***(Kiedy kontempluję smak...), Nawiedzenie, Poeta, Podróż - i inne wiersze
Piotr Bednarski
***
Kiedy kontempluję smak twojego ciała
Liżę czereśnie twoich ust nie wiedząc
W którym niebie jestem
Nawet w tym urzeczeniu
Czas wysysa ze mnie życie
I jak tu nie zapłakać
Nad dolą człowieka
Który jest pewien
Że wieczność czeka na niego
NAWIEDZENIE
Śpiew w dłoniach i włosach
Ciało płonie niczym Bastylia –
Wiosną urodzisz syna
Zabraknie dla mnie twoich orchidei
Będziesz jak nadprzyrodzona malwa
Ale cieszę się razem z tobą
„Przecież Bóg wydał na śmierć
Za grzechy nasze własnego syna”
Ach
Moja dziewanno
Synogarlico
Skowronku żniwny
POETA
To szaleniec Boży
Proletariusz tego systemu rzeczy
Nic prócz biedy nie idzie za mną
Nie płaczę i nie narzekam -
Talent to krzyż
Lecz czasami jest mi tak ciężko
Jakbym cała Syberię
Z jej więźniami i lodem na swoich barkach niósł
PODRÓŻ
Tak to nie gruchanie gołębi
Lecz ja – cierniowe ciało
Ja – ogień który gaśnie
Twoje i moje głębie
To nie szelest liści
Nie wiatru gwizd
Ani wycie sztormowej fali
Melodia serca zagarnęła
Płyniemy przez gwiazdozbiory
Przez Wiekuistego mity
***
Gdy oplatasz moja ramiona
A głowa tuli się do piersi
Wtedy spala mnie żar
Widzę wszystkie konie które ujeżdżałem
Chrzest przez trzykrotne zanurzanie w wodzie
Widzę i całuję
Twoje farbowane włosy moja ty Nefretete
Z kołobrzeskiej prowincji
KOCHANKOWIE
Śpij opuszczony -
Twardo i głęboko
Byś coraz częściej
Mojej płci składał ofiarę z siebie
Tego żąda mój symbol
O tym szeptały lary w starożytnym Rzymie
Oboje
Czekamy na zmrok
Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010
NIE MÓW OD RZECZY
Nie mów od rzeczy.
Dna wieczności nikt nie dotknie.
Nawet niebo pyta
Jaki jest jego kres.
Nie szukaj w sobie czarnego księżyca,
Cienie i zmierzch niech będą tylko odbiciem;
Syć się kobietą, nie żałuj jej niczego.
Pijcie wino i siebie
Za dar życia.
WIEDZA SERC
My – zwodzenie, błądzenie, złudzenie.
Świat – straszna baśń, skandynawska saga.
Siedzę nad modrym strumieniem.
Usiądź przy mnie,
Posłuchaj gruchania gołębi.
Zwiążmy w ciasny węzeł
nasze grzeszne losy.
Serca wiedzą
Co właściwe i ważne.
POKORNI
Struga krwi spływa z zachodzącego słońca.
Wiatr zrywa purpurę z wierzchołków fal.
Koszące loty wrzaskliwych mew.
Od czasu do czasu zapominamy o trwodze,
Dzień w dzień wyskrobując z siebie krzywdę
Własnymi ustami.
POMÓŻ
Kto z krwią zmieszał
Szaleństwo moich uczuć?
Co niszczy moje życie?
I te zimne gwiazdy samotnych nocy,
Zajęcze sny.
Tylko huk grud ziemi
Opadających na wieko trumny.
Ułożyłem się z ciszą,
Zamknąłem oczy.
I Bóg przyszedł w mirażu.
POCAŁUNEK
Niczego nie chcę ponownie przeżywać.
Teraz leżę krzyżem na brzegu Parsęty
I modle się jak Jezus w Ogrójcu.
A serce i krew już bezwiednie
Zanurzone w pocałunku.
OSOBLIWOŚĆ
Osobliwość w oczach, ustach, dłoniach.
Melodia przenika wszystkie zmysły.
Serce w mistycznym płomieniu.
Wszystko jest tu i teraz;
We mnie i w Tobie,
W każdym atomie
Jest polny mak i dziwności fraktali.
ZA PÓŹNO
Ułaskawienie przyjdzie za późno
I nie z bólu nowych narodzin.
Czuję gorycz,
Jak Prometeusz,
Jezus na Wzgórzu.
Jak Safona,
Jak każdy wierzący w szczęście.
ODMIENNE
Jestem człowiekiem morza.
