Piszę, Rankiem, Słowo i ciało, Odpoczynek oraz inne wiersze
Borysław Bednarski
PISZĘ
Winda staje.
Wracam do domu.
Zdejmuję kaptur w przedpokoju,
rozpinam kurtkę i paruję przez chwilę.
Potem siadam przy biurku.
Przygotowuję kartki, wyciągam długopisy.
Otwieram ostrożnie muszlę,
małże płatów czołowych.
Przesypuję spokojnie w dłoniach
długoziarnisty ryż słów.
Zwracam się do Boga.
Obraca się już w głowie
powolna myślikostka...
Oto ja do Ciebie
na wysokościach -
mieszkaniec wieżowca.
RANKIEM
Jeszcze w pidżamie, z kubkiem gorącej herbaty
stałem przy półce z książkami
dotykając palcami
grzbietów starych mistrzów.
Rozdzielałem stare wargi
łuszczące się otrębiasto,
kartki ze słonymi śladami kaszlu
i pasmami lśniącej żółto siwizny.
Jakbym słyszał stukanie młotków,
śpiew w warsztacie
i szaleństwo zatracenia się.
Te uderzenia piór o blaty stołów,
te napięte pochylone karki.
I moją obecność zawartą
w klekocie ich myśli,
w klekocie ich żeber -
pustą, próżną, wspaniałą...
SŁOWO I CIAŁO
Panie,
Ty usypałeś ziemię, skropliłeś morze
i na tym tle dałeś wyrosnąć
nieświadomej swobodzie roślin,
która rozdarła silny uścisk nasion.
A przemieszanie oddechów
w zasobnych płucach ptaków
i wylizywanie ran u zwierząt -
to prawie zanikanie śmierci...
Ja nie jestem dla ciebie zagadką.
Może pytaniem,
bez istotnej odpowiedzi. I ty także
niekoniecznie musisz istnieć.
Zresztą znam Cię słabo -
tylko raz
szukając w Ciemnościach -
zupełnie przypadkiem
włożyłem ręce w Twoje boskie ciało,
włożyłem ręce w Twoje ciało
i załopotało.
ODPOCZYNEK
Potrzebuję trochę czasu,
więcej, jeszcze więcej ciemności
i muzyki, muzyki przyciśniętej szczelnie do uszu.
Teraz mogę przestać się uśmiechać
słyszeć jak odrywają się drzazgi głosu -
i piskliwie, i ochryple.
Mięśnie już wypuściły wstrzymywany oddech,
i syczą kości - to we krwi musuje wapń,
a na skórze piszę palcem: cisza.
Z mroku powoli wychodzą proste kształty -
szary płat ściany, zarys obrazu z okrętem,
kontury mnie samego - a kim ja jestem?
I słyszę szmer, szum porozumienia tętnic,
nieustanny ruch krwi, szelest powietrza w gardle
i tykanie zegarka, a wyżej
w głuchym pudle mózgu
pamięć -
szyderczy mój instrument pojękiwań.
To miejsce, gdzie czekam
i trochę umieram
żując suche śliwki żalu.
KIŚĆ OWOCÓW
Jadłem winogrona szarpiąc chciwie gałąź
wyrastającą wolno spomiędzy zielonkawych bąbli.
Słyszałem rybie poruszenie żołądka, biegnący od wpustu
dźwięk, jakby piszczałkowaty odgłos delfinów.
No, więc dawałem mu jeszcze czekając,
aż przestanie się szarpać w niewygodnych skurczach
i oddali w mazi, by w kożuchowatych więzadłach
odnaleźć uśmiechnięte nasycenie, narządową nieświadomość.
Jadłem więc winogrona i nie obchodziło mnie wcale
czy je zabijam, czy były martwe od chwili kiedy je zerwano
i wystawiono na sprzedaż w plastikowych skrzynkach.
Nie mam warg nimfomanki świecących tłusto jak brzuch królowej pszczół.
Przeraża mnie z grubsza tylko ludzka śmierć,
a moja skóra jest w kilku miejscach nieuleczalną półpustynią.
Dziesiątki oczu pozostaje zamkniętych.
Nawet dzisiaj, gdy wyleguję się w łóżku z dziewczyną
i patrzę na bułkowaty pośladek wystający spod prześcieradła
i myślę o ryżowatości jej języka – wiem,
że wszystko się zwęgli lub zeschnie na wiór.
Mógłbym rozsunąć oczy, wślizgnąć się do umysłu
i wyśledzić w nim płynny proces zanikania.
Żyje w przerośniętym mgnieniu oka,
z perspektywą wielką jak obcięty paznokieć
i zastanawiam się, niczego nie zmieniam.
