„Brewiarz celnika” ks. Jana Sochonia
Jolanta Szwarc
JA KOBIETA
piszę o twórczości, właściwie o ostatnim tomiku mężczyzny, do tego księdza, prof. zwyczajnego Jana Sochonia.
Długo zmagałam się z sobą, bo wiem, że utworzenie kobiety z żebra mężczyzny było stosowne dla uwydatnienia, że między mężczyzną a kobietą winna istnieć więź wspólnoty. Ani kobieta nie powinna panować nad mężczyzną i dlatego nie została utworzona z jego głowy, ani też mężczyzna nie powinien jej lekceważyć jakby jakiejś podległej mu niewolnicy i dlatego nie została utworzona z jego stóp. No cóż – „Mężczyzna (…) jest obrazem i chwałą Boga, a kobieta jest chwałą mężczyzny.” (1 Kor 11,7)
Zatem chwalić będę „Brewiarz celnika”, bo pobudził mnie do refleksji nad światem i egzystencją w nim. W sztuce zaczynam dostrzegać prześwity uchylające rąbki prawdy i bytu.
Już pierwszy wiersz „Poezja” wskazuje na to, że musi być jakiś impuls, jakaś chwila olśnienia, moment, w którym dociera do poety, że trzeba postawić słowo / na równe nogi. // Niech się pokaże na widoku, / niech mu zatańczą, / niech mu zawirują / derwisze w złotych szatach. Jak mówi legenda, bractwo wirujących derwiszy założył poeta Mevlana Rumi, który nagle podczas przechadzki usłyszał muzułmańskie wyznanie „Nie ma boga prócz Allacha” i to pobudziło go do pełnego radości tańca. Z rozłożonymi ramionami zaczął wirować wokół własnej osi. Poezja, recytacja, taniec, muzyka pomagają wejść w stan medytacji.
Sztuka według Heideggera nie powiela rzeczywistości, lecz odsłania rąbek prawdy rozumianej jako „prześwit”. Niewątpliwie taniec derwiszów należy do sztuki reprezentującej wartości kultury chrześcijańskiej, arabskiej, starożytnej Grecji. Pojęcia związane z zakonem Mewlewitów niosą w sobie wartości uniwersalne jak tolerancja, miłość, zgoda. Mimo że zakładali rodziny, pracowali na nie, bo Mahomet nie uznawał celibatu, to wartości materialne nie były ich celem. Mevlana, założyciel zakonu też był żonaty. Tańczył, bo taniec naśladujący ruch ciał niebieskich przybliżał duszę człowieka do Boga. Taniec derwiszów trwa już ładnych kilka setek lat, jego epoka się nie zamknęła, a wszechświat kształtuje nas, ale niczego nie podpowiada, / niczego nam nie obiecuje.
Jeśli tańczący derwisze to zakon założony przez poetę, to nie widzę przeszkód, by ksiądz przez poezję mógł chwalić Boga. Przez „Brewiarz celnika” trudno przemknąć bezrefleksyjnie. Co chwila stawiam sobie pytania, na które próżno szukam odpowiedzi. Dlaczego taki tytuł nosi tomik ks. Jana Sochonia? Czyżby sugerował, że wiersze w nim zawarte powstały tak jak psalmy i inne teksty biblijne z Liturgii Godzin pod natchnieniem Ducha Świętego? To znaczy, że mam z szacunkiem rozważać wiersz po wierszu tekst, który powstał w określonych warunkach, których się domyślam, ale nie jestem w stanie powiedzieć, że tak było naprawdę. Muszę zadowolić się czasami dosłownym sensem wiersza i wtedy mam niespodzianki, których nie potrafię sobie wytłumaczyć.
Zdaję sobie sprawę z tego, że kapłan to też człowiek. Ma chwile zwątpienia. Czym jest życie? / Nie wiem, bo żyję. Rzeczywiście, może po śmierci coś się wyjaśni. Powstałem z prochu, / nie mogę chcieć więcej. Dołożę z innego wiersza – ale żal, ale pył. I jeszcze – Bóg mnie opuścił, / zdjął ze mnie ubranie, / abym wreszcie zobaczył, / jaki w prawdzie jestem.
