Krzysztof Lisowski "Czarne notesy. O niekonieczności", Wydawnictwo FORMA i Książnica Pomorska im. Stanisława Staszica, Szczecin 2012, str. 118
Diariusz niebanalny
O czym wiemy, z łacińskiego "diariusz" znaczy "dziennik" (lub "pamiętnik"), gdzie przedstawiane zdarzenia biegną jak po sznurku, wedle czasu linearnego. Ta forma utrwalania słów, zrazu niezobowiązująca, u początków przypisana rejestrowaniu prywatnemu, szybko zaanektowana została przez literaturę - tworząc osobną i znaczącą twórczo ścieżkę. Owa forma rychło zwiększyła swą pojemność, mieszcząc w swych czeluściach nie tylko opis wydarzeń, których świadkami bywali notujący, nie tylko ich utrwalanie przez powiększające szkło emocji, ale także odniesienia do ruchów społecznych, obyczajów, polityki, kultury. Przestały obowiązywać zasady chronologii, pojawił się komentarz, zapiski stawały się coraz bardziej wyrafinowane artystycznie. I w tym nurcie, w tej właśnie konwencji lokują się Czarne notesy krakowskiego poety Krzysztofa Lisowskiego.
Książka zawiera blisko setkę not, sygnowanych nie datami, a tytułami. Zapiski to zwięzłe, czasem w lapidarności bijące rekordy świata, bo ledwo kilkulinijkowe. Wyjątek stanowią nieco dłuższe teksty u końca książki: "Wiosną na Sycylii (fragment mitu)" oraz "Traktat o niekonieczności" - zbiór superkondesowanych refleksji, budową przypominających prozaizowane haiku lub aforyzmy.
Rzeczy przylegały do słów, a słowa do rzeczy. Były dobre, raz nazwane. Skóra świata nie uwierała. Ciało i dusza trwały w nieagresji. - czytamy "biblijnie" w drugiej nocie diariusza, opatrzonej tytułem "Tędy". I takie owe zapiski w istocie są: nieagresywne, spolegliwe, prowadzone mową wyważoną i nacechowane wrażliwością.
A czego dotyka dziennik autora Pewnych kręgów mistyków? O czym opowiada, na czym się skupia? Co usiłuje nam przekazać? Rzec bez pomyłki można, iż mamy tu do czynienia z diariuszem podróżnym. K. Lisowski wiedzie nas europejskimi drogami, przez Grecję, Italię, Hiszpanię i Portugalię, nie zapominając o rodzinnym Krakowie.
Jednak nie jest to podróż wyłącznie fizyczna, ale i kulturowa. W zasadzie przede wszystkim kulturowa. Gdyż nawiedzanie określonych miejsc staje się pretekstem dla snucia rozważań i odwołań o wymiarze szerszym. Refleksyjność owych zapisków pogłębia jeszcze perspektywa - by tak rzec - intymna, mająca swój zaczyn w doświadczeniu indywidualnym - o literackiej proweniencji.
I tak w prowadzonych notach znajdziemy "wspomożenie" cytatami z Eklezjasty, Kafki, Lampedusy, a w nieśpiesznym spacerze towarzyszyć nam będą między innymi (przywoływani z nazwisk) Platon, Dioklecjan, Ganimedes, Filostratos, Homer, Pirandello, Kawafis, Szekspir, Tołstoj, Schulz, Mickiewicz, Camus i... Gojawiczyńska.
Przy czym, zaznaczyć trzeba, owe przywołania są "niewymuszone", bowiem pojawiają się w diariuszowym miejscu i czasie nie na zasadzie Filipa wyskakującego z konopii, lecz przez konsekwencję snucia materii okołokulturowej. To wszystko nakłada się na siebie, przewija niczym wątek i osnowa w strukturze tkaniny.
To właśnie jest znacząca zaleta przedstawianych zapisków: inteligentna wyimkowość, oparcie na szczególe obserwacji, osobiste zaangażowanie, wreszcie, co podbija bębenek, ich metaforyczność - niosąca czytelnika w domysłach wyżej i dalej.
Jednak, podkreślmy, wysokie "c" diariuszowych not K. Lisowskiego, choć na swój sposób dominuje, bywa tonowane przeplotkami opowiastek lżejszych, nieraz dowcipnych, a nierzadko czerpiącymi z "nostalgii" życia doczesnego. Lub po prostu i "po ludzku" (ciekawe, co to w gruncie rzeczy znaczy?) zwykłymi, wzruszającymi. Dobrym tego przykład może stanowić zapis "Mój pies". Że krótki, przytaczam w całości. Da to też przy okazji ilustrację sposobu budowania not.
Jakiż melancholijny jest dziś mój pies.
Kiedy odeszła kocica, on miał tydzień. Wygląda czasem tak jakby cząstka kociej duszy znalazła w nim mieszkanie. Przytula się, mości na kołdrze, mruczy.
Może śniło mu się to samo co mnie albo widzi godziny przyszłości - dlatego od czasu do czasu głęboko wzdycha.
Jak go pocieszyć? Opowiedzieć o pokoju z tarasem na Południu, gdy ciepły wiatr rozgarnia zasłony i światło wchodzi do wnętrza? Kładzie się na stole. Pokrywa złotą farbą owoce i rozjaśnia książki.
Do wymienionych zalet Czarnych notesów dodajmy jeszcze ukrytą (bo nie objawianą wprost) przestrzeń duchową, grawitującą wokół zapisków. Ich profanum dopełnia nienatrętnie podane sacrum. Nic tu (w książce) nie dzieje się dla samego dziania, punktowo rozproszone w zapiskach tropy "niematerialne" zapraszają do przygód dalszych. Tak to odebrałam.
Tak, pisarze dzienniki piszą. "Normalka", stwierdzimy. Fakt. Tyle, że często są to ciężkostrawne kolubryny lub najzwyczajniajsze gnioty, wołające o (nie tylko literacką) pomstę do nieba (i daruję sobie przykłady, by nie urażać autorów). K. Lisowski wybrnął rozumnie - kładąc na szalę świadomą kreację, która zrezygnowała z balastu "memłania" dawno przemielonymi sztuczkami.
Front okładki zdobi fotografia śladu ludzkiej stopy na kamienistym piasku. Piękna metafora. Chyba nie wymagająca tłumaczenia.
A czy książka ma wady? Prawdę mówiąc nie dostrzegłam, poza "literackością" bliską przesilenia. I to jest na swój posób niepokojące... Choć znalazłam jedną. Hmmm... Trochę za szybko lektura zbiegła. Chciałoby się jeszcze kontynuowanym zapiskom (w przyszłości) towarzyszyć.
Krzysztof Lisowski "Czarne notesy. O niekonieczności", Wydawnictwo FORMA i Książnica Pomorska im. Stanisława Staszica, Szczecin 2012, str. 118
Wanda Skalska
Powyższa recenzja - w porozumieniu z redakcją LM - swój pierwodruk miała w numerze 1/2012 "eleWatora"