Wąsy a sprawa polska

Category: z dnia na dzień Published: Wednesday, October 16 2019 Print Email

Jerzy Żelazny

Chodzi o wąsy Lecha Wałęsy – gdy w połowie lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku je zgolił, posypały się protesty. To był atrakcyjny temat dla wielu gazet, nawet dla telewizji. Lech Wałęsa zwierzał się: „Ogoliłem je podczas urlopu, nie przypuszczałem, że zrobi się z tego temat – wąsy Wałęsy a sprawa polska”. To oczywiście aluzja do słynnego powiedzenia: słoń a sprawa polska. Od dość dawna powiedzenie to funkcjonuje w przestrzeni publicznej, a oznacza ono doszukiwania się we wszelkich kwestiach związków z polską sprawą narodową. Znane było w dziewiętnastym wieku, a najbardziej spopularyzował je Stefan Żeromski w Przedwiośniu.
Rozległo się więc utyskiwanie, że Wałęsa zgolił symbol. Niektórzy działacze „Solidarności” oskarżali, że pozbycie się wąsów, to zdrada innych uczestników walki. „Patrzę i nie wierzę, tyle lat nosić wąsy i je zgolić, to zwykła dezercja” – utyskiwał jeden z ówczesnych działaczy państwowych. Nawet amerykańska agencja prasowa zainteresowała się tym zdarzeniem, rozpowszechniając komunikat, że pan Wałęsa zgolił wąsy. Dzisiaj to brzmi dość zabawnie.

To fakt – wąsy Lecha Wałęsy zostały dość powszechnie zapamiętane. O tym przekonałem się osobiście. Przed wybuchem strajków w sierpniu 1980 roku, chyba wiosną tamtego roku, przestałem golić zarost pod nosem. Rosły mi wąsy nie dla ozdoby twarzy, lecz z powodu powstania podczas golenia ranki, o co w tamtym czasie, gdy powszechnie używało się żyletek Rawa Lux, a tymi dwustronnymi nożykami, mimo że bezpieczniejsze od brzytwy, łatwo się było zaciąć. W tamtych czasach wychwalano też żyletki Polsilver albo Super Irydium. Żadna jednak z tych marek nie gwarantowała pełnego bezpieczeństwa podczas golenia. Nie znaliśmy jeszcze wtedy reklamowego zaśpiewu, chociaż dzisiaj też go już raczej nie słychać: „Gillette najlepsze dla mężczyzny” . Ranka nie chciała się zagoić, bo zdarzało mi się, goląc się rano, ją rozdrapać. By umożliwić zagojenie, przestałem się golić pod nosem.. Ranka zagoiła się, ale wąsy urosły całkiem do rzeczy. I postanowiłem je zostawić. Tak więc wcześniej zacząłem je hodować, niż się objawił Lech Wałęsa ze swoimi malowniczymi wąsiskami, które niebawem stały się symbolem walki z komuną.

Jesienią tamtego roku na ogólnopolskim festiwalu teatralnym w Zgorzelcu Lech Śliwonik, brat poety Romana, dzisiaj zacny profesor Akademii Teatralnej w Warszawie, a w tamtych latach często przewodniczył jury różnorodnych konkursów teatralnych, zapytał mnie (znaliśmy się już od kilku lat): - Pod Wałęsę zapuściłeś wąsy? – Zaprzeczyłem, ale nie uwierzył. A inny kolega z Leszna, z którym lubiłem posiedzieć w hotelowym barku nie tylko przy kawie, dociekał z troską: - Te twoje wąsy, to znak? Zaskoczył mnie, zapytałem: – Niby czego? – Nie udawaj, że nie wiesz – skwitował nieco dotknięty.
Ot, często przypadek sprawia, że raptem zwykła rzecz nabiera znaczenia niezwykłego.

Faceci wąsaci odegrali w moim życiu pewną rolę. Nie rzeczywiści, tylko wymyśleni przeze mnie. Dzięki nim zdobyłem pierwszą nagrodę na konkursie na powieść, organizowanym przez Wydawnictwo Poznańskie oraz Wydział Kultury ówczesnego Urzędu Wojewódzkiego w Koszalinie. Dodam – oraz zyskałem skromną kasę, której część przetraciłem z kolegami, szef naszego portalu miał w tym skromny udział. Ale przede wszystkim wynik konkursu był argumentem, żeby powieść wydać. Znany poeta Aleksander Rymkiewicz, który przewodniczył jury konkursowemu powiedział do mnie podczas wręczania nagród: - Wie pan, ci pana wąsacze, to świetny pomysł. To był argument, że nagrodziliśmy powieść. (A. Rymkiewicz zmarł dwa lata później). Pomysł z wąsaczami wychwalał też Marian Grześczak, poznański poeta i prozaik, który recenzował moją powieść dla wydawcy.