Boże, co to za zarzut, przecież nie Ty zdejmowałeś z żalącego się mężczyzny ubrania. On i ona cały czas byli nadzy, tylko po zjedzeniu zakazanego owocu otworzyły się im oczy i zobaczyli to, czego nie powinni widzieć, a „Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich. Po czym Pan Bóg rzekł: «Oto człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło»”. Acha, jeszcze żeby przypadkiem nie zjedli owocu z drzewa życia, wypędził ich z ogrodu. I odtąd zaczęli zaludniać ziemię. Podmiot liryczny wiersza, a może autor zewnętrzny powie: Wszak Tyś mnie stworzył, / czyniąc Franciszkę i Józefa / jednością. /…/ Poza Tobą nie mam nikogo, / kto ułożyłby mnie do snu. Chociaż wdzięczność to zbyt mało, / żebyś zechciał mnie wysłuchać, // zadrżeć z przejęcia, / kiedy śmierć nadejdzie.
No tak. Nic nie wiem. Jakaś Franciszka i jakiś Józef stali się narzędziami Boga, który bohatera usypiał, pociągnął za sobą. Tylko niewiadome jest Jego drżenie i przejęcie, kiedy śmierć wkroczy, żeby ugrać swoje. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyśmy ja i moje dzieci zapomnieli o przykazaniu – „Czcij ojca swego i matkę swoją”.
Jeśli jest tak, jak nauczał św. Tomasz z Akwinu, że poznawanie zaczyna się od władz niższych, zmysłowych, a dopiero później przychodzi umysłowe ujęcie sprawy, to zgadzam się z wierszem „Mapa” zamieszczonym w tomiku. Oglądałem swoje ciało / od pierwszych chwil życia. A więc zadziałał zmysł wzroku, chyba jednocześnie dotyku, węch prowadził do piersi matki nabrzmiałej mlekiem – mniam, mniam – mamy i smak, i niesmak, niezadowolenie, kiedy słychać było, że odchodzi. Zakładam, że dziecko zdrowe używa wszystkich zmysłów, a nie tylko zainteresowane jest uczeniem się mapy ciała, przesuwając koniuszki palców od stóp do głowy.
Po latach podmiot liryczny zostawia cztery zmysły w spokoju i posługując się wzrokiem stwierdza – Oglądam swoje ciało / w tysiącach luster, / które przede mną ustawia / wszędobylski świat. On gada, a więc podmiot włącza słuch – Jesteś wolny /…/ drogocenny, zanurz się / we mnie bez obawy / wsłuchaj w mój głos / módl się wraz z nim. // Zobaczysz, jak niepostrzeżenie / będziesz na ustach wszystkich.
No pewnie, który poeta by nie chciał rozgłosu i sławy, a tu co podpowiada umysł w wierszu „Wieczność” zadedykowanym Zbyszkowi Jankowskiemu. Bóg zamiast mnie, / Bóg zamiast ciebie, / Bóg zamiast wszystkich / wierszy świata. Większej anafory być nie mogło.
Bóg podobno odkrył swoje imię Mojżeszowi, powiedział – „Jestem, który jestem”, ale bibliści, teologowie, filozofowie ciągle dociekają, czy właściwe jest tłumaczenie i jaki ma sens.
Mężczyzna stworzony na obraz i podobieństwo śmiało wyraża to, co myśli. Bóg nie chce na mnie patrzeć, /…/ Bóg mnie zapomniał, nie drży / na mój widok, kiedy wlewam do wanny / olejki i zapach zmysłowy, kiedy / umiem się cieszyć. Co innego ja, stworzona na wzór i podobieństwo mojego męża, który bardzo długo z miłością patrzy na mnie, bo jestem z jego żebra. Trochę ten brak żebra zniekształca mu figurę, mimo to cieszy się moim zapachem zmysłowym i moją radością.
Żyjemy, tak się szczęśliwie złożyło, że nigdy nie widziałam momentu zabierania życia przez śmierć. Może raz próbowała, ale postanowiła ze mnie zrezygnować, może ma inne w stosunku do mnie plany? Może Bóg ją powstrzymał? Nie znam Jego zamiarów. Myślę, że chociaż oddał mnie mężczyźnie, to patrzy na mnie z taką samą miłością jak na niego. Wierzę w miłość i przyjaźń. Cieszy mnie sztuka. Nie muszę się zachwycać wirującymi derwiszami (nie wiem skąd się wzięły ich złote szaty), wystarczy mi, że przypomnę sobie tańczącego wujka, który krzyknął do kapeli: „Teraz wolnego, a potem oberka!” i spokojnie płynął kujawiakiem podśpiewując: „Przez wodę, konisie, przez wodę.” Płynęłam razem z nim do początku oberka i było coraz więcej obrotów, przytupnięć, przyklęków, a kapela podkręcała tempo. Gdyby nie okręcał w prawo i w lewo, nie wiem, jak udałoby mi się nie ulec zapamiętaniu, nie stracić oddechu i wiary w partnera.
