„Skruchowi” Małgorzaty Skałbani
Anna Łozowska-Patynowska
SKRUSZENIE WOBEC…
„Skruchowi” to wyjątkowy tom, który opatrzony jest inspirującymi ilustracjami, przedstawiającymi rybę w przekroju z mniejszymi rybkami w sobie. Zatem kultura złapała haczyk na kulturę. Charakterystyczna budowa szkatułkowa wskazuje na sensy ukryte pod powierzchnią głębokiego przesłania poetyckiego. Jednak tytuł zbioru jest bardziej niejednoznaczny. Czy chodzi tu o jakąś „skruchę”, żal, ulitowanie się, czy może nawet współczucie? Można dopisać do tego jeszcze jedną interpretację, że chodzi tu o jakieś reszki, „okruchy”, stratę czego, ewidentny brak, który należy jakiejś formie uzupełnić. Jak wynika już ze wstępu, jest to zbiór niezwykle trudny w odbiorze, gdyż przenikają się tutaj różne rejestry znaczeniowe. Jednym z przykładów są dominujące biblijne konteksty, które zdają się ujawnić w całym zbiorze Skałbani. Co nowego one wnoszą? W wierszu „przy stole ostatniej wieczerzy” czytamy: „byliśmy fragmentem obrazu”. Człowiek jest fragmentem Boga, a to każe czytelnikowi wieść dalsze skojarzenia, ryby w rybie, obrazu powielonego na obrazie, bowiem przecież ryba jest symbolem chrześcijaństwa.
Odnaleźć można inne potencjalne odczytania zbioru. „Skruszenie” wobec poezji to postawa przyjęta przez bohaterkę wierszy zebranych w nowym zbiorze Małgorzaty Skałbani. Czym jest więc poezja, która wymaga zarówno od twórcy, jak i od czytelnika ogromnego zaangażowania duchowo-mentalnego? Czy nie jest to przypadkiem medium od wieków przyciągające człowieka i jednocześnie go odpychające? O tym, że poezja jest dyscypliną niezwykle trudną, Skałbania próbuje nas przekonać na samym wstępie, w złożonym uroczyście „hołdzie wierszowi”. Poeta jest spadkobiercą tradycji literackiej, otwierającej się w procesie pisania za „chrzęszczącą kurtyną”, za sprawą dawnego „najemnika” Wergiliusza, dobierającego gorliwie swoich następców-„ogrodników”, powtórnie wędrujących do źródeł, „sadzących pinie na odlewy do solidnych wrót”. To właśnie dlatego liryka staje się prawdziwą bohaterką jej tekstów, zakładających nie tylko wielojęzyczność-wyznacznik współczesności i osadzenia w rzeczywistości trwającej nadal globalizacji, ale i opresji tradycji europejskiej, jako ważnego gwaranta tożsamości poety.
Wobec tego liryka to sztuka wyboru („ziemia strategii” z wiersza „rycerzom autokreacji”), to seria „żabich skoków” wykonywanych w celu literackich odwołań. Skałbania pisze w ten sposób również o procesie odwrotnym, zacieraniu śladów tradycji, spłycaniu i upłynnianiu jej granic. Te wielowątkowe „skoki” intertekstualne, do których już jako wcześniejsi czytelnicy liryki Skałbani winniśmy być przyzwyczajeni, mogą mieć głębokie konsekwencje dla interpretacji. Poetka ukazuje nam proces rozmywania się zakończenia: „plaga żab (…) spadają z nieba/ wysuszają na stronach new english/exodus”, sugerując kierunek wzrastania, nawarstwiania się literatury. Poezja w nieskończoność mówi o człowieku, jego troskach, ale i kondycji wobec całości społeczeństwa. Sugestia oddelegowania ludzkiej wolności przez masy pojawia się w wierszu „sznur”, wskazując „umywanie rąk” od indywidualności.