Słowa Aleksandra Rymkiewicza, to była chyba najkrótsza recenzja tej powieści. I dotykała jej istoty. Przedstawiłem w niej grupę mężczyzn pielęgnujących wąsy, byli w mieście ważni, dzięki wąsom zdobyli wiele przywilejów, mogli na przykład pić w restauracjach alkohol bez konieczności zamawiania zakąski, co w czasach peerelu było wymogiem egzekwowanym przez kelnerów po drakońsku. W powieściowym miasteczku otaczano wąsy czcią, nie wolno było na przykład bezkarnie za nie pociągać albo przylepić sztuczne, chociaż to fałszerstwo się zdarzało. Dość często się zdarzało – szerzyły się bowiem napaści na wąsatych, by obciąć ten atrybut męskości, a ci, by zachować swój wąsaty imidż, przyklejali sobie sztuczne...

Nie mam zamiaru tu streszczać powieści, chcę tylko powiedzieć, że wąsy w mym życiu odegrały pewną rolę. Dobre przyjęcie powieści sprawiło, że pozostałem wąsaczem na długie lata. Dopiero w trzy lata temu pozbyłem zarostu pod nosem. I dziwne – niewielu znajomych, nawet bliskich mi osób, to zauważyło. Spostrzegały raczej osoby, z którymi spotykałem się rzadziej. Jeden pan inżynier z sąsiedniej miejscowości zwierzył mi się - jadąc samochodem i zobaczywszy mnie na chodniku, spostrzegł, że jakoś inaczej wyglądam. Dopiero po jakimś czasie skonstatował, że to brak wąsów odmienił moją twarz.

Podobno wąsy nosi co siódmy Polak, co pięćdziesiąty Niemiec, co czterechsetny Francuz. Przodujemy więc w Europie w ilości wąsatych panów. Bronisław Komorowski, też wąsacz, chociaż nosił wąsik skromny, oszczędny, kiedy był ministrem obrony, mówił: „Polacy są wąsaczami, to nas wyróżnia. W NATO jesteśmy praktycznie jedynym narodem, który może się pochwalić wąsami”. Czy rzeczywiście jest się czym chwalić? Przeciwnikami wąsów są podobno zdecydowanie Amerykanie. Uważają je za przejaw zacofania. Albo że wąsaty pracownik psuje wizerunek firmy. Powtarza się tam dość uszczypliwy dowcip: „Po co Polacy noszą takie długie wąsy? Żeby sobie nimi uszy czyścić”.

Mój stosunek do wąsów jest ambiwalentny. Bo z jednej strony jest to rekwizyt przestarzały, niemodny, a z drugiej strony wąsata męska twarz nabiera ciekawszego wyrazu. Wąs uniesiony do góry, to twarz optymisty, do dołu, wiadomo - pesymista, smutas. Tak bywa wyrażana w rysunkach, zwłaszcza satyrycznych. Zakręcone, uniesione do góry, nadają twarzy wyraz filuterny. Można by mnożyć przykłady, jak dzięki wąsom męska twarz nabiera innego wyrazu. Na scharakteryzowanie wąsów jest mnóstwo określeń. Słownik frazeologiczny Stanisława Skorupki wymienia takich określeń ponad 60. Co za bogactwo! Oto niektóre: wąs obwisły, krzaczasty, nastroszony, nawisły, okazały, opuszczony, sterczący, strzępiasty, podcięty, zjeżony, szczeciniasty, rozwichrzony – to zaledwie kilka określeń.

Przytoczę jeszcze anegdotę, którą rozpowszechniał na temat swoich wąsów hiszpański malarz surrealista, Salvador Dali. Miewał wąsy różnego kształtu, zwykle cienkie, uniesione w górę, bardzo długie. Nadawały twarzy malarza wyraz niecodzienny, śmieszny albo diaboliczny. Opowiadał o sięgających oczu wąsach, że na noc musi je przywiązywać do policzków, gdyż obawia się, że gdy zaśnie, wydłubią mu oczy.

Wąsy mają bogatą literaturę. Można by jeszcze sporo napisać. Wszak służą zabawie – hoduje się o różnych kształtach, przyczepia się osobom, które na ogół nie mają wąsów – dzieciom, paniom. Chociaż niektórym wyrastają, co stanowi dla nich przekleństwo, ale są kobiety, które czynią z tego igraszkę. Bo nie tylko mężczyźni zabawiają się wąsami. Pamiętamy pożegnanie ze skokami Adama Małysza – prawie wszyscy skoczkowie doczepiali sobie wąsiki kształtem przypominające polskiego skoczka. I było zabawnie, sympatycznie.

To mój drugi tekst o wąsach w LM, a traktuję go jako ostateczne pożegnanie z pokusą uwąsowienia swej twarzy.

Jerzy Żelazny

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), Kichający słoń (2018), Trzynasta (2018)