Horyzont tęskni za moim wzrokiem.
Teraz ciszą płonę
nad Oceanem Spokojnym
Tam spotkałem Odmienne.
Jesteś jak Bóg w Szeleście,
pajęczynka,
nasionko topoli.
JEST
Jest we wszystkich kwiatach – od róż po grążele,
Srebrnym piaskiem iskrzy się w potokach nieba,
Wabi skrzydłami rzęs,
Migotaniem ciała.
NIE GAŚNIE
Stoimy nad morzem.
Słońce utonęło.
Zmierzch wody i sosny na wydmach
Zszywają się w jedność.
Coś z nas ubywa
Z szeptem krwi.
Popiołem ciska,
Gdzie pamięć
Nigdy nie gaśnie.
(portal LM sierpień 2011)
RZECZYWISTOŚĆ
Nie stąd
Nigdy stąd
Stamtąd
Ze śniegów wiecznej jodły wycia wilków
Łopata kilof tony piasku i węgla
Śmierć na wyrobisku
Nie stąd tu tylko chrzest
Stamtąd
Drżenie trwoga lęk o jutro
Wykreślanie z rejestru litery w aktach
Modlitwa w duchu i bezsenność
Nie stąd czerwona i biała dżuma
Znikanie ludzi płatne morderstwa
Stamtąd
Gdzie barak za kolczastym drutem
Gdzie czarne nogi kajdanami i bluesem
Zbierały bawełnę
Nie stąd
Śmietnik z nowonarodzonym
Trumna dla zbytecznych
Mechaniczny słowik
Wszystko stamtąd
NIEPOWTARZALNE
Wskazujący palec
Na wybrzeżu ust
Kryształowa moc
Przyciąga niebo do ziemi
Ciśnienie krwi
Napór - fioletowe góry
Wspinaczka
Wyżej
Wciąż wyżej
Wybuch wulkanu
Błysk tajemnicy
I - cisza
Wolność od wszelkich trosk i cierpień
Młodość umarła
Ciało zarasta złotorostem
Wewnętrzny krwawnik wspina się po nogach
Skrzypią stawy
Cierp pokutuj krzyczą trony i ambony
Ani kropelki pewności
Ani przez moment lekki i skrzydlaty
Jesień swoim złotem wyklucza dokrwienie
Likwiduje pastwiska
Możesz tylko…
Nic nie możesz…
Cud istnienia
Kły lęku zaciskają się na krtani
Nikt z umarłych nigdy nie wrócił do życia
POŚLUBNA NOC
Przychodzą
Nieustanie drzwi się otwierają
Idzie dziewczyna pełna plastrów miodu
Prosi o kubek wody
Brak chmur w oceanach coraz więcej soli
Strwożona miłość nie opuszcza ciała
Widzi szamanów bębny krew ofiarną bluesy
Stoi przed dziewczyną
Za plastrami Ogrójec
Za ogrodem siedzi Bóg – głodny i spragniony
Obok zakleszczone serca
Wyszczerzone kły
Dziewczyna pije wodę ze źródła
Które w nim znalazła
Zlizują miód z jej ust i dłoni
Słyszy brzęczenie pszczół
Za horyzontem wiatr jak Eliasz ciągnie chmurę
Poślubną Noc tną ostrza błyskawic
Deszcz syci ziemie i ich ciała
Proch którym są
Spycha Nicość w otchłań
NADZIEJA
Jak wszystkie wybrzeża
Straszące kośćmi i wrakami
I te lśniące górskim kryształem
Jak pokora Ojców Pustyni
Spowiedź szamana przed zabitym renem
Taka jest miłość śmiertelnej istoty
Klęczącej przed tobą
Chwilo
Bądź łutem szczęścia skinieniem rzęs
Struną grawitacyjną przekazującą nasze uczucia
Do kosmicznego Centrum
Jedna jest młodość i jeden fiolet
Splatający nas wspólnym ściegiem
Wietrze
Powiedz że jest źródłem do którego wracają łososie
Spojrzeniem otwiera nowe wymiary
Nie
Nie ma Róży bez ciebie
Nie tracę nadziei
Jak myśliciele otumanieni złudnym odkryciem
I strwożeni mogilnym dołem nominowani poeci
Róża i Muza ponad wszelkim zwątpieniem
Któryś świt otworzy drzwi
DRUK
Dlaczego nie umarłem w tajdze na zesłaniu
Z głodu czy ciemnej nienawiści
Dlaczego nie pochłonął mnie szmaragdowy potwór
Jak Hioba gdy się zmagałem z żywiołem
