Grawitacja, Kłębki, Mój, Wróble, Pochówek podniebny, Galapagos, Zbieranie orzechów - i inne wiersze
Gabriela L. Cabaj
GRAWITACJA
90 procent masy naszej galaktyki
jest ciemną materią
natomiast rozmaryn to jasnota
pantery mają problem z płodnością
hieny już nie gustują w padlinie
kiedy nadchodzi światło dnia
miejsca gęste od szeptów i cieni
nabierają znaczeń
do gry znowu włączają się przedmioty
bez których można by się obejść
gdyby nie to że mają jakąś historię
pomagającą pamiętać
czarnych dziur w kosmosie to nie dotyczy
dopóki brak dowodów
nad ogrodem przelatują łabędzie
a ty wiesz kim jesteś chociaż bezpowrotnie
poza horyzontem zdarzeń
coś znika
KŁĘBKI
Ja bym tobie do uszka,
serduszko - na przykład o wężach mangrowych
lub o manguście, że to podstępny łowca nie-
opierzonych rybaczek,
albo o tym, że nie ma kary dla zbrodniarzy
strzelających śrutem do pliszek.
Możemy pójść wyżej celując okiem
lunety prosto w dysk naszej Galaktyki.
Zajrzyjmy, co w niezbyt zwartej gromadzie
młodych gwiazd, a co w rozległym halo
u staruszek.
Jesteś tam, skowronku? Coś mi przerywa.
Co dzisiaj słychać? Bo u mnie jak zwykle:
i wszystko i nic.
Jakieś pyłowo-gazowe Mgławice.
MÓJ
Jeszcze wczoraj, nocą, w jedną chwilę
długą łąkę zwijał, jak dywan.
Dziś na drabinie szeleszcząc, zrywa resztę jabłek,
później wypuści kominem siwego Dżina. Gdy ja
tylko rzucam spojrzeniem -
to na spławik z gęsiego pióra,
to na warzywnik,
łowiąc buraczki, pietruszkę ozdobną,
selery i pory
w zielonym bałaganie zmierzchu -
mój idzie wzdłuż ozimin, a przed nim lecą ptaki
Wieczorem jest coś słonego
w chrupiących brzegach placków ziemniaczanych,
w lampce wina porzeczkowego, dolewanego mi
stale do pełna.
Mężczyzna przy kuchni, który zjada
pulchne wnętrza,
jak intymne chwile przed osobnym snem -
smaży dokładnie, cierpliwie dopieszcza.
WRÓBLE
Zdaje się, że można Pana Boga
złapać za nogi,
a pokora to obcy tobie stan myśli,
więc żyjesz jak paw na ogrodzie.
Nagle odwrócony świat
na jednej linii życia -
migawka kropli,
moja duszko.
Tniemy?
Masz takie delikatne włosy
jakby to były piórka.
Nie ruszaj się, nie kręć głową.
Musi być równo, prosto.
Pytasz mnie czy się modlę?
Powiem tak:
każdej nocy,
nie składając rąk,
nie czyniąc znaków -
pewnie to mnie trochę różni.
Niekiedy zacinam się - wtedy
trzeba wrócić
od początku - jak było
teraz i zawsze.
POCHÓWEK PODNIEBNY
Tak się nie da spokojnie żyć.
Z tym niezdziwieniem, kiedy patrzę
na facetów w ogrodzie -
jeden ze spalinówką w rękach,
drugi w ciągniku. Bez słów.
Ćwiartowane pnie drzew. Długa
stalowa lina. Po ziemi wleczony korpus.
W Tybecie jest taka forma pogrzebu:
plac przed wschodem słońca.
Tłuste sępy.
Ragjapowie, którzy znoszą zwłoki.
Karmione nimi ptaki to ponoć inkarnacje
bodhisattwów; dają umarłym ostatnie
błogosławieństwo.
Będzie drewno na opał.
Jasny dym z komina, by nie czuć
jak zimno.
Raczej coś innego mnie dziwi:
na przykład pamięć w kropli wody,
którą (zdaje się) można
przetransportować w przeszłość,
tym samym przeistaczając bieżące fakty.
Nie potrafię tego ogarnąć. Tej kropli.
Tego całego zamieszania -
czas, wiązka światła i chemia. Co by było gdyby
mnie nie było.
