„Ruchome święta” Krzysztofa Kuczkowskiego

Category: z dnia na dzień Published: Monday, July 03 2017 Print Email

Jolanta Szwarc

KTOŚ PISZE, BY INNY KTOŚ PISAŁ

Sto trzydziesty siódmy tomik „Biblioteki Toposu” to „Ruchome święta” Krzysztofa Kuczkowskiego, tego samego, który w 1993 roku założył dwumiesięcznik literacki „Topos” wciąż ukazujący się pod jego kierownictwem.
Wracając do tomiku „Ruchome święta” zauważyłam, że fragment „Traktatu teologicznego” Czesława Miłosza – „Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość. / To znaczy sens, niemożliwy bez absolutnego punktu odniesienia.” – jest myślą przewodnią po tomiku.
Odniesienie się odbiorcy do nadawcy jest absolutną koniecznością. Czasami zdarza się, że po latach listy zostają opublikowane, czasami jak w omawianej przeze mnie książce fragmenty listów są tak ważne, że stają się drożdżami wierszy.

Wciąż krwawię i jeszcze do końca nie / opuściłem przestrzeni które mnie miały. – Jak pisał do autora Wojciech Kass, poeta będący w trakcie tworzenia tomu „41”. Jaka to przestrzeń – dopowiada poeta Kuczkowski, malując smutny, jesienny obraz. Obraz gnijących owoców i umierających roślin. Cykle wegetacji następujące szybko / jeden po drugim umieranie które jest robieniem / miejsca życiu a więc raczej obumieranie / opukiwanie trumny która na naszych oczach / przemienia się w kołyskę. Poeta robi pauzę, przez dwa wersy nabiera powietrza i od środka trzeciego wersu zaczyna radośnie - …tak a teraz jest marzec. / Pomiędzy brzozami przekwitają kępy śniegu. Czuje się, że wkracza Życie.

Życie i śmierć. Jeszcze się nie narodziło, a już wiedzą, że się zakończy. Zamknięte w kuferku? Jak kto uważa. Poeta zamyka tomik wierszem skrojonym na ludową kołysankę – Kołysz się kołysko / Śmierć jest blisko blisko // W złotym piasku słońca / świeci koniec końca. To tak jak z tym kijem, co ma dwa końce, tylko nie nauczyliśmy się jeszcze skutecznie nim obracać. Wiedzieć kiedy i jak. Nie mylić dobra i zła.

Dobrze jest dedykować wiersze ludziom, których wyróżniamy za coś szczególnego, za ciepłe dotknięcie serca, które nie zawsze ciepłem się rewanżuje, a wtedy jest jak w wierszu „Biegnij, leć” dedykowanym Sławkowi. Kiedy znowu przyjedziesz? – pytał / Najszybciej jak będę mógł – ale nie przyjeżdżałem / najszybciej. No właśnie – i nie ma tu żadnej wymówki. Jakby się bardzo chciało, to nie namieszałaby Pani Błędowska, wszystkie przeszkody – jak się chce – można pokonać, szczególnie gdy prosi ktoś z podobnym kodem genetycznym, a tu… Życie sobie poszło i nie wróci /…/ Rok później / myśl radosna: i śmierć nadaje życiu sens… // …więc biegnij do śmierci. Biegnij, bracie za śmierć. / Dalej. Leć. Znowu przypomina mi się kij. Powtórzę za Vladymirem Jankelevitchem: „Śmierć warunkuje egzystencję. Przyznaję rację tym wszystkim, którzy mówili, że śmierć nadaje życiu sens, a jednocześnie pozbawia życie sensu. Śmierć jest nonsensem, który nadaje życiu sens.

Co jest za śmiercią? – Pyta poeta w utworze „Bom-bym-bo” dedykowanym Arturowi Fryzowi. On zapewne już poznał prawdę. Nie musi sięgać do Miłosza, żeby dowiedzieć się, że „W dzień końca świata / Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji, / Rybak naprawia sieć. /…/ Innego końca świata nie będzie.” Wszystko będzie się działo jak zawsze – normalnie. W niedzielę tuż przed końcem świata Kuczkowski też spodziewa się normalności, tylko jak refren przebija się pytanie – Czy widziałeś nowe niebo i nową ziemię? / bom-bym-bo / bom-bym-bo / czy widziałeś niebo i ziemię nową? Odpowiedzią jest bezsensowne i zająkliwe bom-bym-bo. Potwierdzenia istnienia nieba nowego i ziemi nowej szukać możemy w Apokalipsie św. Jana – „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma.”

