„2011. Antologia współczesnych polskich opowiadań”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2011, str. 256

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 25 czerwiec 2012 Opublikowano: poniedziałek, 25 czerwiec 2012 Drukuj E-mail

Prozaiczna antologia szczecińska

Wydawnictwo FORMA ze Szczecina jest b. aktywną, prężnie działającą, dbającą o swoich autorów oficyną wydawniczą. Specjalizuje się w promowaniu polskich poetów i prozaików współczesnych, regularnie emitując rzucające się w oczy (choćby kwadratowym formatem i kolorowymi okładkami) książki. Preferuje młodych – lub nieco starszych – postmodernistów, którzy z Paszportami POLITYKI przekraczają granice wielkiego świata literatury. Niestety ta „polityczna” rekomendacja nie daje czytelnikowi żadnej gwarancji, że twór piśmienniczy szczęśliwego posiadacza „paszportu” będzie cokolwiek wart. Ba, takiej pewności nie daje nawet Nagroda Nike! (o czym poniżej). Przekonała mnie o tym lektura książki pt. 2011. Antologia współczesnych polskich opowiadań.

Jest to już drugi tom z tej serii, firmowanej przez wydawnictwo FORMA. Poprzedni wyszedł w 2008 r., prezentował 27 opowiadań różnych autorów, nie stanowiąc zbioru okolicznościowego. Nowy tom jest konsekwentną kontynuacją przedsięwzięcia, mieści 30 małych próz 30 autorów, przy czym 9 z nich (np. D. Muszer, K. Niewrzęda, G. Wróblewski) występowało już poprzednio. Gwoli solidności powinienem teraz wyliczyć jeszcze 27 nazwisk literatów, którzy zostali powołani do tego wspólnego dzieła. A zatem są to: Waldemar Bawołek, Jarosław Błahy, Jerzy Franczak, Natasza Goerke, Paweł Gorszewski, Brygida Helbig, Wojciech Klęczar, Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Agnieszka Kłos, Wojciech Kuczok, Artur Liskowacki, Krzysztof Maciejewski, Miłka Malzahn, Agnieszka Masłowiecka, Ewa Nowakowska, Tomasz Organek, Paweł Orzeł, Janusz Rudnicki, Krystyna Sakowicz, Bohdan Sławiński, Grzegorz Strumyk, Łukasz Suskiewicz, Michał Szalonek, Olga Tokarczuk, Andrzej Turczyński, Irena Wiszniewska, Marcin Zegadło.

Gdybym chciał napisać choć jedno krótkie zdanie o każdym z opowiadań, musiałbym posadzić tutaj 30 zdań. Mogłoby to przerodzić się w nudną dla czytelnika wyliczankę, acz interesującą dla szczególnie zainteresowanych, czyli dla samych autorów. Chętnie więc z tego zrezygnuję, tym bardziej że arcytrudno byłoby skomentować niektóre opowieści po prostu jednym zdaniem. Z kolei inne nie zasługują nawet na to. Proponuję alternatywne rozwiązanie. Oto pozwoliłem sobie (nie do końca oficjalnie) podzielić tych 30 wybrańców na 3 kategorie: (1) arystokrację literacką, (2) takąż szlachtę i (3) gołotę pisarską. Na przykład do arystokracji zaliczam Olgę Tokarczuk, Andrzeja Turczyńskiego czy Wojciecha Kuczoka. (Podaję trzy przykłady, bo tak mi się podoba). Do szlachty zaliczam Nataszę Goerke, Krystynę Sakowicz czy Grzegorza Wróblewskiego. Do trzeciej grupy wypada zaszeregować tych, którzy mają najmniejszy dorobek, najmniej prestiżowych nagród, najniższy stopień wtajemniczenia profesjonalnego. Miast pochylać się nad każdym utworem, spróbuję odnieść się krytycznie do poszczególnych kategorii.