Wielcy ludzie zawsze będą marginesem ludzkości, o czym uprzedza motto z wiersza Rafała Wojaczka. Zazębiają się tutaj dwa problemy, dylemat ludzkiej istoty wyrażającej swoje jestestwo za pośrednictwem liryki oraz kwestia zgody samego twórcy, niejako wybranego przez „miliony” na ofiarowanie siebie-literata na „odnowionej szubienicy” za wszystkie przewinienia zbiorowości. To jedyna możliwość, jak sugeruje Skałbania w liryku „możesz”, doświadczania poetyckiego sacrum, przywoływana i „pamiętana” jedynie „przez mgłę”. W tym kontekście istotna wydaje się reminiscencja rozważań Arkadiusza Bagłajewskiego, którego prace na temat wyboru tradycji literackiej zostają tu przywołane („wyrąbane z rzeczywistości”). Inspirację stanowi tu powracanie do przeszłości w wielu wymiarach jednocześnie. Zdaje się to być dodatkowym potwierdzeniem kierunku zainteresowań Skałbani, inspiracji, które odżywają równolegle w przywołanej osobie i warsztacie pracy poetyckiej Rafała Wojaczka.
Drugą podróżą intelektualną wybraną przez artystkę jest, wspomniana już, enklawa biblijna, przewijająca się w wielu miejscach zbioru. Być może pod postacią „stosu talerzyków deserowych” („długosza”) przywołuje Skałbania motyw cudownego rozmnożenia pokarmu, co korespondowałoby z okładką z tego tomu. Chrystologiczna perspektywa przywołana w liryku nie wydaje się jednak autonomiczną sferą jej rozważań. Poetkę interesuje przede wszystkim przewijanie się dawnych wątków w późniejszym czasie, czego ilustracją jest przełożenie „aureoli świętych” na „talerze deserowe” – doskonałą „oktagonalną szubienicę”, być może imitującą chrzcielnicę, jako miejsce brutalnej uczty katów („kat byłby zadowolony [pisze kronikarz]”). Okrucieństwo i podniosłość, związanie ze sobą funkcji ludzkiego ciała i sfery sakralnej to przestrzenie w sposób przeciwstawny oddające charakter człowieczeństwa i jego interakcji ze światem. Być może w tej sprzeczności kryje się istota istnienia, jak nazywa do poetka, „owoc mózgu człowieka”.
Niedyskretna liryka Skałbani to mocno umocowana w przestrzeni odwołań opowieść o granicach ludzkiej wolności i jej braku. W świecie antagonistycznych wartości wszystko zdaje się być możliwe, nawet stany naprawdę paradoksalne: „papier tnie papier/ widzę taką możliwość”. W wierszu o tym incipicie odżywa tradycja nowotestamentowa, gdy czytelnik podejmuje próbę odszyfrowania sylwetki „baranka”, którego pozbawiono możliwości pełnego istnienia, „odcinając mu kopytka”, wydając go na „ucztę” w wieczerniku. Te asocjacje nieprzypadkowo pojawiają się w trakcie czytania. Liryki Skałbani prowokują taką interpretację, wskazując na punkty porozumienia przeszłości z teraźniejszością („długosza”), na „ewolucję”, która zidentyfikowała w historii wiele miejsc wspólnych. Model „kobiety skazanej na poezję” zdaje się ideą przewodnią zbioru („uwierzę oczodołom odzianego szkieletu”). To dlatego bohaterka-poetka-wieszczka i jednocześnie kontynuatora-czytelniczka przeszłości zaufała bardziej rzeczom minionym niż obecnej nietrwałości, kruchości, na którą skazane jest ludzkie ciało i nietrwałości egzystencji, któremu człowiek zdaje się podlegać w całości. „Uwierzy” ona szybciej „oczodołom odzianego szkieletu” niż gwarancjom nieśmiertelności ofiarowanym przez wizję nowoczesności. Skałbania dostrzega bowiem upływ czasu, który otrzymuje wymiar ocalający w mocy liryki, najważniejszej wykładni ludzkiej egzystencji.