I tak autor nabiera rozpędu. „Wiersz piąty i szósty” to już coś. Od pięciu sześciu wierszy zaczyna się / książka. – mówi Netz. Jemu właśnie dedykował poeta swój utwór, jednocześnie wykorzystując w nim doświadczenia śląskiego poety. Cztery to za mało ani rytmu ani formy / ani głosu bo ten ginie w monotonnym szumie / wieczności /…/ Przy czterech nie można mieć przeczucia / całości. Piąty i szósty to co innego są / jak ambony na skraju lasu. Widać z nich / całą okolicę. Czasami bywa tak, że się patrzy i nie widzi. Trzeba jeszcze wleźć na tę ambonę i uchwycić w obiektywie biegające słowa, nazwać je i ocenić przydatność do nowego wiersza. Myśl oświecona a może zaciemniona. Jest piąty albo go nie ma.

Myśl schodzi na tworzenie, dotykać zaczyna bardziej życia niż śmierci. Życie, które urządzamy sobie, a może nie urządzamy. Tylko biernie czekamy. Siedzimy przed / leśniczówką z widokiem / na jezioro zachodzące pleśnią mgły / jak oko martwego koguta. / Spodziewamy się ich. Muszę wyraźnie powiedzieć, że mnie przed tą leśniczówka z takim obmierzłym widokiem nie było, ale może widziałam coś w ten rzucik, gdy patrzyłam na rzekę wczoraj. To niemożliwe, nie przyjdą Anonymous, jeśli nie przyszli wtedy w 2012 roku, to teraz po co? W ogóle co to znaczy – „Nie zapominamy. Nie wybaczamy. Spodziewajcie się nas.” Chociaż jak poeta wtedy zaobserwował – Pliszka maszeruje / po kalenicy od jednego krańca dachu / do drugiego jak suwak zamka / błyskawicznego. Rozdziela widziałem / od zobaczyłem niedokonane / od dokonanego. Obydwa jednakowo realne. / Jest dzień a może noc.

Kto to wie? Autor mówi prawdę? Mówi serio czy żartuje, a może podrwiwa. „Liście liście liście”. Tytuł adekwatny do treści wiersza. W Sopocie odbyła się / Bezpłatna Jesienna Zbiórka / Liści 2011. / Pobito rekord - / zebrano ponad 800 ton liści / zapakowanych w ponad / 35 tys. worków. No i spełniło się życzenie Miłosza – „do naszej mowy wróciła rzeczywistość”, ale sens… potencjalny czytelnik sam musi go dociekać. „Liście liście liście” – to z Kuczkowskiego. Z Szekspira byłoby: „Poloniusz: Cóż to czytasz, mości książę. Hamlet: Słowa, słowa, słowa.” Wiele kłamliwych, złych słów – wydmuszek kręci się, wchodząc nam w drogę, dopóki ktoś nie rozbije skorupki i nie odsłoni panującej w nich pustki.

W „Przypisie (do Miłosza)” poeta już na początku stawia pytanie – Słowa? – i odpowiada – Coraz mniej znaczą jakby już nie pochodziły / od Stwórcy Wszelkiego Sensu tylko od oślej szczęki / wielkiej jak przęsła Golden Gate / żywą mowę zastąpił bełkot afatyków. Jeśli tak jest, to szerzy się jakaś zaraza, która atakuje odpowiedzialne za mowę ośrodki w mózgu jak Samson Filistynów. U niektórych osobników może wystąpić tylko afazja ruchowa, wtedy ktoś taki rozumie, ale nie potrafi sam sformułować swoich myśli. Tak czy siak, dotarł już jeden z jeźdźców o imieniu Zaraza. Słychać tylko szum. A ten szum? Ten szum z którego dobywają się / pojedyncze słowa? Czy to szaleństwo? / To jest poezja. Chyba nowy rodzaj poezji zapowiadany w „Trybie powtarzania”, kiedy TECHNIK (po grecku kunsztowny) znający się na rzeczy mówi: Poeta który zaczyna wątpić w sens pisania wierszy / podaje nową definicję poezji. Dlaczego nie przestanie / pisać? Pytanie podchwytliwe ale proste, bo jeśli znalazł nową definicję poezji, to zacznie według niej pisać. Pogodzi się ze śmiercią i zacznie zastanawiać się nad zawiłościami życia.

