Gabriel Leonard Kamiński "Pan Swen albo wrocławska abrakadabra", Wydawnictwo FORMA i Książnica Pomorska im. Stanisława Staszica, Szczecin 2012, str. 124
Wanda Skalska
Gabriel Leonard Kamiński – (rocznik 1957) ur. w Gorzowie Wielkopolskim. Mieszka we Wrocławiu. Absolwent Instytutu Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Księgarz, wydawca, poeta, prozaik, a także dziennikarz i recenzent. Laureat wielu konkursów poetyckich. Po prasowym debiucie w 1973 r. opublikował m. in. zbiory wierszy Opis rzeczy szczególnie martwych (1981), Nie ma między nami różnicy (1983), Ulica Przodowników Pracy (1987), Déja vu (1999), Wratislavia cum figuris (2002, 2010), Roth - Nowy Testament (2007, 2011). A wiosną tego roku szczecińskie wydawnictwo FORMA (wespół z Książnicą Pomorską im. S. Staszica) opublikowało jego zbiór opowiadań Pan Swen albo wrocławska abrakadabra.
Tom prozatorski G.L. Kamińskiego, liczący dwanaście opowiadań, to radość czytania. Ma ona źródło w żywej i niebanalnej wyobraźni autora, w sposobie budowania fabuł. A w trakcie lektury nie mogłam oprzeć się wspomnieniom książek przeżywanych przed laty - spośród których na plan pierwszy - w kontekście Pana Swena - wybijają się Polowanie na smoka z falkonetem D. Buzzatiego (w przekładzie A. Pałłasza, 1989) oraz Niejaki Piórko H. Michaux (w przekładze J. Lisowskiego, 1966). Kto zna (pamięta) Pana Piórkę, groteskową i w dużej mierze absurdalną postać, wie o czym mówię.
Owe konotacje mają swoje uzasadnienie. Podobnie jak akcentowane przez Artura D. Liskowackiego (na IV stronie okładki, czyli z tyłu książki) powinowactwa z prozą Franza Kafki i Brunona Schulza. A.D. Liskowacki, rekomendując prozę autora Déja vu, nie bez kozery przywołuje też postać osiemnastowiecznego barona Münchhausena (tak, to ten, który latał na kuli armatniej i ratował siebie z bagna, ciągnąc się za harcap), którą uwiecznił w swej powieści Rudolf Erich Raspe.
Skojarzeń z literaturą opartą na oniryzmie i surrealizmie może być tu (i jest) więcej. Jednak wydłużanie tego katalogu mija się z celem, jak wszystko, co dla erudycyjnego czytelnika jest (bywa) strawą "powszednią". Bo głównie czytelnik wyrobiony znajdzie tu swoją dziedzinę - przez bogactwo rozmaitych smaków i aluzji (wszak nie mimowolnych), mocno czerpiących ze zdobyczy literatury minionej.
Postacią wiodącą tej prozy jest tytułowy Pan Swen, osobnik tajemniczy, obdarzony niecodziennymi na swój sposób przymiotami. Obserwując jego przypadki doświadczamy uczestnictwa w procesie niezwykłym: "odpomnień", wędrówek w historię, przemian, "aktów strzelistych" (a trochę momentami i redundancji).
Istotne znaczenie (istotny trop) ma też tu drugi człon tytułu książki G.L. Kamińskiego: ...czyli wrocławska abrakadabra. Wrocławska, bo lokuje w konkretnej przestrzeni (a też "nierzeczywistej rzeczywistości" lub "rzeczywistej nierzeczywistości" - że tak to określę). Zaś "abrakadabra", cóż, przypuszczalnie część odbiorców (w wieku średnim i starszym) pamięta takie zabawy z dzieciństwa. Ja pamiętam. Rodzaj "zaklinania" wydarzeń, osób, miejsc i czasu. Dziś pojęcie funkcjonuje chyba wyłącznie w konwencji żartobliwej. Gdy idzie o źródłosłów (Abracadabra, Abraxas, Abrasax), mamy tu do czynienia ze słowem (jak twierdzą niektórzy) pochodzenia aramejskiego. Niby bez znaczenia, a jednak posiadającym atrybuty magicznego znaku.
A magii w prozie autora Pana Swena nie brakuje. Wydaje się, w sposób jawny i ukryty, wszechobecna.
Walorem nie do przecenienia jest także język tej prozy. Wyraźnie widać tu "sznyt" poetycki - dodający lekkości prowadzonej fabule.
Warte też są zauważenia "zakręcone" grafiki (na okładce i wewnątrz książki) Teresy Rachwał - klimatem współgrające z przedstawioną prozą.
Podsumowując. "Mimo". Książka - mimo wielu dających się wyłowić zapożyczeń z literatury wcześniejszej - pociąga wkładem własnym autora, silną wizyjnością oraz plastycznością imaginacji. I mimo nostalgiczno-przygnębiającego wydźwięku (wszak toczone tu historie bywają "szare", a nawet bolesne), mimo złożonej "ku niedobremu" dramaturgii, przekonuje pasją ukrytej pod skórą nadziei. Bo kto powiedział, że wszelakie przemijanie jest złem?
Czyli kasujemy "mimo". Pan Swen doszedł do wniosku, że jednak świat wokół się zmienił, a ludzie, żeby nie odstawać i wyróżniać się, dotrzymują mu kroku (z opowiadania zamykającego tom, pt. "Depresja Pana Swena").
Pozostaje zagadka bytu, "udokumentowana" oryginalnymi przygodami Pana Swena (Pana Piórki, Pana Cogito i wszelkich innych Panów - próbujących "tłumaczyć nasze żywoty", ich sens).
Gabriel Leonard Kamiński "Pan Swen albo wrocławska abrakadabra", Wydawnictwo FORMA i Książnica Pomorska im. Stanisława Staszica, Szczecin 2012, str. 124
Wanda Skalska
Przeczytaj też na naszym portalu (dział "poezja") nowe wiersze G.L. Kamińskiego