JEZIORO
żagiel na zimnym jeziorze
w górze uwikłanie chmur
silniejszy niż zwykle podmuch
unosi na cienkiej burcie
ciała dwóch kobiet
a łódź się kłoni
w stronę toni
OSTATNI POŁÓW
A kiedy twoje noce
polarne, długie
rozepną swoje futra,
kiedy bóle i pojękiwania
rozplączą słone supły
i przetną pępowinę sinych,
od lat stojących myśli -
umrzesz.
Wypluje cię własne łowisko
odkaszlnie wiatr.
Oczom swej sieci
nie uwierzysz
jak mały byłeś.
A na żelaznej, rdzą pokrytej platformie
spękany szlauch opłucze
grymas parujący z twojej twarzy.
Usłyszysz jeszcze głos człowieka.
A na pożegnanie
uchwycisz się wełny jego swetra
i ciepła jego przekleństw.
A potem
w dół z wodą
ślizgając się spłyniesz.
Wypuścisz z ust życie.
Krzyk nic nie da.
Za słaby,
choć rozedrze krtań.
Łzawy krzyk.
Krzyk wrybogłosy.
Latarnia Morska 2/2006
Od redakcji: Powyższe utwory weszły w skład zbioru wierszy Biały gubernator, który wyszedł nakładem wydawnictwa MINIATURA (Kraków 2007)
Prezentowane utwory pochodzą z przygotowywanego do druku zbioru Srebrny spinacz.
CISZA
pochylony
stukam w klawisze
lecz tak naprawdę milczę
gdy pytają mnie o odpowiedź
ja tylko piszę
Bóg jest w tym wszystkim
Wszystkim
mnie nie pytajcie
jest wtedy ciszej
LIŚĆ
każdy liść jest bytem
ten, który rozsadził pąki na drzewie
i który tarza się w kałuży jak stary pijak
ten
któremu gdy go zerwać
żyły widać
i który na szypułce
przemierza świat
pielgrzym parków
dyszący, odpoczywający na ławkach
suchy jak piach
TUNEL
wchodzę na tory
z ciemnego tunelu
jak pociąg pędzą słowa
czuję wtedy obłęd w palcach
i strach przed śmiercią
w bieli katolickiej kartki
w jej zagiętych kołnierzykach
modlę się, piszę
czuję mokre
dreszcze krzyża na grzbiecie
drżenie przebitych dłoni
wstrząsy ciała
ołówek zaczyna ruszać skrzydłami
chce stąd odlecieć
słyszę już w głowie
nieuchronne
spotkanie życia ze śmiercią
AUTOBUS
był zimny poranek
czekaliśmy na autobus
przerzucając ciężar ciała
z jednej nogi na drugą
w płaszczach
jak pestki dyni w swych skorupkach
nieskończoność tego czekania
ciągłe spojrzenia na zegarek
tak czeka się na raj
choć może śmierć jest tylko przejazdem
wreszcie
wykopałem fajkę z pudełka
jak wiernego psa
który rozumie
takie brutalne odruchy miłości
ZAGUBIONY
wiara była jak podmuch silnego wiatru
który ciągnął mnie przez chwilę
a potem ucichł i zostawił w samotności
łódź się kołysze
i nie wiadomo dokąd płynę
na morzu, na brzuchu bożym
ufam tylko, że Bóg
czy wierzę w niego czy nie
jest wszystkim i wie, że tu jestem
bo jest rybakiem, rybą i morzem
które bez siebie istnieć nie mogą
SZTORM
wrzeszczy w głowie sztorm
zalewa kark morze
pluje w twarz pianą
piszę, wylewam z siebie
potok słów
rano patrzę obojętnie
na złamane drzewa
i poprzewracane domy
w moim umyśle
leżą spokojnie
jak mężczyzna na kobiecie
po pierwszej nocy
długiej rozłąki
czytam swoje zapiski
na burcie wyłamanej kości
skreślam prawie wszystko
zaciskam w dłoni
tylko garść słów
które cudem ocalały
na pomiętych kartkach
strzepuję z nich żrącą sól
(portal LM, czerwiec 2010)
Borysław Bednarski – ur. 1975 r. w Szprotawie. Od 1976 r. w Kołobrzegu. Ukończył Pomorską Akademię Medyczną w Szczecinie. Aktualnie mieszka w Warszawie z żoną Beatą, gdzie pracuje jako lekarz. Debiutował w 2006 r. utworami poetyckimi na łamach „Latarni Morskiej”, w której również opublikował krótkie prozy. Ukazały się dwa jego tomiki wierszy: Biały Gubernator (2007) oraz Pejzaże duszy (2008).