„Z Księgi Przejścia” Adriany Szymańskiej
Jolanta Szwarc
WIERSZE ZE ZNAKIEM JAKOŚCI
Adriana Szymańska oddała w tym roku w ręce czytelników kolejny tomik wierszy. Zatytułowała go „Z Księgi Przejścia” i podzieliła na trzy części: „Prowincjałki”, „Treny, ballady i madrygały” oraz „Przypowieści i zadumki”. Tytuł pierwszej części ewidentnie wskazuje na aluzje do „Prowincjałek” Blaise Pascala, tym bardziej, że tomik rozpoczyna motto zaczerpnięte z „Myśli” francuskiego matematyka i filozofa. „Wszystkie rzeczy wyszły z nicości i biegną w nieskończoność. Któż nadąży za tymi zdumiewającymi wędrówkami? Autor tych cudów rozumie je – nikt inny.”
Już tutaj byłam: w skórze wilka lub owcy / pomykałam cienistą doliną. /…/ Teraz gdy wypowiadam słowo, /…/ Tak oto powracam do początku / swojej od zawsze nieskończoności.
Podobno wszystko zaczęło się od Słowa. Czyli początek był, a jak był początek, to musi być i koniec. Musi.
Są tacy, chyba jest ich większość, którzy nie ważą słowa, a ja ciągle się zastanawiam nad kolejnością słów. Które było pierwsze – początek czy koniec? Myślę, że koniec jest siłą napędową większą niż początek. Ci, którzy coś zrozumieli, muszą odejść, żeby nowi odrobili lekcje i żeby do nich dotarła tajemnica. Tajemnica, z którą nigdy nie uporamy się / w tym życiu. Ani w żadnym. Chyba, / że staniemy się na powrót wszystkimi naraz: / dziadkami, pradziadkami, młodzieńcami / z włócznią, kobietami przeganiającymi diabła. / Wilkiem, orłem, gołębiem, sarną.
Jednak to wydaje się niemożliwe. Naszym przeznaczeniem jest wędrówka. Nie tylko autorka to stwierdza. Może niekoniecznie będzie to rzeczywiste deptanie ziemi boso jak przez Cejrowskiego, ale pokonywanie przestrzeni i czasu wyobraźnią. Potykamy się razem z podmiotem lirycznym, lękamy samotności, podzielamy jego zdanie, kiedy mówi – jestem jak kawka na gałęzi, / co czyści dziób po niespodziewanym kąsku, / a nie wie, kogo chwalić za dar obfitości. Niewiedza ciągle nas nęka. W związku z tym mamy wiele wątpliwości, które narastają z upływam lat. Wchodzący na plecy wiek staje się workiem pytań trudnym do udźwignięcia. Niezależnie od tego, w którym kierunku skręcamy, co nas po drodze zachwyca, gdzie chcielibyśmy pozostać.
Poetka przypomina. Wiesz, że musisz stąd odejść / – żaden archanioł nie odwoła godziny agonii. / A przecież w tej chwili – gdy trzymasz różowy obłok / w ramionach – jesteś ocalony.
Co jest tym różowym obłokiem, że niesie ze sobą ocalenie, może pewniejszym ocaleniem jest przygarnięcie Dixi i Filonka – zabiedzonej pary piesków, gdy tych dwoje bezdomnych / koczowało na poboczu świata.
Wędrówka jest trudna, bo ciągle odwracam głowę do tyłu i staję w jakimś martwym punkcie. Cofnąć się nie można, a za idącymi miarowym krokiem do przodu nie nadążam, chociaż tam też jest pięknie, z daleka widać maków czerwone pole zapomnienia. Jeszcze w nie nie weszłam, ale zbliżam się, czuję ich przemożny wpływ. Z pamięci odpływają nazwy i imiona, z coraz większym trudem dopasowuję portrety do nazwisk.