Od Islandii do Antarktydy
Klęczałem przed czarna i żółtą skórą
Gryzłem i właziłem w odstępy Wciąż uciekałem
Od białej wiedźmy pijąc rum i olejek pichtowy
I jadłem Boga jak je się czarny chleb
Często goliłem kółko na głowie i żułem ziemię
Tak trudno dojść do CIEBIE przebrnąć przez
Popioły Szklana góra i słońce Sahary
Umrzeć chciałem Anioł odcinał pętlę Sztormowa
Fala wyrzucała na pokład Dlaczego BOŻE
Śmiertelni boją się drukować Twoje wiersze
SĄSIAD
Mieszkaliśmy naprzeciwko siebie
Codziennie wpatrywałem się w twoje witraże
Ile tam było pastwisk stad i pasterzy
Strumyków i gołębi i wszystko takie promienne
Napełnione duchem jak twarz matki
Nieustannie szeptałeś do ucha a słowa jak
Motyle wyklute z kokonu i rozpościerające
Skrzydła przed pierwszym lotem
I ten zamęt w głowie
Lubiłem jasna prostotę
Coś jak przebiśnieg wyłoniony z chłodu
Albo płożące się brzozy tundry
Słyszałem Szmer – Twoja obecność
Mnożyły się wojny krew płynęła rynsztokiem
Żołdacy złodzieje gangsterzy
Więc uciekłem na morze
Groźny żywioł ale sprawiedliwy
Docenia nieugiętych
Obłudników znakuje
I wciska w swoje głębiny
Północne morza grzmiące szerokości
Tropikalne wyspy kobiety i spelunki
I ten szept w każdej części świata
Że na zawsze na wieki
A przecież my chwilka dłuższa lub krótsza
To wszystko we mnie
Teraz siedzę pod siwym jak Wasza Wielmożność drzewem
I czekam na orła który wyleci z Białego Muru
I wyrwie ze mnie duszę lub niewidzialny kościelny
Zgasi świecę życia I znowu często patrzę
Na twoje witraże lecz coś innego w nich teraz widzę
Inne treści wypływają z twojego szeptu
Motłoch tłucze pustymi rondlami
Wchodzę do środka lubię ciszę twojego domu
Zapach świec kadzidła i starych obrazów
I bardzo mi żal twojego syna
Czy jego śmierć była konieczna
Z bólu rodzą się wieczność i wieczne słowo
Odmienne od wyobrażeń
Pętających się ulicami naszego świata
JUŻ BLISKO
Już blisko
Lecz nie będzie to San Francisco
Kalkuta Machu Picchu antypody
Będzie cios w skroń poderżnięcie gardła
Oścień w mózgu z kryształową ścieżką
Już blisko
Wśród miraży błękitnieją cienie
Pałac Sądu wyłożony drogim kamieniem
Jak napierśnik kapłana opisany przez
Mojżesza Wyżej Bóg Trony i Chwały
Już blisko
Będziesz przeźroczysty i sprawiedliwy
Dostrzeżesz pieg najskrytszą myśl
Komórki w których grzeszyłeś Miłość
Do zaślubionej i obcej ale kochanej
Już blisko
Zobaczysz swoje sknerstwo i konto bankowe
Szalbierstwa obłudy sprzedajnych ludzi
Runą na twoje barki
Znikniesz
Albo ruszysz przed siebie
Za progiem zrozumiesz Królestwo Niebieskie
Bez lęku Bólu zawiści
portal LM, grudzień 2012
O POEZJI
Jeśli ten wiersz
Który piszę dla ciebie
Przeczyta anioł
I odnajdzie twój ślad –
Jesteś uratowana
Twoje imię zostanie
Zapisane w Księdze
I choć nigdy nie czytałaś wierszy
I o poezji mówiłaś z drwiącym uśmiechem
Właśnie ona cię wskrzesi
Ten oto wiersz uratuje twój cień
DEMOBILIZACJA
Jestem wolny
Nie muszę już nosić włóczni
Ale cyrylicą
Zapisano moją tożsamość
Świeci fioletowa pieczęć
Jeśli połknie mnie czarna wrona
Do zgonu kopalnia rtęci
Pod stopami ojcowizna
Nikt nie zaświadczy o mnie
Nie ujrzę płomienia Ducha