W ten sposób jej prywatne ‘hominem quero’ (poszukiwanie człowieka) zdaje się spotykać się aprobatą dla wszelkiej różnorodności twórczej w osobie „rozczarodzieja”. Człowiek, który sprzeciwia się swemu losowi, pragnąc jedynie doświadczać w pełni otaczającą rzeczywistość, jest istotą realizującą się, kimś w działaniu. Tylko taka jednostka może pozostawić po sobie i tak nic nie znaczący symbol – „własną żółtą książeczkę”, poddany przecież mijaniu. Deskrypcja „rozczarodzieja”, rzucającego zaklęcie na znany nam świat, wymaga głębszego zrozumienia. Ktoś kto wyrywa się fatum, „nie znajduje ameryki” czy też ziemi obiecanej, jest po prostu kimś literacko odległym. Nasuwa się zatem pytanie, dlaczego jedynie literatura jest w stanie stać się opowieścią o człowieku, skoro podmiot liryczny broni się przed wepchnięciem w schematy, zamianą we „fragment obrazu” lub w „rekwizyt do drugiej sceny”? Skałbania zadaje także ważne pytanie o granicę postępującego obecnie uprzedmiotowienia człowieka, który z podmiotu zdaje się przechodzi proces gwałtownego regresu w przedmiot właśnie. Czy zatrzymanie tego bolesnego doświadczenia nowoczesności jest w ogóle możliwe? Czy może poezja jako dziedzina wiedzy o człowieku okaże się najlepszym medykamentem antyopresyjnym dla wszelkiego istnienia?
Na ludzkiej egzystencji ciąży mit wiecznego powrotu do doświadczeń uniwersalnych („dom konkretny”). Obecnie mitologiczne „wycie marsjasza” staje się bezgłośne. Przeszczepienie wątków z bogatej tradycji literackiej ma jednak ogromy związek z zaproponowaną przez Skałbanię ekspresją człowieczeństwa. Poetka zdaje się mówić, że świat od tysiąca lat się nie zmienił, podobnie jak człowiek, pełen dobra i zdominowany przez zło, siedzący po raz kolejny „przy stole ostatniej wieczerzy”.
„Skruchowi” to jednak zbiór trącący resztą nadziei i ufności w to, że uczyniona przez człowieka niby-teatralna rzeczywistość ma szansę na ratunek. Tajemnica powrotu do stanu „pierwotnej czystości” nie jest, co prawda, możliwa, nie można cofnąć czasu. Lecz Skałbania demistyfikuje to, że człowiek skazany jest na śmierć i potępienie. Istota ludzka ma prawo wyboru, jak nazywa to Pismo Święte, do którego poetka nawiązuje, wolną wolę, dzięki której: „sprzedany przez matkę sklepikarzowi artykułów spożywczych (…) syn jej nie umrze/ ona nie odda go sklepikarzowi”. Protest przeciwko nieuchronności losu jest zatem możliwy, bo człowiek ma w sobie jeszcze resztki siły, by skorzystać z ostatniej kropli wolności, która jawi się niekiedy w dziwnej konfiguracji: „nie ma boga/ jest chleb” („jestem dla niego jak podeszwy dla butów”). Czy faktycznie jednak Bóg w mniemaniu bohaterki lirycznej-poetki nie istnieje? Ta negacja wyrażona została raczej wobec jego alternatywy-„boga”, a prawdziwy sens kryje się w „chlebie” cudownie mnożącym się w ludzkich dłoniach. Wyjątkowa, mistyczna uczta odbywa się tylko w szczególnych okolicznościach dialogu „poety z poetą” („wierność swojemu”). Ostatnia wieczerza to więc odbycie aktu tej świętej wymiany jeszcze przed ostatecznym ukrzyżowaniem – wypełnieniem swojego losu.
Małgorzata Skałbania „Skruchowi”, Drukarnia AKAPIT sp. z o. o., Lublin 2018, str. 72
Anna Łozowska-Patynowska
Przeczytaj też w dziale „poezja” wiersze M. Skałbani, a w „porcie literackim” recenzje zbiorów poetki pt. Szmuctytuł (1915), Ćwirko (2016) oraz Che barbaro momento (2017) autorstwa A. Łozowskiej-Patynowskiej