„Cogito ergo sum.” Cóż za pycha filozofa! / Myślę, więc boję się być tym, kim / jestem – czyż nie to raczej winniśmy recytować? / „Wiem, że nic nie wiem.” Oczywiście, że tak, chociaż to „nic” brzmi trochę przesadnie. Nic, zero, nul, a te brzozy za oknem, a tam dalej dęby, topole, sosny, świerki i choćby mech, a za nim konwalie, przecież wiemy o nich i wiemy, że koniec świata będzie inny dla każdego z nas. Już On dobrze to sobie wymyślił. Choć na szczęście, na razie in terra, in terra est caelum meum.
Wstań i idź, / dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę. Przepisałam to motto wzięte z „Przesłania Pana Cogito” Zbigniewa Herberta, a poprzedzające wiersze drugiego rozdziału tomiku odnoszące się do tych po tamtej stronie. Oni już przeszli. Za sobą zostawili wszystko. Nadzy przyszli i goli odchodzą. No, może nie wszyscy. Szczęśliwcy mają sklecone z desek pomieszkanie, są ubrani, a nawet doczekali się, że o ich wygląd na odchodnym zadbały tanatokosmetolożki. A co, niech wyglądają – trudno mi to napisać – jak żywi. Niełatwo sobie wyobrazić, że ci bliscy są w bliżej nieokreślonym Tam, a my tu. Dopóki dana nam pamięć, nosimy ich z sobą coraz więcej. Już nie jest tak lekko jak w dzieciństwie. Co jakiś czas chowamy nasze skarby pod ziemią. Kogo tam nie ma. Są dziadkowie, rodzice, rodzeństwo, ciotki, stryjowie, sąsiedzi, nauczyciele, koleżanki, koledzy, sprawujący władzę. Oni są pod i na ziemi dopóki pamiętamy, a potem już tylko pod. Innej topografii nie potrafię określić.
Antoine de Saint-Exupery powiedział: „Albowiem powiadam ci, że człowiek nie szczęścia szuka, ale siebie takiego, który jest najbardziej sobą.”
Niełatwo daje się złapać „Wróbel”, ale poetka zawołała – I znów cię mam w garści, wróblu, / wieczna tajemnico, podczas gdy tłuste gołębie / oczywistości spacerują bezkarnie po dachu. I już zaczęło coś iskrzyć w przewodach mózgowych, coś się rozjaśniać. A przecież / ten zmyślny wróbel, co był przez moment / w mojej dłoni, już odleciał na dźwięk Twego, / Panie, Imienia. I nadal nic nie wiem o tej / nieskończoności, otwierającej się tuż za progiem/ mego serca.
No i co? Miał być lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, a tu gołąb jak zajął dach, tak na nim siedzi, a wróbel wysmyknął się z garści. No i po ptakach, chociaż powiedzenie „i po ptokach” bliższe sercu. Nie rozumiem, co komu w tym powiedzeniu ptoki przeszkadzały. Gwary zanikają i ptoki z nimi. Natomiast ptaki jak widzę i słyszę mają się dobrze, ale niech tam. A garście jak były, tak są puste. Wszechświat może zadziwiać, podobać się lub nie, ale zrozumieć go nie można. Zatem próżne są kombinacje z trafieniem myślą w myśl Boga i skłonieniem Go do zmiany tego, co ustanowił. Skoro wszystko może, to – myślimy sobie – do tego Słowa, które było na początku niech doda Drugie Słowo, które uratowałoby nas przed naszą własną ślepotą? Przed tym / poniewierającym nami od wieków błądzeniem?
Zadumki, przypowieści – szczególnie po przypowieści często sięgano w literaturze religijnej, by uwypuklić prawdę moralną , ostrzec, pouczyć. Ta mewa jak zwiastun z kosmosu / dowiodła, że widzi mnie w tłumie, / choć czułam się niewidzialna. Czy tak właśnie Bóg / wskaże mnie kiedyś uważnym palcem, / bym nie łudziła się, że jestem bezkarna.