Najsamprzód weźmy na warsztat epickie propozycje arystokracji. Tu na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim opowiadanie Olgi Tokarczuk „Przetwory na życie (na niestrawność)”. Krótka historia symbiozy syna ze starą matką, mającą hopla na punkcie swojskich przetworów, to taki jakby „Plugawy ptak nocy” (José Donoso) w pigułce. Kapitalny pomysł w prostej, bezpretensjonalnej oprawie gawędziarskiej. Wybitna pisarka potwierdza swoją wielkość.
Niemniej najciekawszym i najlepszym opowiadaniem (wedle mojej nieskromnej opinii) jest „Za zakrętem” Dariusza Muszera. Znakomicie obmyślona fabuła z pedofilem mordercą w roli głównej, zrealizowana w perfekcyjny sposób. Jest to również wynikiem doboru leksyki: Muszer zamiast „kutas” pisze „prącie”, zaś trywialne spuszczenie się zastępuje terminem „ejakulacja”. Nie siląc się na epatowanie wulgarnością, autor potwierdza swój dobry gust i swoją klasę. Gratulacje!
Natomiast największym rozczarowaniem w tej kategorii była dla mnie „Kopalnia szeptów” Wojciecha Kuczoka. Tytuł wprawdzie intrygujący, ale samo miniopowiadanie banalne i pospolite. Gdybym był laureatem Nagrody Nike, wstydziłbym się partycypować taką historyjką w antologii współczesnej prozy krajowej. Jak widać wstyd jest już zupełnie archaicznym uczuciem i nie przystoi ludziom wielkiego formatu…

W grupie utworów powołanych na papier przez naszą kochaną szlachtę literacką na odnotowanie zasługuje „Miejsce i czas” Artura Liskowackiego. Bohaterem tej opowiastki jest racjonalista taksująco nastawiony do życia i ludzi, który postanowił zrobić sobie dłuższy urlop w tymczasowo wynajętym locum. Podczas lektury z przyjemnością raczyłem się jego sarkastycznymi uwagami pod adresem bliźnich oraz dowcipnymi igraszkami słownymi (vide: „Gołe łydki, obuwie sportowe. Pewnie Nike. Najki znaczy. Swój teren. Jak kocur szczyną”, s. 32). Ponadto z dużym zainteresowaniem śledziłem, jak autor gimnastykuje się mocno, aby w niebanalny sposób zrelacjonować w sumie banalną historię. Niech za stosowny przykład posłuży choćby takie zdanie: „Komu bije dzwon, temu i Salomon nie naleje” (s. 22). Zaiste!
Warto pochwalić Krystynę Sakowicz za czarno-białą, fantastyczno-magiczną opowieść o kruku Oho, która polisemią obrazów wręcz prowokuje do wielu odmiennych interpretacji. Filozoficzna ta wizja została przyobleczona w imponującą, poetycką szatę zewnętrzną, co niewątpliwie podnosi jej wartość artystyczną.
Bezapelacyjnie na wypunktowanie zasługuje opowieść Miłki Malzahn o sprytnych, przedsiębiorczych staruszkach, zwracająca uwagę na problemy związane z tzw. jesienią życia. Opowiadanie „Starcy z Ritzu” wyraźnie i wyśmienicie koresponduje z parabolą o przetworach Olgi Tokarczuk.
Klasyczne opowiadanie „Ekspedycja bagażowa” Ewy Nowakowskiej przenosi nas do… Generalnego Gubernatorstwa, w czasy niezwykle mroczne i makabryczne. (Nawiasem mówiąc, o tamtej ponurej epoce opowiada również M. Szalonek w „Cichej nocy”). Akcja, która uratowała zestaw instrumentów Filharmonii Krakowskiej przed zachłannością okupanta, została przedstawiona środkami oszczędnymi, ale też trudno z takiego waloru czynić zarzut. W prostocie nierzadko tkwi tajemna siła!

A teraz pora na drugą stronę medalu, ciemniejszą. Największy zawód sprawił mi znany i uznany Krzysztof Niewrzęda, jako prozaik – wierny uczeń Krzysztofa Vargi. Otóż „Zamęt” to mętny, miałki, manieryczny zapis dywagacji zblazowanego „wiedźmina” – takiego, co to wszystko wie lepiej i na wszystkim się zna. Z pewnością te zapiski są adresowane do pensjonariuszy zakładu zamkniętego (pierdla lub kicia – mówiąc językiem Niewrzędy), więc zdecydowanie źle trafiłem. Po prostu cyrkowa żonglerka słówkami zapożyczonymi od szalikowców lub recydywistów kompletnie mnie nie bierze!
Zawiodłem się także na Nataszy Goerke, gdyż jej „Przenikanie” to de facto rzecz płytka i płaska, choć momentami pomysłowa i śmieszna (np. „(…) w tajemnicy przed samą sobą do świtu paliła papierosy”, s. 143). Jej proza poniekąd przypomina niektóre „zakręcone” nowelki iberoamerykańców, ale wyrafinowaniem nie dorównuje sławnym pierwowzorom. Nie zawiódł mnie skądinąd wychwalany zawsze i wszędzie Grzegorz Wróblewski. Nie zawiódł tylko dlatego, że akurat po nim nie spodziewałem się niczego rewelacyjnego ani rewolucyjnego. Jego „800 gęsi i kot” utwierdziło mnie w przekonaniu, że oto mam do czynienia z modelowym banalistą, który z łatwością udaje kogoś zupełnie innego. Jednym słowem – farciarz!…

