Leszek Żuliński "Chandra", Wydawnictwo ADAM MARSZAŁEK, Toruń 2007, str. 140; "Ja, Faust", Wydawnictwo NOWY ŚWIAT, Warszawa 2008, str. 152.
Wanda Skalska
Oto stała się rzecz rzadko spotykana i na literacki sposób wielce intrygująca. Wytrawny krytyk, publicysta kulturalny i felietonista, autor kilkunastu książek z tych dziedzin, raptem w odstępie kilku miesięcy wydaje dwa tomy poezji. Krytyk piszący wiersze? Ano tak. I mało kto dziś pamięta, że biografia literacka Leszka Żulińskiego od poezji wzięła początek właśnie. U progu swej pisarskiej aktywności i nieco później opublikował już trzy tomiki poetyckie: Z gwiazdą w oku (1975), Przechodzień z Efezu (1979) oraz W wielkim akwarium ciemności (1988).
Spójrzmy teraz na daty wydań. Ostatni tom z obecnie wydanymi dzieli dwadzieścia lat! Dla jednostkowej biografii, w ogóle dla każdej biografii to morze czasu. Tak opisuje swoją sytuację poetycką sam zainteresowany w utworze „Milczenie poety” (z tomu „Chandra”): Ból niepisania/ pojawił się we wtorek nad ranem,/ przeszył łokieć w prawej ręce,/ nadgarstek, palce/ i powędrował dalej. // (...)/ mój ból niepisania/ wciąż dyktuje mi nowe wiersze,/ najczęściej jest to słowotok,/ którym płynie/ wieloletnie milczenie.
Jak się odnaleźć po tak długiej nieobecności poetyckiej? Czy przerwanie tamy dwóch dziesięcioleci poetyckiego milczenia ma sens? Autor musiał (wyobrażam sobie) doświadczyć podobnych wątpliwości. Bo już pal sześć ewentualny ostracyzm środowisk krytycznych wobec „odszczepieńca” (czy też „nawróconego”), ale czy poetyckie pióro nie zdrewniało? Czy twórcza reaktywacja wiersza nie niesie przypadkiem za dużej dozy ryzyka?
Na szczęście wszystko wyżej to tylko spekulacje rozumu. A rozum i logika w świecie poezji stoi niżej od emocji oraz ducha. Co uchwytne wydaje się umysłem, mizerią bywa dla sfer wyższych naszego jestestwa. A świadoma decyzyjność czasem musi ustąpić miejsca natchnieniu. I w tym przypadku ustępuje.
Tak, natchnienie (iskra boża, wiew ducha – nazwa nie ma znaczenia, wiemy o co chodzi) zawładnęło Żulińskim. To się czuje po lekturze obu tomów. Natomiast bezpośrednim zapłonem była erupcja uczuć. I latami uśpiony wulkan poety wylał z siebie lawę przeszło dwustu wierszy...
Liryczna lawa spływająca zboczem poetyckiego wulkanu: takie skojarzenie nasuwa się nieodparcie. Lawa jest gorąca i te wiersze często są gorące. Aż kipią od emocji, rozbudzonych tęsknot i trwogi niespełnionych marzeń. Bo pamiętajmy, że owe marzenia, tęsknoty i emocje wylewają się u mocno już dojrzałego poety, który doskonale jest świadom upływu czasu oraz ograniczeń biologii.
Udanie rozegrał to Żuliński zwłaszcza w drugim tomie, sięgając po mit Fausta, który wyjątkowo mocno osadził się w naszej kulturze. Jak wiemy Faust potknął się o kamień filozoficzny, próbując rozgryźć tajemnicę uczuć po ludzku (i bosku) wysokich, szaleńczych skoków nadziei, osamotnienia i trochę bezprzytomnego (?) pędu w przemijanie (to ulatująca dusza Mefista,/ czarna/ jak gawra w dębowym lesie,/ jak wiersze pisane krwią), poza żywot doczesny...
Mit ten poeta Żuliński przetrawił i jako trampoliny użył dla własnej poetyckiej ekspiacji. Wiersze to na ogół potoczyste, dbałe o szczegół i metaforę, świadome używanych słów. Zwłaszcza zaś ujmują strofy bezpośrednio zwrócone ku obiektowi uczuć: ku nieodgadnionej (czy rzeczywistej? - oto osobna zagadka) Małgorzacie, której imię odmieniane jest tu przez wszystkie przypadki i okoliczności.
Tak to emocjonalna przygoda splata się z duchową, a profanum z sacrum. Bardzo dużą rolę odgrywają też tu odwołania kulturowe, których poeta z erudycyjnym zacięciem czytelnikowi nie skąpi (np. listy Fausta do Villona, Petrarki, Cervantesa czy Goethego).
Brakuje u Żulińskiego zgody na łatwe oddanie pola. Pragnie doświadczyć pełni. Bo – jak powiada w „Epilogu” – kto nie umie żyć, nie potrafi szczęśliwie umrzeć.
O ile konsekwentnie, gdy o konstrukcję oraz motywy idzie, budowany jest ciąg poetycki w tomie „Ja, Faust”, o tyle nieco odmiennie ma się sprawa ze zbiorem „Chandra”. W „Chandrze” spotkamy większą polaryzację tematyczną: na przykład obok czystych liryków widnieją (skądinąd ciekawe „dyskursywnie”) wiersze autotematyczne.
Te wiersze „się czyta”, że użyję kolokwializmu. A poeta Żuliński wychodzi z krytyka Żulińskiego obronną ręką.
Latarnia Morska 4 (8) 2007 / 1 (9) 2008