Jeśli Bóg jest ojcem, to nie ma wątpliwości, że bez trudu rozpozna swoje dzieci i wybaczy jak każdy kochający ojciec.
„Przypowieść szpitalna” jest jakby szkicem do „Autoportretu niedokończonego”. Tyle pytań ciśnie się na usta, kręci w głowie, wyskakuje na papier. Jedno za drugim – pytanie retoryczne. Czy jestem w tym miejscu ważniejsza / niż kępa zeschłej trawy i ptak na gałęzi klonu? Właściwie nie wiem, kim jestem. / Moi bliscy już dawno umarli, a kiedy żyli, / nie wiedziałam, że to takie ważne: wypytać się / o wszystko. To.zmusza do wspólnego, właściwie równoległego szukania odpowiedzi, których nie ma, bo nie ma już ludzi, którzy mogliby nam odpowiedzieć, opowiedzieć. Chęć słuchania ich przyszła zbyt późno, bo w zapędzeniu, w zajmowaniu się własnymi problemami nie zauważyliśmy, jak kolejno odchodzą. Mówię o tym moim najbliższym, ale oni…
Chciałabym pisać i pisać, ale jak poetka dokonam „Próby skrótu”. Przyszła pora, że i mnie męczy czytanie / długich wierszy. Także swoich własnych. Niektórzy lubią się rozpisywać. Wyłuszczać dokładnie słowo za słowem sens, który rozwodniony odpływa, by połączyć się z Wisłą lub inną rzeką, by dopłynąć do morza, wsiąknąć w ziemię albo wyparować.
A tak naprawdę im PESEL niższy, tym nitka życia krótsza do nawinięcia. Patrzenie w przód przestaje znaczyć to samo, co znaczyło w młodości. Skróciła się perspektywa. Niech więc nie zwleka zbyt długo Ten, / który obiecał przyjść – Herold Dnia Ostatniego - / żeby zamienić w pewność / naszą głodną niepewność.
W następnym i ostatnim wierszu tomiku autorka niecierpliwie zapyta – To już za chwilę? Tak bardzo chce odpowiedzi na głuche pytania.
Ja wiem, że wszystkiego nie ogarnę, ale lubię ludzi, przyrodę i podróżowanie dzień za dniem, choćby to było kręcenie się po własnym mieszkaniu, ale ona przyjdzie. Ta śmierć.
Czuł ją też Tomasz Rębacz, który odnotował w „Sytuacji 817” – „Res Mental wyobraża sobie Pana w meloniku, który podczas spaceru po uliczkach Lizbony trzyma delikatnie w dłoni czarną kropkę w ten sam sposób, w jaki niewidomy trzyma białą laskę. Res Mental słyszy jak kropka szeptem mówi: "Pomalutku zbliżamy się do końca Księgi. Ja jestem kropką, która pojawi się po napisanym ostatnim Zdaniu." ” On od kilku ziemskich miesięcy już Wszystko wie.
Poezja Adriany Szymańskiej jest niewątpliwie poezją religijną, pobudzającą ciekawość, ale równocześnie napełniającą dziecięcą ufnością w istnienie Świata Idealnego. A promień, / na którym zatańczysz, wyniesie cię może / aż przed oczy Nieskończonego.
Przez wiersze poetki przebija mądrość, wrażliwość i oddanie sferze metafizycznej. Skłaniają one czytelnika przez odpowiednie skreowanie podmiotu lirycznego, do równoległego czytania swoich myśli, zmagania się z wątpliwościami i jednocześnie podziwiania biegłości językowej zarówno w wierszach, jak i w prozie poetyckiej.
Poezja Adriany Szymańskiej to doskonały materiał osłaniający przed lękiem, który poprzedza nadchodzącą śmierć.
Adriana Szymańska „Z Księgi Przejścia”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2017, str. 80
Jolanta Szwarc
Przeczytaj też w 'porcie literackim' recenzję zbioru A. Szymańskiej Złoty dzięcioł (2015) – autorstwa Leszka Żulińskiego