Choćby nad tym – „Dlaczego nie mógłbym hodować gołębi?” Ja też bym nie chciała, ale z zupełnie innych przyczyn. W małych miasteczkach pochód pierwszomajowy był, bo był. Za trybunę robiły schody prowadzące do urzędu gminy, na których stali ci sprzedawczycy, jak mówił ojciec. Pod schodami nie widziałam żadnych żołnierzy z bagnetami na lufach karabinów. Owszem, cieszyło mnie odświętne ubranie, bo każda dziewczynka lubi się ładnie ubrać i wcale nie po to, żeby sprawić radość bonzom. Nie wiem, co napisać o tym wierszu, ponieważ z jednej strony doceniam kunszt zrobienia go. Na pierwszy rzut oka widać anaforę (gr. anaphora – podniesienie), chwyt polegający na powtarzaniu wyrazu na początku podobnej do poprzedniej konstrukcji gramatycznej. W tym wierszu autor do powtarzania użył „bo”. Całości nadał charakter szkolnej rozprawki, formy wypowiedzi stosowanej na lekcjach języka polskiego. Temat jest często ujęty w pytanie właśnie jak w tym wierszu. Po temacie następuje argumentacja:
- bo pamięć mi nie pozwala
- bo napięcie wewnątrz głowy…
- bo chciałbym zapomnieć…
- bo wstydzę się mundurka…
- bo w lewej ręce ściskałem…
- bo dochodząc do trybuny…
- bo malec podać miał kwiaty…
- bo zrozumiałem że oni…
- bo poczułem się jak kundel…
- bo wtedy po raz pierwszy /…/ wysadzonym okiem zobaczyłem prawdę: to nie byli ludzie trybuna była…
dopowiem – pełna różnych gołębi, widać było jak się depcą, cokolwiek by to miało znaczyć, dziobią – bezładnie drepcą w gównie, które / z zapałem produkują jakby w ciągu godziny chciały / wykonać pięcioletni plan ostatecznego zasrania świata // bo w jednej chwili i raz na zawsze obrzydły mi / trybuny i goździki. W tym momencie następuje już stwierdzenie: i dlatego nie mógłbym hodować gołębi. Ależ ten chłopiec ma wyobraźnię. Pewnie zostanie poetą. Kiedyś spadną mu z nóg buty dwunastolatka, po latach stanie się starszym panem, zapomni o chłopięcych butach. Poczuje dużą stopę w dużych kamaszach.

W tomiku „Ruchome święta” znaleźć można wiele odniesień zarówno do Starego jak i Nowego Testamentu. W „Muchach” bohaterka utworu nosi stare, z Księgi Daniela wzięte imię Zuzanna. Jest śliczną, młodą praktykantką, która obsługuje sędziów. Podaje im piwo i kartacze. Starsi panowie najpierw poruszali tematy z wyższej półki, a później rozmawiali o praktykantce Zuzi / mogłaby być ich wnuczką / ale ponieważ nie była / rozpuścili jęzory jak psy/ chłepczące wodę. A ona tylko biegała między stolikami, za nic / miała elokwencję starców / tych spod lentyszka / i tych spod dębu. Cóż, sędziowie zazdrościli niezdrowo jej młodości. Zamiast proroka Daniela pojawiła się puenta. Po zapłaceniu rachunku / sędziowie obchodzili ją tyle / co zeszłoroczne muchy. Ale jestem wyrywna, już myślami wybiegłam, zakończyłam zdanie zamiast poety – tyle co zeszłoroczny śnieg – a tu zaskoczenie – muchy. Muchy jednak trochę obchodzą, bo trzeba je sprzątnąć. Natomiast śnieg znika sam, jak to pięknie zauważył poeta - Pomiędzy brzozami przekwitają pęki śniegu.