I żeby się nie bać.
portal LM, styczeń 2015
GALAPAGOS
mój Panie który jesteś schowaj mnie zwiń
w małą muszlę przykryj piaskiem piaseczkiem
niechaj fale przypływu będą nade mną
i snop słonecznych promieni i pogłos oceanu
niech szumi szumi odwieczną piosnką
przyjdź królestwo morskich prądów i wola
namorzynowych lasów wodne pola zielenic
użyźniaj aby nadal na nich mogły się pasać
ryby wszelakie i zielone żółwie
niechaj uchatkom szczodre będą podwodne
groty labiryntu a węgorze ogrodowe by w porę
schować się mogły przed niebezpieczeństwem
przyjdź królestwo słupów z litego popiołu
dla mew o oczach ogromnych i nakarm je
kałamarnicami niech lecą lecą niech żyją
niechaj w księżycowym krajobrazie zastygłej lawy
rosną kaktusy na chwałę a legwany znajdują
swoje miejsca w dolinie Fernandiny
i głuptakom modronogim odpuść bo nie mają winy
jako i my
jak i my
ZBIERANIE ORZECHÓW
Które z miękkich zielonych macic wypadają
jeszcze mokre a już brzuchy drewniane; i wy -
zgarbowate dziwolągi z Amazonii, rodzące białe nimfy
- skąd żeście tutaj się wzięły?
Z tymi naroślami na głowach i grzbietach
fascynujące entomologów
chroniące swoje młode lepiej od małp
i niejednej ludzkiej matki.
Matko orzechów włoskich
śpiewająca krótki jesienny poemat, jak kołysankę
pod żarówką słońca;
pawiooki motylu, co tutaj chciałeś?
I ty przechodząca wczoraj przez jezdnię
jeszcze senna senna senna
gdy TIR z wiatrem w żaglach rozpruł
na dwoje twoją falę przy stacji benzynowej,
leżałaś więc bez głowy, bez nóg
a każda bez oznak. Tyle śmierci dookoła
- matko jedyna!
Tyle życia, gwiazdo.
Czy rozpoznałabyś ją? - pytali mnie o naszą drogą zmarłą.
Nie - kłamię w żywe oczy.
Miłość i śmierć podobne są do siebie: z tą opaską
choć i tak przeważnie ślepe.
Orzechowa matko, mamo, obejmij mnie
w cieniu, drzewo,
a ja wszystkim twoim maleństwom zerwę kruche nitki pępowin
i poślę
w wiklinowym koszu w akcie łaski
przez morze narodzin
i śmierci -
do domu.
LILIUM DWIE POŁOWY
To wiosenne przycinanie drzew: gromady gałęzi,
palce u rąk.
Nikomu nieprzydatny chrust podpalasz i strzelają
płomienie.
Skwierczą, syczą.
Nie opowiadaj mi o żadnej wojnie
na wschodzie. Teraz trzeba posadzić cyprysy.
A gdy urosną, zobaczysz -
mur zieleni. Będziemy chodzić
na okrągło - kobieta z otwartego okna,
mężczyzna z lecącym żurawiem.
Na osiem srok i dwa dzikie gołębie.
Koszmarne jest załamanie pogody; czasy niepewne,
kopce,
na nich złachane kwiaty,
wróbli harmider, jak matki nerwy na postronkach.
Stoję na targowisku
przed skrzynkami z ziemią próchniczą.
Stoję przed skrzynkami pełnymi cebul lilii.
Zaraz się kupię w liczbie dwóch.
Teraz dylemat: niskie czy wysokie?
Teraz nie wiem - jestem na rozdrożu.
Tamta -
O, żeby cię! Jakie miałaś nieszczęście, że nie
odpadła ci żadna łuska
bo byłaś dziewczyną, która nie dziedzicząc mogła
zdziczeć.
Dziwnieć i dziwaczeć. Wyrodzić się. Uschnąć.
Bez jednego słowa z ust matki: zostań.
Jej ładne usta, jej szare oczy
I ta -
Jakże łatwo ją dotknąć, utrącić
ramię, podłożyć ogień: niech krwawi.
Więc na pewno czerwone.
Już kiełkują.
Wyrosną liście, wystrzelą łodygi.
To będzie cały ich świat.
Kiedy kwitniemy wszyscy na nas patrzą.
Fotografia nie uwzględnia ludzi, którzy obok nas
przechodzą obojętnie.
No to posadź.
Idź i posadź lilie w deszczu.
Blisko.
Żeby nie było nam tak samotnie.
OKNO
Po zmierzchu widzisz: to nie jest oczywiste
że tu tylko ubóstwo; duchowe
przecież jesteś na obraz i prawdo-
podobieństwo, więc jak?
Mój Boże! jeśli ja to ja, co z Tobą?
Musisz być stary i ułomny, raczej brzydki.
