Nadplanowo, Bez udziału, Rozstaje, Napływ, Która była
Emanuela Czeladka
NADPLANOWO
chcieliśmy nadać sobie specjalne znaczenie
dlatego nasze domy nie posiadały klamek
jednak ostatecznie byliśmy co i rusz nachodzeni
nakrywano nas na bylejakości
zwłaszcza gdy wcieraliśmy błoto w podłogi
czasem ktoś wybijał szybę i wtedy zbieraliśmy
kamienie tworząc coś na kształt napisu
brakowało jeszcze pięciu by ułożyć słowo
tlen
wpychano nam go do płuc każdego ranka
robiąc przy tym wiele zamieszania
nie zawsze potrzebnego bo przecież
życia nie rzuci się ot tak
jak palenia papierosów
wargi puchły nam od wody
nasiąkały pierzyny i przez ten ciężar
rzadko wychodziliśmy na zewnątrz
wystawialiśmy jedynie ręce przez pęknięte okna
szarpały się nasze koszule
raniliśmy ramiona a może też i siebie samych bo
kiedy ty chciałeś mówić ja zakładałam ci knebel
a ponieważ dym przepływał mi przez krtań
skarżyłam się
jedynie oczami
BEZ UDZIAŁU
tego co będzie jutro nie przyniosą mi
w jednorazówkach co to się wrzynają w palce
a życie ich pewne na czterysta lat - mówiła do niego - jakbym
miała tyle czasu zrobiłabym porządne zakupy słoiki
i sosy tak gęste by w nich wszystko znieruchomiało
na moment zamarło wtedy już nie musiałabym liczyć
do pięciu spokój sam spływałby po szyjkach butelek,
które im starsze tym bardziej okrutne
strach zlewałby się z niewiedzą, kipiał, brudził palce, wchodził pod paznokcie
potem nijak go wyskrobać nawet jeśli urobiłabym się przy tym po same łokcie
po cały wszechświat
- wyszłam tylko po ziemniaki - pisała mu na kartkach a on wiedział dobrze
że idzie na wojnę
ROZSTAJE
we wsi na wiosnę rodziły się dzieci a starców grzebano tuż obok domów
palono pożółkłe listy by znaczyć popiołem czoła i czekałem kiedy wyjdzie
z zakamarków spod korzeni mnie przywoła rozrzucając włosy
w pole jej dłonie oplotą ciało silnie i ciasno jak łodygi zapachnie mokrą ziemią
przykładałem do niej głowę pode mną zakręty korytarze ciemności wbijałem więc
paznokcie co i rusz natrafiając na kamień wypychałem nimi kieszenie ponoć było
nieszczęściem niesienie ich do domu nie chciałem jej urazić skąd mogłem wiedzieć że
nie wolno zabijać pająków ani dżdżownic jeszcze spadnie na nas deszcz tak mówiła
podgryzając świeżą trawę gdy w samo południe lata zastała nas
cisza ciężka jak krzyż
NAPŁYW
ludzie w tłumie byli w kolorze wybroczyn przełazili przez siebie pociągając się za
skórę która napięta natychmiast dopasowywała swój kształt do ich wyobrażeń
podparta łokciami patrzyłam na nich z góry włosy wystawały poza parapet a może
cała byłam już prawie na zewnątrz
w oczy piekło słońce zmuszało do zamknięcia powiek trzymałam w dłoniach rzęsy by
nie wychodziły mi garściami życie układało się na płytach chodników co i rusz tężało
wycinając mnie z fragmentu tła pod nogami skrzył topiony asfalt stawiałam stopy na
kostkach leciutko delikatnie jak na puentach a każdy skok w górę pozbawiał mnie
kawałka ciała byłam tłumem
KTÓRA BYŁA
wolność w nas była chorobą przewlekłą przychodziła odchodziła stała
czasami przy drodze jak wtedy gdy przyszyli mi do nóg buty każąc
iść raz w przód raz w tył ale zawsze z zawiązanymi oczami
w lasach wlekli świeżo złowioną zwierzynę nakładali na wierzch
futra mówiąc że nawet tak bezsensowna śmierć nie może pójść na marne
w telewizji pokazywali afgańskie kobiety które już wcale nie musiały podejmować
decyzji w sprawie doboru koloru ubrań do pory dnia czy nastroju męża
widziałam jak w muzeum wystawiano ciała po śmierci na pokaz można było poznać
siebie z każdej strony i podziwiać piękno stworzenia
zwłoki leżące w różnych konfiguracjach wcale nie były piękne przełączaliśmy
kanały pilotem który był jak przedłużenie swobody
wyboru
Emanuela Czeladka
portal LM, grudzień 2015