Może tylko gwiazda do snu wpadnie
Migoczą starożytne zastawki
Panie – ratuj Izaaka
PRAGNĘ
Idź
Oddaj wszystko z radością
A dusza wpłynie do portu
Duch rozkwitnie nad wodami
Oprzytomnij człowieku
Kochałeś przecie żagle i gołębie
Płonie złota jesień
Uklęknij przed nią
I jak dziecko szepnij
PRAGNĘ
CZŁOWIEK
Ile w nim mroku i czarnych skrzydeł
Gilotyn i krzyży
Wzgórz czaszek
Zarosłych zielona trawą
Lecz wbrew światu
Czerwone maki płoną
W sercach wybranych -
Modlitwa i łaska
Łączą drżące usta
Kiełkują nowe strony
Wiekuistej Księgi
POGRZEB
Różaniec z ciemnych
I jasnych grudek bursztynu
Stoję nad kosmicznym dołem
Czarne gwiazdy i gwoździe
I wyszczerbione podkowy
A gdzieś tam we mnie
I w każdej żywej istocie
Nie ma śmierci
Ani Początku
Ani Końca
PROŚBA
Maszty jak struny basetli
W szczelinach fal rodzą się pieśni
Krusza się wręgi
Sterem apostoł się trudzi
Ucisz sztorm
Rybacy to Twoi ludzie
Nigdy nie wiedzą czy Jeszcze
Są żywi czy już umarli
Chodzili za Tobą
Teraz Ciebie noszą
Sieją i łowią
Jak nakazałeś
Podaj dłoń Kefasowi
GRANICZNA CHWILA
Tyka jeszcze
Zardzewiały zegarek ciała
Mroźna okolica
Otwarta na przestrzał
Panie
Narodziłeś się z Maryi
Zapisane Twoje Przemienienie
Nie opuszczaj człowieka
W granicznej chwili
POSUCHA
Słyszy brzęczenie pszczół
Zlizuje miód z jej ust
Za horyzontem Eliasz ciągnie chmurę
Poślubną noc tną błyskawice
Deszcz syci ziemię
Proch którym są
Dotyka Wiekuiste
Drżą kiełki
Formuje się główka
Pachnie maciejka
DO SZCZĘŚCIA
On widział tylko skraj sukni
A ja Chwałę
Nil z dorzeczami
I sopki mandżurskie
Ja widziałem świętość
Napór
Drżenie
Ja widziałem Twoja Chwałę
Złotą Bramę
On tylko rąbek sukni
SZCZĘŚCIE
Dłonie i usta
Ciało
Każdej nocy gwiazdozbiory
Przesypujemy piasek
Z dłoni do dłoni
I -
Jest rozkwitła łąka
Którą jutro skoszą
KRUSZYNKI
Nikt nie uwolni świata
Od przypisanych dat
Na liściu życia
Dwie kruszynki popiołu: my
Wieje sztormowy wiatr
Płyną ryby na tarło
Bociany wracają z południa
ŚWIT
W siwiźnie
Jej ciepłe dłonie
Widzą step szmaragdowy
I kosę na szyi
Siedzą - obok Jezus leży w żłobie
Dla nich się narodził
W gorzkim siedzi
Tak stare
Jak młode
Tylko podkowa świtu
Krzesze ogień
WSPINACZKA
Wspina się po kręgosłupie
Na wysokości piersi łączy się
Z czerwoną kroplą serca
Nagle szczyt
Widzimy morze i źródła rzek
Pod nami głębia pełna ryb
Przed nami wieczność
W gwiezdnych zawojach
Dziwna ta jasność i my Dziwnością
Dla siebie
Zakochani wchodzimy
I nie ma już niczego
Co nie jest nami
NIEBIESKIE
Czy coś straciłem
Nic
Tylko wszystko zmieniło barwę i wyraz
Nikt nie powiedział
Gwiazdy nie wyjaśniły
Z którego zaułka
Wyszedł Stwórca
Jedynie ostał niesmak niewiedzy
Nadal sól żre oczy
Wszystko
Stało się niebieskie
I w Niebieskość wchodzę
KRES
Już niczego nie można cofnąć
Dokonało się!
Kiedyś przyjdzie spazm i błysk
Lecz tym razem żadne żywe
Nie podniesie rzęs
SATORI
Stoję przed sobą na progu
Za progiem drugi brzeg
Dalej nie mogę -
Brakuje słów i składni
***
Przyleciały gołębie
Madonna Włodzimierska
Złoto cerkwi
Stare skrzypce
Stogi siana
Drgnął
Z trudem nałożył białą koszulę
Ktoś cierpliwie
Czeka w drzwiach
Piotr Bednarski
portal LM, październik 2013