13 grudnia 1981 (zwyczajnie)

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: środa, 13 grudzień 2017 Drukuj E-mail

Magdalena Tarasiuk

Ponieważ nie byłam już dzieckiem, „Teleranka” nie włączałam, a więc nie było szokiem, że go nie ma. Załamał mnie raczej brak normalnej „Trójki” (dziś mam zamiennie TOK FM, wtedy wszędzie przemawiał Jaruzelski). Samego momentu konstatacji „rzeczywistości wojennej” nie pamiętam również. Raczej histerię mojej matki. Biegała po przedpokoju z rozwianym porannie, niedzielnie nieprzyczesanym włosem, krzycząc, wojna, wojna! Co my teraz z tobą zrobimy w szóstym miesiącu ciąży?! Gdzie cię ukryjemy? Musisz iść na zwolnienie i się schować! A jak będą zabierać kobiety w ciąży, żeby wymóc na mężczyznach lojalność?!
Moja przytomna babka do matki. – Idiotko, uspokój się! Naszą Madzię zabiorą?! Ta do czegoś na pewno im się przyda! Z brzuchem! A poza tym Jaruzelski nie będzie strzelać do kobiet w ciąży! Puknijcie wy się wszyscy w łeb! Gotuj mleko! A ty – zwróciła się do mnie – rób mężowi śniadanie!

Zrobiłam oczywiście śniadanie dla wszystkich przy wściekłym pomrukiwaniu babki Marianny. – To macie, co chcieliście. Wolności wam się zachciało! Na co wy, do cholery, liczyliście?! Że Sowiety wam pozwolą na ruchawkę? Pojęcia nie macie o niewoli, o strachu, o prawdziwym zagrożeniu. Zachciało wam się naparzać z władzą? Kupa naiwnych dzieciaków! Ustrój was w dupę gryzie? Nie macie pojęcia co to jest prawdziwe bezrobocie! Krój ten chleb prosto, oko ci się zwichrowało?! – to głośno do mnie.
Jak babka zaczynała o bezrobociu, należało zwiewać, gdzie pieprz rośnie, bo nie popuściła wykładu o wyższości ustroju sprawiedliwości społecznej nad okresem sanacyjnym. Miała wiele racji, ale przyszło mi to ocenić dużo później.
– Babciu, muszę do klopa – udało mi się zejść z pola rażenia.
– Dzwoń do ojca – matka poczuła, że powinnam zainteresować się najbliższą, choć rozbitą, rodziną po mieczu. – Zapytaj, czy u nich to samo?
– Co znaczy „to samo”? Przecież jest stan wojenny na terenie całego kraju, Sadyba jest w Warszawie! Zresztą nie ma sygnału!

Matka poleciała do sąsiadki, sprawdzić, co z telefonem. Wróciła z wiadomością, że jesteśmy odcięci od świata. I że to już koniec. I że na pewno odetną wszystko z prądem, wodą i gazem włącznie. Wezmą nas głodem, chłodem i ciemnością.
Jak się później okazało, nie odcięli. Od informacji i owszem. A zima była piekielna. Z koksownikami na ulicach.
Pamiętam, nosiłam okropny kożuch w włosem (krótkim) do góry. A zawsze marzyłam o tureckim. Nigdy nie miałam tego, o czym marzyłam.
W stanie wojennym pracowałam w Sądzie Rejonowym na Świerczewskiego. Wojsko pod bronią przed i w środku, ale wojsko dość sympatyczne, zmarznięte.

Nigdy nie byłam dość odważna, żeby działać w opozycji, i co ciekawe, bardziej bałam się babki, jej apodyktycznych tyrad, walki z nią, niż tego, co mogłoby mnie czekać przy rzucaniu ulotek. Niektóre moje koleżanki nosiły pod sukienkami ciążowymi bibułę, ja się nie odważyłam. Tak z perspektywy czasu widzę, że babka miała nosa. Chroniła mnie, jak umiała, przed, według niej, „bohaterszczyzną” (ale czy słusznie?).
Wszyscy wiedzą, jak się wtedy żyło, jest masa wydanych wspomnień z aresztowań, z interny. A ja po prostu jeździłam do pracy, jeśli akurat nie zamarzł tramwaj na szynach. Stałam w mięsnym, w kolejce dla uprzywilejowanych po ochłapy na kartki. Cała rodzina była skupiona na dziecku, które miało się urodzić w kwietniu przyszłego roku. Był to temat podwójnie zastępczy.
Dziecko ratowało przed strachem i brakiem nadziei. Bo dziecko samo w sobie jest nadzieją.
A co jeszcze pamiętam, organicznie niejako? Zimno, koksowniki, skoty na ulicach, potwornie nudną telewizję, kolejki w pustych sklepach, wszechogarniającą szarość. Polowanie na ubranka dla niemowlaka, na pieluchy (poza przydziałową wyprawką), na inne akcesoria wczesnodziecięce.
I wizyty znajomych, rodziny, niezapowiedziane, nieumawiane, spontaniczne – to dziś absolutnie nie do pomyślenia. Ludzie się skupiali, przytulali, ogrzewali, dzielili wiadomościami z Radia Wolna Europa.
Nie tęsknię za tamtym grudniem, raczej go „wącham”. Zapach to coś, co się najdłużej pamięta. Za nic nie chciałabym, żeby kiedykolwiek wrócił.

Nie wiem, czy  d z i ś  nie nosiłabym bibuły pod ciążową sukienką.
Jednak chyba warto, albowiem nie ceni się wolności, jeśli się jej nie wywalczyło.
Bo doznać wolności to za mało.

Magdalena Tarasiuk

 


Przeczytaj też inne teksty M. Tarasiuk w działach „proza”, „felietony”, „eseje i szkice”, a także w „porcie literackim” recenzje jej książek Tara (2011) autorstwa Wandy Skalskiej oraz I nie mów do mnie Dżordżyk (2014) pióra Jolanty Szwarc