Symonides z Keos, który żył ok. 556 – 468 p.n.e. podobno był pierwszym poetą utrzymującym się z pisania. Stwierdził, że malarstwo jest milczącą poezją, a poezja – mówiącym malarstwem. To malowanie piórem jest bardzo widoczne u Krzysztofa Kuczkowskiego chociażby w wierszu „Martwa natura”. Już sam tytuł sugeruje malarstwo, na obrazie widzimy czerwone buty porzucone w sadzie i ptaka, który spadł z nieba, koślawo podskakuje / powłóczy złamanym skrzydłem, szuka schronienia, przytułku, a Stary Ogrodnik kiwa głową: - „Nie wyliże się z tego” - / i dodaje już głośniej: - „Płakać po tym czymś nie będziemy.” Ogrodnik bez serca, ślepy emocjonalnie. Chyba nie wszyscy tak myślimy, bezczynnie się gapiąc. Tutaj nie tylko obraz, ale i nie pytany Ogrodnik mówi. Jego słowom przeciwstawia się podmiot liryczny – Cholera. /…/ może właśnie powinniśmy / opłakiwać to coś z wysokiego nieba podobnie jak człowieka. Jest propozycja pieśni, kołatek, klepsydry. Na koniec jabłka lądują w trawie z głośnym plaśnięciem. / Wokół czerwonych butów rośnie / szaniec robaczywych owoców. / Martwa natura. / Ileż w niej życia.

Życie i śmierć. Odradzanie się. Krążenie w układzie krwionośnym ziemi. Dwupodział człowieka na ciało i duszę. Ciało to bardzo mizerne opakowanie trwałej duszy. Potrafi zaskakiwać chorobami, z upływem wieku przytłacza zmęczeniem, co zmusza do polegiwania i przemyśleń. Świat którego nie widzę jest większy od tego który poznałem. – Rozmyśla autor. Słowa przywołują obecność rzeczy minionych /…/ Teraz więcej się modlę. /…/ Nie wiem czy śnię na jawie czy czuwam we śnie. Oczy mam otwarte. Oczy mam zamknięte. Jestem jakbym był zawsze nie ma mnie tak jakby mnie nigdy nie było. Takie refleksje nachodzą współczesnego człowieka rozmyślającego nad życiem i ciągle dochodzącego do wniosku Sokratesa – „Wiem, że nic nie wiem.” Przecież to też jest jakaś wiedza o swoich niedostatkach poznania, gorzej – o niemożliwości wszechwiedzy zarezerwowanej tylko dla Pana. Stąd może ta ambiwalencja. Jednoczesne odczucia jawy i snu przenikają wiersze i wprawiają w zakłopotanie czytelnika osiadłego na krze płynnej nowoczesności i rzeczywistości.
Wtedy gdy przypominają się nam słowa, które wyszły z użycia, cieszymy się jak dziecko szczudłami zbitymi z deseczek i drążków przez ojca. Proste w obsłudze, ciepłe ciepłem drewna i ojcowskiej miłości.

„Ruchome święta” jak zwykle wchodzą w kalendarz po pierwszej wiosennej pełni księżyca poczynając od Wielkanocy. Czytelnik znaleźć może obdarzone wierszem wszystkie dni Wielkiego Tygodnia i Boże Ciało, a więc te najistotniejsze.
Jeśli ktoś przeczyta ten tomik, to po co mu moje pisanie. Niech sam usłyszy jak płynie wiersz biały i jak dystych może postraszyć. To światowe pokarmy to jest dar dla ciebie / Skosztuj bracie posmakuj ulegnij w potrzebie // Reszta pójdzie już gładko droga asfaltowa / Stracisz honor ojczyznę w końcu Pana Boga.
Oby się nie ziściły te słowa.
A może ktoś napisze inaczej, bo ktoś pisze, by inny ktoś pisał.

Krzysztof Kuczkowski: „Ruchome święta”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2017, str. 56

Jolanta Szwarc

 

Przeczytaj też w „porcie literackim” recenzje zbiorów poetyckich K. Kuczkowskiego Pieśń miłości, pieśń doświadczenia (2006 – wspólnie z W. Kassem), Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości (2007), Wiersze [masowe] i inne (2010), Kładka. Wiersze duchowe (2016) a też jego wypowiedź o 'Toposie' w dziale „pisma pomorza”