Ptaki-widma, Kiedy umiera słońce, Zimorodni, Przeskok, Nihil supra, Szósty wymiar, Ustoziem - i inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: piątek, 12 sierpień 2011 Drukuj E-mail

Ewa Włodarska-Lorek



PTAKI-WIDMA

Są lasy, których ściółka faluje bez końca,
jakby w niej ożywały podziemne osady.
Ptaki unoszą cienie aż po szmer w gałęziach
- cięższe o kilka gramów. Rozmyty poranek

przywiódł na stację widmo nieproszonych gości.
Ustały wszelkie ruchy. Splątane korzenie
utworzyły barierę. Nikt się nie odważył
nadać imienia ciszy.




KIEDY UMIERA SŁOŃCE

Od ilu lat, wyrocznio, moczysz stopy w Styksie?
Przypominasz zrośnięte głowami monsuny.
Jak długo poszukujesz drogi do Gangesu?
Ilu posłańców niesie sekretną wiadomość?

Widziałem białe morwy, błyszczały o zmroku
jak cesarskie lampiony. Małe jedwabniki 
znaczyły szlaki między nicią a surowcem
starannie rozciągniętym na naszych pokładach.

Krwiobiegi popękały jak zetlałe liny.
Okręty nas przenoszą. Po mętnych platformach
nie ślizgają się nawet szczury, wołam naszych.
Zza pleców odpowiada niezmącona cisza,

z lądu głos nosiwody; nie wierzę, że macha
do domu mego ojca i statków z jedwabiem,
których kotwice ciągną równoległe lądy.
Przyszyci do nich nadal nie możemy zasnąć.




ZIMORODNI

Nie myśl o tamtych latach, wiatr nigdy nie pytał.
Matka je wyplatała ukradkiem na krosnach.
Usypują nas płatki nierównej wielkości,
szybkobieżne łańcuchy. Zlepieni ze skrawków

zasysamy wilgotne, zaokienne smugi,
światła i pajęczyny, wabiące do środka
deski ciepłe jak karmel. Pachnie, a schronisko
przykleja do nas nosy. My na kurzych łapkach

opierzamy się bielą, nasączamy bruzdy,
resztkami igieł, ciągnie w głąb zimowy detoks.
Jak czwórka koni w transie, uciekamy drogą
do zielonych przesmyków, by czerpać u źródeł.

 


PRZESKOK

Śnienie oczyszcza z kolców. Budzimy się nadzy.
Po pierwszym krzyku zręcznie opuszczamy przystań.
Później wrastamy w stopnie na klatkach i krótkie
strzałki znaczone kredą na szorstkim chodniku,

który pamięta wilgoć i zdarte kolana.
Radość pierwszych wybryków, napisy na murach
przebiegały jak światło najdrobniejszą frakcją.
Ten czas nosimy blisko jak listonosz papier.





NIHIL SUPRA

Przenosił wiatr w bukłakach. Na pytanie:
czemu zostawia na drzewach wieszaki
- odchodził. Reglamentował prozę, podsuwał dramaty. 
Rozdzielał chleb na ćwiartki. Przed czwartą nad ranem 
otwierał gołębniki i uwalniał frazy.
Ze źrenic czerpał siłę, żeby w mgnieniu oka
zgnieść papier, a po chwili przerastać popiołem.

Wdychamy go najczulej, aż do pierwszej iskry.





SZÓSTY WYMIAR

Listy wciąż śle do krajów odległych od brzegu,
powrócą gołębice. Ktoś widział, zrywała
pierwsze ptaki, by karmić źrenice zderzeniem
z inną sferą, wspomnieniem rześkiego poranka.

Nie przypomina cieni, choć dłonie je sączą
jak pacierz. Twardostopie uwiera głęboko,
rozsypuje się solą po dębowych blatach.
Wystarcza głębszy oddech, chwila na uboczu.

Kiedyś przecięła strunę międzywymiarową.
Przechodzi w sny na pamięć obierając ścieżkę
przez jawę w mrok, ze słowa w podprogową ciszę,
przypominając rzeźbę, kamienny sarkofag.





USTOZIEM

Miesiąc odbity w wodzie przywoływał iwy
zgarbione nad wąwozem i wypatrujące
lepszych dni, słońc zbieranych jak złociste kłosy
prosto z pól, kiedy żniwa oznaczały pokos.

Dni zachodziły bielmem. Chciała sięgnąć drzewa,
ale już robaczywki pokryły rozłogi,
a kora napęczniała - tłusta od wilgoci.
Tuziny czarnych skrzydeł orały sklepienie.

