pani profesor poznała. Przynajmniej się zemściłem za wszystkie gole z czterech lat. Odpowiedział z szacunkiem wdzięczny uczeń elitarnego liceum.
Intryguje mnie fakt poprawiania błędów w pracy maturalnej. Był okres, że jeden błąd ortograficzny przekreślał maturę i kierował z powrotem do powtórzenia jedenastej klasy, a tu trzy błędy w niepamięć. Ciekawe ilu „nieprzeciętnym” upiekły się „orty”, a ilu szarych je odcierpiało, bo my romantycy nie lubimy przeciętności. Lubimy się wybijać.

„My” i „zwykli ludzie”. Bardzo lubię jak tak mówią w telewizji, radiu ci, którzy kiedyś byli przesłuchiwani i ich uczniowie. Na szczęście nie wszyscy, choć o wielu za dużo.
Chęć rządzenia i zawłaszczania wywołuje lęk, a strach ma wielkie czołgi – zauważyła jakże słusznie K. Miłobędzka.

Ciemnia – wspomnienia, pamiętnik, subiektywne spojrzenie B. Latawiec na przeszłość wspólną milionom. Chce czy nie chce, musi ulec weryfikacji czytelnika. Tym bardziej mieszkającego od lat w Poznaniu. Trudno mi sobie wyobrazić ogromne spustoszenie w butach, odzieży, bieliźnie pościelowej, jakie opisuje autorka.
Edward” był dla Jany najniższą jednostką obliczeniową: za jej pomocą oceniała u ludzi stopień ich zaradności życiowej. Jeśli prawdą jest taka bieda, to zaradność oceniam na 1/8 „Edwarda”. Wyjście z psem po godzinie milicyjnej też nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Wychodziłam nie zażywając relanium.

Nie zrozumiałam zupełnie intencji autorki szyfrującej nazwy i nazwiska. Dlaczego ulica Jana z Czarnolasu, a nie Kochanowskiego, dlaczego LO Słowackiego, a nie VIII LO Mickiewicza, dlaczego publiczna i zasłużona osoba Izabela Cywińska nazwana jest Lizą Wicyńską? Dla mnie to takie harcerzykowate.

To już kolejne wydanie książki, jest rok 2012 i nie ma powodu, żeby nie podać przynajmniej niektórych prawdziwych nazw. Książka jest tak poznańska, że zmiana ul. Kochanowskiego na Jana z Czarnolasu nie poszerzy jej zasięgu  i dobrze, bo to tu w Poznaniu dużo się działo. To tu Józef Cyrankiewicz ostrzegał, że ten, który podniesie rękę na władzę ludową, będzie ją miał odrąbaną.
Występując przeciwko, większość wiedziała, że może tę rękę stracić.


Bogusława Latawiec „Ciemnia”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2012, wyd. trzecie, poprawione, str. 154

Jolanta Szwarc