A może już nawet umarłeś, o!
bo nie sposób żyć tak długo - jak wierzą -
nieskończenie smutnym. Mżenie
między - tu gdzie jestem miejsce z widokiem
przy zgaszonej lampie - w oddali,
na początku lub końcu, jeszcze
nie wierzę w śmierć przeglądając się w szybie
widzę cię, otwierasz drzwi, a one są na noc,
na światła, na drogę do Rajków, na wysokie
topole w koronach.
Jesteś potrzebny, gdy rano otwieram okno -
drzewo przed domem - tu przylatuje para gołębi.
Nieodłączne sobie, synogarlice lub po prostu sierpówki.
Ta chwila, kiedy chodzisz koło mnie, a ja siedząc
na krześle wiem, że jestem stworzona,
by ciebie wysłuchać.
"Popołudniowy,
za zamkniętymi drzewami,
gasnący korytarz" -
zachód, który opiszę; opuszczone gałęzie, sikoreczka
SIANOKOSY
w tym całym bałaganie zmierzchu
słowa zwykłe czułe
małe ćmy wplątane we włosy
śpij dobrze
jeszcze cię tylko w łódce ukołyszę
nocy
a po zachodzie na dekolcie nieba
różowy gwiezdny kwarc pod fiolet
ale taki przejrzysty
jakby chciał rozpalić
białą gwiazdę serca za dnia poranioną
i tamte łąki
długi akt wsiewania spełniony po brzegi
i czas uroczysty
gdy trzymany za rękę stary człowiek
odchodził
jak dziecko łagodnie prowadzone
by mogło zrobić pierwszy krok
po zielonym pastwisku
te wszystkie intymności moje
zbolałe końce
gałązki czereśni zwinięte liście
które chciały wypuścić się w dalszą drogę
świadome sny
cichsze dni
pocieszny konik polny
ze swoim małym wózkiem
ranek ma rację kiedy noc
ta osowiała płomykówka przestaje krzyczeć
będzie pod dachem na górnej belce
trawić gwiazdy
wtedy i mysz się prześlizgnie
w pierwszy promień
za oknem swojskie preludium na kosy
dzikie gołębie i srokę
ciche werble świt -
gdy zza kamiennej bramy
świadomości wpada światło
a tu olbrzymi ptak wrośnięty
pazurami
w ziemię -
jak drzewa stan umysłu
portal LM, maj 2015
ODPŁYW
Kiedy już wchodzę do łódeczki nocy (niechaj mnie niesie ciepła bryza)
i rozgorzeją plecy i stopy - przychodzi. Słyszę jak chrzęści. Za chwilę zacznie
do mnie się zbliżać, lecz jej nie widzę - boję się spojrzeć.
Pewnie ma oczy pełne przepaści, gdy z boku na bok i sapie do ucha -
chce więcej miejsca dla siebie zagarnąć; mówi, że zimno, że ona tak z sercem,
po przyjacielsku i takie tam, różne: pian bicie, jak fal o klify.
Ja słucham, potem uczę ją mantry, czując jak się rozkleja - p o w o l i - warstwa
po warstwie.
I taka się robi melancholijna.
Czasami słyszę: bierze pilota, po kanałach skacze, szumiąc
jak z kilku mostów naraz. I te westchnienia, którymi aż usta zatyka.
Nad ranem jej nie ma - jest cicho - z pierwszym płomieniem świtu,
po którym znowu można zacząć się wspinać
KWIATY MORZA
Stare dusze podobno nie gonią za nowością, blaskiem;
już nie chcą brać udziału w zawodach - kto pierwszy?
Stare dusze w duszy mają pamięć kropli wody.
Siedzi taka dusza, siedzi i wpatruje się w różowe muszelki,
piasek znad morza - pamiątki zbierane przez córkę.
Ostatnio sypiam w czerwonych koralach,
które podarowała mi niby dla ochrony.
Nasze stare dusze radują się byle czym.
MUSZLE
Moje córki żyjące w potencjalnym grzechu
wytatuowania, czytające znaki, wierzące
w sprawczą moc kamieni - mineralizują wodę
czaroidem z dalekiej północy lub okiem tygrysa
z Madagaskaru.
To wszystko na spokój i równowagę.
Moja córka małpa, która zakrywa uszy, oczy i usta
na całe zło tego świata, używa język ciała, odwracając się
i wychodząc.
Moja córka matka, przyczajony tygrys, czasami
irytuje się tak, że tylko płakać, żeby nie krzyczeć.
Moje córki z tej samej rafy poróżniły się
swego czasu o style życia.
Odkąd sypiam w czerwonych koralach, intuicyjnie
wiem, co zależy ode mnie.
Wiem, że nic nie muszę.
Gabriela L. Cabaj
portal LM, kwiecień 2016
Przeczytaj też w dziale „proza” naszego portalu opowiadania Gabrieli L. Cabaj