Nie zdąży zebrać puchu z pobliskiej tarniny.

                                                                     

portal LM, sierpień 2011







LIZBONA MIASTO OTWARTE

                        Może nie dziś, nie jutro, ale wkrótce - i na całe życie.
                        (z filmu Casablanca)

Liść widziany pod słońce przypomina skrzypce,
lśnią struny. Graj, dziewczyno, graj fado, zaiste,
oprócz bólu nic nie jest tu bliskie. Czereśnie
owocują już w tobie, pełna jesteś pestek,

cierni opinających kruche ciało – obce.
Nad Tagiem pogłos dzwonów, chłodny lipiec, szkli się
miasto; zanim odpłynę – w sen? jawę? – o świcie
dworzec, okno pociągu, w którym właśnie stoję.

Wkrótce pył zatrze ślady, rozproszy odłamki;
nie usłyszę, gdy szepczesz: Naucz się nie tracić…
Zostaną ptasie trele, świst, co tnie powietrze.
Błysk światła, trzask migawki. Kilka klatek w sepii.





NAUCZ SIĘ NIE TRACIĆ

Z ilu dworców uciekasz? Jak odległe stacje
mijają nas z oddali? Ławki na peronach,
które z wielkim zapałem pieścił mały rysik,
umykają przezornie. Zapomniany posag
rozsypał się, przestroił wizję tego światła
– migotliwie wtargnęło pomiędzy przestworza.
Bóg tworzy w nas obrazy, nie pękną jak klisze
albo fragmenty luster – szybko wyłuskują
z nas całą miękkość czucia, różowe prześwity,
w jakich się zaczynamy. I znowu jest cicho,
jakby śmierć się rodziła albo myśl o jabłkach.

 

 


NOC JEST CIASNĄ RAMĄ DLA DWOJGA

Jakby śmierć się rodziła albo myśl o jabłkach. W sierpniu
trafia we mnie lód złożony ze wszystkich zodiaków,
jakie mieliśmy przeżyć bezczynnie.
Mówią, że czas jest krwią
miesięczną – tężeje, rozprowadzany walcem po ścianach.
Czujesz? Płoną lasy. Światło zmienia nas w popiół,
kiedy przestrzeń gęstnieje i kurczy się
do rozmiaru ziarenka maku. Pod powieką drażni
i zwiera obce skrzepy w lepki narybek. Później okleja
pęcherzyki pod liśćmi nenufarów.
Stawy są pełne. Ziemia dudni, a woda przejmuje od niej
zimne wibracje.
Martwica jest obok ciebie,
a obok – złudne jak przyszłość. Znikome.





W CIAŁACH ZAKWITAJĄCYCH DZIEWCZĄT

                            Zaskoczyło nas lato, idąc nad Starnbergersee
                            Rzęsistym deszczem. Chwila pod kolumnadą
                            I wyszliśmy na blask słoneczny (…)
                                                            (T.S. Eliot Ziemia jałowa)

I. Kokon

Obok – złudne jak przyszłość. Znikome. Pogłębia
rozmyte przejścia, rysuje kontury od nowa.
Są niczym jasne szkice, których zapomniano.
Wyłaniają wilgotne cieśniny, odkryte
czułe ścieżki, widnokrąg, linie papilarne.
W nich przelewa się morze, a kryształki soli
oświetlają pagórki. Dokąd, dokąd? Dalej,
gdzie język nie nadąża, natrętny jak owad
czy wznoszone z wiatykiem lepkie rozgrzeszenia,
jakich nie sposób zetrzeć z powierzchni atlasu.

II. Budzenie do snu

Zarybiamy się. Nasze naskórki szeleszczą;
mienią się na słońca, niczym błysk ostatni,
zanim przejdziesz na dobre. Widzisz siwą smugę,
na wskroś przegryza obrzęk. Pulsują powieki,
a noc wyławia z zagród gęsi, czerpie pióra.
Zabiera całą wilgoć, jakiej zapomniałeś
nie tracić, zanim ściegi, rzeka, która biegnie,
nie przetrą cię jak płótno. Powinieneś wiedzieć,
sen to pokój bez okien.

                                                    Ewa Włodarska



Powyższe wiersze zostały wróżnione w tegorocznym Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O anatałek miodówki" - zorganizowanym przez Urząd Gminy i Gminny Ośrodek Kultury w Dębnicy Kaszubskiej


portal LM, lipiec 2013