Notatki na marginesach (18)

Категория: z dnia na dzień Опубликовано: 03.02.2019 Печать E-mail

Bartosz Suwiński

KOTLINA. PRZEBITKI

1.
Wróble i sikorki jedzą psu z miski. Ile martwych dni zostało we mnie od początku roku? Czy każdy przeżyty dzień, umiera, czy zostawia w nas jakiś ślad, zewłok? Dlaczego kwiaty na grobach nigdy nie kwitną, zawsze więdną szybciej, niż paruje z wazonów woda? Po co trzeba sobie udowadniać, że jest się mądrym, atrakcyjnym, dobrym? Nie udało się, rozpadło, nie skleiło. Odeszło, przepadło, rozklekotało. Dużo w tych czasownikach wspomnień, więcej niż w działaniu, robieniu, byciu. Kapie woda, ciurkiem. Cisza i to kapanie. Na zmianę, wszystko. Pies po zmroku tarza się w śniegu, ryje pyskiem w zaspach.

2.
Hałdy śniegu osuwające się z dachu. Figa kwitnąca przy werandzie – opisać zielone liście.
Spieki z pieca przykryte śniegiem. Wiadro z popiołem przy psich miskach. Pąki na krzewie malwy. Czy coś szykuje się do biegu, czy do skoku? Gramatyki ogrodu wykreśliły ze swoich słowników naroślą czasu. Rano auto ledwie zaklekotało, słaby akumulator. Dziś o północy wybije godzina – jest dwudziesty stycznia – ale do północy pełnia. I od rana mróz. Odnaleźć kształt tego momentu. Być w czyjejś ciszy, w swoim wierszu. W cudzych myślach, w swoich potrzebach. W banalnych słowach, złe intencje. W złych przyzwyczajeniach, chwile niczyje. Jeśli zajmą mi całą noc, znajdę cię.

3.
Poezja Urszuli Honek jest jak samogon pity na pusty żołądek. Sporysz (2015) i Pod wezwaniem (2018) – gwałty na wyobraźni, albo pierwotna przemoc, przy prostych smakach. Wiersze odurzają, niepokoją, fascynują. Są swojskie, tutejsze, możliwe. Odczuwam jakąś perwersyjną satysfakcję z ich lektury, chociaż ich świat jest ostry jak żyletka, mróz, niefiltrowany bimber. Wiersze jak nagłe torsje, wytarte szmatą, która teraz nabiera wilgoci, po zmierzchu, sama na sznurze. moja mała jak przyjemny, mdły fetor:

była głupią, brzydką dziewczyną, mówili. chodziła po lasach,
straszyła kogo popadnie, kradła dzieci i mężczyzn.
wlejcie w jej gardło rtęć – powie prawdę. będzie wyć,
będzie się czołgać aż tam, gdzie porzucono martwe.

była głupią, brzydką dziewczyną, mówili. chodziła nad staw,
topiła starców i niewierne żony. pokaż, co masz pod sukienką,
pokaż, co masz w sercu. z piachu powstała, w mokre się zmieniła.

była głupią, brzydką dziewczyną, mówili. ręce nacierała łojem,
zwabiała owady. a wy wszyscy wilcy, a wy wszyscy skurwysyny,
śpiewała.

4.
Nie idzie ustać w umieraniu, mówi zamęt. Płacę coraz większymi literami, za każdą białą kartkę. I nie odstępuję poezji na krok, bo być w wierszu to dla mnie jak pójść w długą. A to jednak mocno obciąża kieszenie kamieniami, a nurt trzeba forsować. Bo niby tam, na drugim brzegu, lepiej. Tylko, że będąc przy poezji i tak nic nie obejrzysz i nic nie zrobisz. Wczoraj była pełnia. Dzień po pełni zawsze piję, mówi zamęt. I już nie składa mi się do kupy śnieg, wiatr, deszcz, słońce. Muszę rozproszyć ciemność, ale najpierw muszę ją znaleźć. Może znajdę wcześniej ludzi, bo „Nic takiego jak porządny człowiek nie istnieje” (Jerzy Nowosielski).

5.
Psia łapa rozmazana na szybie. Zawsze jak otwieram drzwi, płoszą się wszystkie ptaki. Jest prawie minus dwadzieścia. Taki mróz, że butelki z oranżadą trzymane w sieni, pękają, a różowy lód wypycha się z popękanego szkła. Kipy w słoiku zamarzły, pies chce do domu.
Pierwszy: Zbigniew Jan Rumel. Drugi: Konstanty Mikiewicz. Pierwszego Ukraińcy rozszarpali końmi, w nocy z 10 na 11 lipca 1943 roku na Wołyniu. Drugi targnął się na swoje życie 9 lutego 1935 roku. Zamykają mnie w swoich nawiasach, w tych ramionach szukam. Ktoś woła z drugiego brzegu, opierając się o spróchniałe drzewa. Słowa piosenki kradną księżycowi nów. Nosisz diabła jak plecak i obojętne, co zrobisz, chucha ci w kark – piszesz. Całe lato księżyc i mars blisko siebie. Bajtlowałem po próżnicy. Teraz luna bliżej nas. Daleko jestem od wszystkiego. Blisko drzew, ptaków. I jak mi z tym dobrze, i jak źle, i jak to nic nie znaczy.

6.
Siedzę teraz w fotelu, przy piecu. Mój syn śpi. Od godziny czytam mądrą książkę. Myśli mi uciekają w różnych kierunkach. Śledzę ich kolory, odcienie, idę za światłem. I już wiem, że za dwie, trzy godziny pójdziemy do lasu, a las przyjmie nas jak swoich. I wszystko obędzie się bez słów, bez ludzi, w krajobrazie, który jak tylko odwrócimy plecy, będzie już inny. Ale tego nie trzeba wiedzieć. Trzeba tam być. Chwilę. „Pragnę, żeby słowa nie przesłaniały rzeczywistości. / Chciałbym móc się bez nich obejść. Uczucia / powinny same się wyrażać – jak wolność, / wiedza o pokoju w królestwie nie z tej ziemi, / dźwięk wody wlewanej do wazonu” (Henri Cole, przeł. J. Gutorow). Ćma wyleciała z orzechów włoskich, jeszcze chwilę, zanim lot skończy się w złożonych dłoniach.

Bartosz Suwiński

 

Przeczytaj też wcześniejsze odcinki „Notatek na marginesach” B. Suwińskiego, wiersze autora w dziale 'poezja', a także w 'porcie literackim' recenzje jego tomików: Bliki (2013), Odpust (2013), Uroczysko (2014), Wyraj (2017) oraz książki eseistycznej Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej (2017)