„Tytuł. Wiersze jednego sezonu” Andrzeja Niewiadomskiego
Leszek Żuliński
RZECZYWISTOŚĆ DOZNAWANA
Tego autora dotychczas nie znałem, więc cytuję za wiadomością na skrzydełku okładki: ur. 1965. Poeta, eseista, badacz literatury. W latach1989-2010 redaktor „Kresów”. Wydał dziesięć zbiorów wierszy, ostatnio „Pan Optico”. Wiersze trzech sezonów (Wrocław 2014) i „Podwójna kosa” (Lublin 2018), oraz sześć innych książek, ostatnio „K. Esej podróżny” (Wrocław 2018) i „Osiemdziesiąt. Studium o poezji „przełomów” (Lublin 2020).
Zatem coś o autorze już wiemy, a resztę wysnujemy czytając wiersz po wierszu (jest ich tutaj 35). Lecz nie sądźcie, że to mało, bo większość tekstów to spore „kolubryny”.
Najmniejszy i najkrótszy utwór – pod tytułem Stos – brzmi tak: Co miało być, to już było. Smutne nieprawdy / roznoszą ponure wieści. Nie ma rady, tak / jest i każdy rozumie je, jak chce, lecz idzie / raczej o to, że wszystko robiłem inaczej, / po czasie lub zbyt szybko. W ten punkt nie trafia się / wolą, nie umieszcza się w nim ani słów, ani / pocisków, i żadna zdolność czy też zmyślność / nie mają tu nic do rzeczy. Wreszcie spadł śnieg, / wznoszą się rzeźby, a ty się tego nie tykaj, / nie dosypuj, nie klej i nie niszcz, otwórz okno, / dolewaj powoli oliwy do zimnego / ognia i, patrząc na stos, pozostań stosem.
Nie sposób tych mocno spiętrzonych strof tu przedstawiać, bo byłoby to niczym podniesienie ogromnej śluzy w tamie.
Ale – rzecz jasna – warto usiąść na skraju każdego wiersza i wczytywać się, wczytywać, bo poeta ma wiele do pokazania, tak jak (w jednym z krótszych) utworze pod tytułem Tor. Oto on: Po raz drugi to się nie uda. / Wszystko, co rośnie wzdłuż torów, jest dobre. / Wszystko, co owocuje wzdłuż rozebranych / torów, jest najlepsze. Usłyszałem wszystko, co mogłem usłyszeć, i żadne kaprysy / pamięci nie zostały mi oszczędzone. / W drzewach i chaszczach szkielety zardzewiałych / zwrotnic, latarń, szczerby w dachówce i nic / już się nie rozwidla; kiedyś rozchodziło się / na wszystkie strony, nakładało, zbiegało. / Za plecami mam zachodzące słońce / i jestem pociągiem-widmo, który wolno / wyrusza wzdłuż jednego tylko, / niewidzialnego toru.
Ten właśnie utwór szczególnie się do mnie „przytulił” – on, jak ja, posuwa do „niewidzialnego toru”. Dziwię się tylko, że Andrzej Niewiadomski tak wcześnie wszedł na te „tory”.
Z dzieciństwa szybko wyrastamy, potem trudnej rzeczywistości doznajemy, a jeszcze później ręce nam opadają…
I jeszcze jeden wiersz, otwierający inne. Tytuł: Pod, ponad. Przeczytajcie: Pod niebem nic. Ponad ziemią nic. / Próżne marsze saren, mrówek, / biedronek, ospałe miasto / jak na dłoni, wszystko już za, / nawet żal, chwila ulgi, / unoszę się bez uniesień. / Nic więcej do zrobienia, nic / już się nie wydaje, odkąd / wydałem się sam: sobie, innym, / sarnom, pająkom i trzmielom, / miastom widocznym, lecz / niewidzialnym, odkąd chciałem / stać się ręką, pod twoją skórą / odnaleźć puls tego, co było, / innego, spisać, co jest, ale / jest nic, i coraz dłuższa przerwa / na ból, na proste cisze, na / mistrzów wszelkich sztuk, niczego, / pod niebem, ponad ziemią.
Myślę, że te utwory są inne od dotąd mi znanych.
Jednak ten „sezon” Niewiadomskiego chyba zbyt wcześnie ruszył torami jego życia. A przecież „jeden sezon” to jest tylko kolejny „krok do przodu”. Tak czy owak otrzymaliśmy wiersze, które okazały czymś niepowszednim.
Znacie starą piosenkę: Kręć się, kręć wrzeciono, / Wić się tobie, wić! / Ta pamięta lepiej, / Czyja dłuższa nić!
Andrzej Niewiadomski doznaje galopującej rzeczywistości.
Tekstami poetyckimi konfiguruje i ustala kierunek marszu. I to właśnie jest wchodzenie na szczyt.
Uwaga(!): póki z niego nie spadniemy…
Andrzej Niewiadomski „Tytuł. Wiersze jednego sezonu”, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2020, str. 82
Leszek Żuliński