Dariusz Bitner "Książka", Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2006, str. 166.
Wanda Skalska
Lubię być zaskakiwana przez autorów odmiennymi dziełami. To znaczy dziełami, które stanowią w ich twórczości nowy trop. A taką niespodziankę zafundował czytelnikom pomorski pisarz Dariusz Bitner. Autor wielu zbiorów opowiadań, powieści, a też szkiców literackich oraz książek dla dzieci.
Bo często bywa tak, że autorzy kostnieją we wcześniej wypracowanych formach, mnożąc utwory formalnie bliźniacze. Co sprawia dosyć przykre wrażenie twórczej „mumifikacji” już za życia. Jakby tym autorom nie chciało się szukać lub zabrakło pary – a może tylko skąpy talent nie dał im rozwijać skrzydeł. I tłuką potem, jak ze sztancy, kolejne publikacje.
Z Dariuszem Bitnerem inna melodia. Zdaje się być rasowym poszukiwaczem, nie unikającym literackiego ryzyka. Sam sobie wytyczył drogę pod górkę i kroczy tą drogą chyba z pełną świadomością tego, że prawdziwe podjęcie literackiej „gry” skazuje na samotność. Tylko ona, wsparta wewnętrznym skupieniem i nieoglądaniem się za oczekiwaniami komercji, otwiera przed twórcą ambitny cel: stworzenie dzieła wyskakującego z zawiasów rutynowej „produkcji”.
A taka jest właśnie „Książka”, rzecz – jak widzę – w ogólnokrajowych mediach może nie tyle przemilczana, co dosyć powściągliwie potraktowana.
Czym zostajemy zaskoczeni? Pomysłem autora na książkę i maestrią realizacji tego pomysłu. Początkowo odbiorca może czuć się zdezorientowany. Rzecz otwiera klasyczna baśń o królu, królewnie i skarbie. Potem coś w rodzaju uczniowskiego diariusza. Urywają się młodzieńcze zapiski i napotykamy piękny, acz nieco przewrotny kawałek o czytaniu jako metodzie poznania. Robi się coraz dziwniej: następne prozatorskie całostki biegną tematycznie i językowo w rozmaitych kierunkach. Pojawiają się między innymi motywy oniryczne, teksty zahaczające o mizerię pisarskiego fachu, dotykające sztuki w ogóle, wreszcie spraw ostatecznych... Każdy z tych kąsków jest sam w sobie smaczny, ale...?
Dopiero po zamknięciu okładki ten pozorny chaos daje szansę uogólnienia intencji. Dopiero wtedy zaczynamy pojmować, do czego autor zmierzał. Okazuje się, że wielowarstwowa struktura prozy, wypełniona określonymi treściami, ma służyć innemu rozpoznaniu literatury. Bo właśnie literatura jawi się tu pierwszoplanowym bohaterem.
Czyli omawiana tu rzecz Bitnera, to nie „kolejna literatura żywiąca się literaturą, której ostatnio pełno” - jak usłyszałam w jednej z lokalnych audycji radiowych. Opinia tyle głupia, co mylna. Świadcząca o niezrozumieniu przedstawionej idei lub za pobieżnej lekturze.
Owszem, wszystkie opowiedziane tu historie mogłyby być wymienione, niczym klocki określonej układanki. Lecz te historie to tylko pretekst (choć w tym przypadku i konkretny środek) do powiedzenia nam, że książka, będąca fizycznym (no, nie do końca i nie tylko) nośnikiem literatury, jest światem samym w sobie. Ale że i świat jest księgą, którą pisze każdy z nas – od dziecięctwa po starość. Tak między innymi można odczytać sens i przesłanie „Książki”. Chcemy czy nie chcemy, lecz uczestniczymy w tej grze, mniej lub bardziej świadomie. A literackość, literatura, owa przedziwna czapa kultury wysokiej, ciasno siedzi na każdej głowie.
Myśl to sama w sobie może nienowa, lecz na frapujący, wręcz oryginalny sposób podana. Dariusz Bitner dokonał udanego skoku na bank literatury!
Osobne słówko należy się językowi tej prozy. To wysmakowana, różnobrzmiąca, pełna uroczych niuansów i giętka polszczyzna. Widzimy tu – nie waham się powiedzieć – niekłamane mistrzostwo pióra.
Latarnia Morska 4 (8) 2007 / 1 (9) 2008