O trzeciej grupie pisarzy właściwie najtrudniej mi pisać (paradoksalnie). Dlaczego? Na ogół ich propozycje narracyjne to jakieś kadłubowe, pokraczne lub rachityczne twory. Naliczyłem ich kilka, może więcej. Na przykład „Zefir” Jarosława Błahego. Opowiadanko błahe, koślawe, rozchwiane. Albo – „siur-realistyczne”. Pytanie fundamentalne: W co mnie może ubogacić, jak mnie może wzruszyć, czym mnie może olśnić TAKI tekścik Błahego??? Już za kwadrans o nim całkowicie zapomnę. Przykłady można by mnożyć, od „Portiera” do „Pepe wróć”. Personalia przemilczę, bo już nazajutrz nie będę ich pamiętał.
Ale byłbym niesprawiedliwy, gdybym tutaj poprzestał na wybrzydzaniu. Albowiem i w tej kategorii można znaleźć całkiem udane zamysły. Pierwszym z brzegu exemplum może być „Kosz i gitara” Wojciecha Klęczara – romantyczny obrazek z życia krakowskiej młodzieży, smutny, ale i pouczający (tzn. z ukrytym morałem).
Jednak najciekawszą i najzgrabniejszą propozycją jest tu finałowa opowieść Agnieszki Masłowieckiej „Kosmagonia”, czyli swoista, historiozoficzna alegoria ewoluującego Kosmosu, pełna ciekawych refleksji nad heraklitejskim panta rhei oraz nad ludzką egzystencją („Marzysz o czymś? Zastanów się dwa razy. Masz chętkę? Lepiej przeczekaj.”, s. 244). Symptomatyczne (sic!), że autorka w tych swoich błyskotliwych rozważaniach totalnie pomija możliwość istnienia jakiegokolwiek świata nadprzyrodzonego! I jak pięknie opowiadanie „Kruk Oho” wprowadza do lektury tomu, tak analogicznie „Kosmagonia” wieńczy całość.
A propos warto pochwalić Pawła Nowakowskiego i Adriana Srokę (redaktorów książki) za świetne skomponowanie zbioru z tak różnorodnych i różnokształtnych segmentów, które w końcu utworzyły spójną mozaikę.

Reasumując wypada podkreślić, że omawiana antologia stwarza ewidentnie wypaczony obraz polskiej prozy współczesnej. Odbiorca gotów uznać, że gros naszych prozaików celebruje przelewanie z pustego w próżne, oddaje się namiętnemu grzebaniu we własnych bebechach, interesuje wyłącznie tym, co prozaiczne, przyziemne, horyzontalne, plebejskie, patologiczne, miałkie i brudne. Można by mniemać, że nasi pisarze i pisarczykowie upodobali sobie stendhalowski model literatury, mutowany w nieskończonych wariantach. Ale czy aby na pewno?
Pytanie końcowe: Czy antologia „2011” jest reprezentatywna dla krajowego środowiska? Absolutnie nie! Zawiera utwory literatów lansowanych przez wydawnictwo – z pominięciem wielu, wielu innych. Na przykład brakuje mi tutaj Piotra Bednarskiego, Kazimierza Brakonieckiego, Stefana Chwina, Lecha M. Jakóba (choć był w I t.), Andrzeja Sapkowskiego, Wojciecha Wierciocha czy Rafała Ziemkiewicza. Nawet – lekceważonego Stefana Pastuszewskiego, którego jedno czy drugie opowiadanie jest o niebo lepsze od niejednego „utworka-potworka” z tej antologii. Zwyczajnie: lepsze jest wrogiem dobrego, właśnie dlatego upominam się o tych, których pominięto.
Zapewne za rok, dwa ukaże się III tom z opowiadaniami naszych „eksportowych” artystów słowa. Zanim wezmę go do ręki siedem razy się zastanowię.

„2011. Antologia współczesnych polskich opowiadań”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2011, str. 256

Stanisław Chyczyński