Życie jest piękne, mimo że… wielu kochanych zostało już tylko w pamięci i na fotografiach.
Ksiądz Sochoń w tomiku „Sandały i pierścień” zamieścił wiersz „Plebania w Wasilkowie”. Pozwolę go sobie przytoczyć.
Nadal widzę ścieżkę pośród jabłoni, / pukam w okno przesłonięte firanką, / czekam aż otworzysz drzwi, zaprosisz / do wnętrza wszechświata, które można / dotknąć, rozłożysz prześcieradło / na podłodze, powiesz: jeszcze chwila / i będziemy szczęśliwi.
Miałam wtedy brzydkie skojarzenia. Stawiałam sobie pytanie, jakie relacje mogą być między dziesięcioletnim chłopcem i czterdziestoletnim mężczyzną. Starałam się tę sprawę zagłaskać, ale w „Brewiarzu celnika” natykam się na wiersze z tej samej parafii. Zaczyna się delikatnie od wiersza „Uroda” dedykowanego ks. Piotrowi Bożykowi. Myślę, że duchowny przeżył śmierć kliniczną i teraz jest razem z podmiotem lirycznym utworu. Bohater wiersza mówi: Jesteśmy razem; / inaczej nie wiedziałbym, / że to była śmierć, / że jestem gdzie być powinienem, / zachowałem wszak urodę, / aż po sam kres, / aż po gasnący oddech. // Kocha się we mnie całe niebo.
Z wiersza „Przyjaciele” zacytuję – Proszę tylko, bym mógł raz jeszcze spojrzeć / na bielański las, odwiedzić księdza Piotra… I ostatni według mnie wiersz z tej serii – „Na początku świata”. Ksiądz Piotr całymi dniami leży w łóżku, / w trwodze, by nie zwariować. // Siedzę przy nim, jak żałobny anioł, / poprawiam poduszkę, myję jego zbolałe ciało, // nie wstydzę się, lękam tylko, że koła czasu / nieuchronnie tracą siły. // Biorę księdza Piotra w objęcia, wtulam swoje / usta w jego suche usta, na chwilę ożywiam je // gorącym tchnieniem tak, jak to było / na początku świata. A on ksiądz Piotr, // nie trzyma się kurczowo życia, zgodnie z odwiecznym planem // rodzi się na nowo.
Nie będę opisywała jak działa moja wyobraźnia. Dla mnie ta sytuacja jest nie tylko niesmaczna, ale także uzurpująca sobie prawa Stwórcy.
Myśli o życiu i śmierci przeplatają się w „Brewiarzu celnika”. Tomik rozpoczyna dedykacja „Pamięci mego brata Krzysztofa” i kończy wiersz „Obrzęd” napisany po jego śmierci. Tym obrzędem jest słuchanie Milesa Davisa. Krzysztof powiedział kiedyś: / wiesz, Miles gra tak, jakby wiedział, / kim naprawdę jestem.
Nie mogę wykrztusić z siebie jednoznacznej oceny tomiku ks. Jana Sochonia. Ciągle myślę, że za mało razy przeczytałam zamieszczone w nim utwory, że jeszcze powinnam je wykrzyczeć, wyśpiewać, każdy wiersz poczuć, wywąchać, co wyraża: cierpienie, nędzę, nadzieję, ufność, skromność, czy w prześwicie pojawia się duma, pycha, zuchwałość.
Nie rozumiem na przykład słów: Jezu bezradny, wołający w trwodze, / przy stole wieczernika obmywający nogi, / tulący Jana, jak zakochany ojciec, / drżącą ręką podający kęs chleba, // bądź z nami, byśmy nie umarli, / bez rozgrzeszenia, bez nadziei.
Dla mnie duże znaczenie ma odpowiednie użycie słów. Zastanawiam się, dlaczego mam przed oczami zapis – jak zakochany ojciec.
Wypada kończyć, na szczęście ks. Jan Sochoń jest takim autorem, że można by o jego twórczości pisać długo i namiętnie, zarówno o zawartości semantycznej jak i artystycznej.
Przepraszam, z pozycji żebra do głowy nie doskoczę.
Ks. Jan Sochoń, „Brewiarz celnika”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2019, str. 104
Jolanta Szwarc
Przeczytaj też w ‘porcie literackim’ recenzje wcześniejszych zbiorów ks. J. Sochonia Bagaż podręczny (wiersze amerykańskie) (2005) pióra Wandy Skalskiej oraz Sandały i pierścień (2015) autorstwa J. Szwarc