Piotr Müldner "Raz jeden jedyny. 53 opowiadania z nieustannego stanu w.", Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, Warszawa 2007, str. 316

Категория: port literacki Опубликовано: 11.02.2010 Печать E-mail

Marian Grześczak


PROZA CODZIENNA W ŻYCIU STANU WOJENNEGO*

1.
Piotr Müldner-Nieckowski. Podkowoleśny Zielonogóral. W Zielonej Górze się urodził: 29 marca 1946, mogę się więc z nim dogadywać jak baran z baranem.
Na początek kilka informacji o osobowości i osobności trzynastogrudniowej promocji, bo jest to zły dzień na dobrą promocję i znakomitą książkę w rocznicę fatalnego wydarzenia. Fatalne wydarzenie opisał PMN w błyskach prozy szczególnie esencjonalnej i wyobraźniowo wyrazistej, ustawiając się w najpierwszym rzędzie polskiej prozy artystycznej kreującej obraz stanu wojennogo. Posłużyłem się zbitką słowną „fatalne wydarzenie”, niezbyt zapewne trafną w odniesieniu do stanu wojennego, ale celną porównawczo; mam na myśli prozę Bułhakowa Fatalne jaja. Opowiadania PMN są w tej samej skali.
Rosjanie zresztą, antycypacyjnie, doszli do zbliżonego wniosku, zakładając miasto Petersburg, co aktualnie potwierdził Podkowoleśnik Piotr Mitzner w poemaciku "Miasto Piotra", dedykowanym Müldnerowi, a pomieszczonym w zbiorze Pustosz.
PMN, „Peemen”, jest wielopostaciowy, można powiedzieć: życiowo i artystycznie stereofoniczny.
Sportował się za lat młodszych, jeszcze jako harcerz. Skończył studia medyczne w Warszawie i tak się douczał, że za pracę Rozwój poglądów deontologicznych w II połowie XIX wieku w warszawskim środowisku lekarskim otrzymał tytuł doktora, z rąk Marcina Łyskanowskiego. Łyskanowski działał w środowisku polskich pisarzy medyków i do Unii tych pisarzy wciągnął PMN. W roku 1983 organizacja przyjęła nazwę Unia Polskich Pisarzy Lekarzy, zaś Müldner został jej sekretarzem, a w latach 1985-1988 jej prezesem. Równolegle należał do Związku Literatów Polskich, do chwili rozwiązania przez stan wojenny, i od początku do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, czyli od roku 1989, kiedy po stanie wojennym niezależną organizację pisarską udało się założyć.
W warszawskim środowisku lekarskim i artystycznym Müldner był, jest i będzie osobistością ważną, już choćby przez to, co robił i co robi, a zapewne i przez to, co będzie robił, mimo że sam pewnie jeszcze nie wie co, ale musi coś, bo słodkie nicnierobienie jest sprzeczne z filozofią jego życiowego aktywizmu. I dlatego na przykład uładza z trenerem piłkarskim Engelem dziennikowe zapiski.
Bywał PMN w różnych redakcjach: w Nowym Medyku, Archiwum Historii Medycyny, Polskim Tygodniku Lekarskim. Był redaktorem naczelnym Państwowego Zakładu Wydawnictw Lekarskich. Sekretarzował lub prezesował Polskiemu Towarzystwu Lekarskiemu, Polskiemu Towarzystwu Historii Medycyny, Polskiemu Towarzystwu Szpitalnictwa.
Gigantyczna wprost góra humanistycznego społecznikostwa, o którym mało kto wie, dlatego przypominam.
A przecież jeszcze leczył i leczy w Szpitalu Wolskim jako lekarz wolontariusz, lekarz rejonowy, kierownik Przychodni Modelowej w Zespole Opieki Zdrowotnej Warszawa Wola-Wschód.
Bogactwo tej biografii zatrzymało się na chwilę przed tamą stanu wojennego, ale zaraz się przez tę tamę przelało w 53 opowiadania z nieustannego stanu w., zatytułowane Raz jeden jedyny.
Czas na pierwszą śluzę.

2.
Sam Müldner wie najlepiej, co go skutecznie w życiu uwiodło: sztuka miłości? sztuka słowa? sztuka uzdrawiania? sztuka mądrości? sztuka dobroci? sztuka przyjaźni?
Znany jest z tego, że nigdy nic nikomu nie odmówił, nawet pożyczenia pieniędzy, gdy sam jest bez grosza. Mówi: pożyczam ci swój brak grosza. Są to frazy poetyckie, bo jakże by inaczej, artysta słowa musi przecież zaczynać jako poeta. Gdy PMN debiutował wierszem "Kołysanka" w lubelskiej „Kamenie”, miał 23 lata. Wiersze układały się potem w zbiory Ludzki wynalazek, 1978; Wilgoć, 1997; Opaska gazowa, 2004; Za kobietą tren, 2001.
Poeci-lekarze nasyceni są dynamiczną cielesnością i obiektywną brzydotę choroby traktują jako tworzywo zwyczajne i codzienne. Czytelnik, przyzwyczajony przez poezję, seriale i pokazy mody do wymodelowanego piękna, bywa zatem udręczany poezjami świata zbrzydzonego, a – o paradoksie – właśnie leczącego. Obrazowanie Müldnera jest z klasy gęstej, szorstkiej wyobraźni Benna, niemieckiego ekspresjonisty, i Williamsa, amerykańskiego sensualisty:

Przecinałem powłoki, cienką otrzewną,
jakbym odmierzał witaminę dla dziecka,
przyjaciele prowadzili mój niewprawny ruch,
oni, starsi, pomagali wiązać słowa,
odcinać się tkanką,
lądować w kuble wraz z wyjętym narządem.

Ale poetycka kreacja lekarskiego powołania nie jest przestrzenią spotkania z nową książką Müldnera, dlatego otwieramy drugą śluzę stanu wojennego.

3.
Jeżeli węgiel jest czarnym złotem, to słowa są złotym złotem. Złotnik języka byłby w tej przestrzeni zawodem szczególnie cennym i wybitnie osobnym. Prawdę mówiąc, często w osobny sposób owo lingverado było eksploatowane. A raczej: pange lingua – chwal języku. Linde. Doroszewski. Skorupka. Jeszcze przedtem Brückner. A teraz Bralczyk i trzy M: Markowski, Miodek, Müldner.

Co sprawiło, że lekarz, poeta, prozaik zaczął zbierać złoto języka, tylko on sam może wyjawić. Bo że wykonywaną pracę znać w pisanych wierszach, powieściach i opowiadaniach, to jest oczywiste. Ale dlaczego ułożyła się ona w wielgachne stogi słów, to już takie oczywiste nie jest. Nawet fakt, że Müldner kieruje Zakładem Edytorstwa i Krytyki Tekstu w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, nie wszystko wyjaśnia.
Wielki słownik frazeologiczny języka polskiego Müldner ułożył praktycznie sam (dla prawdy dodajmy, z pomocą życzliwą żony, śp. Małgorzaty, której poświęcił cała poetycką książkę, i syna Łukasza). Rzecz ma blisko 1100 stron. Słownik – Osobnik.
Słownik frazeologiczny czyta się jak poemat, a nawet ciekawiej, bo narracyjny tok wciąż przerywają nowe hasła słownikowe, co z poematu frazeologicznego czyni nowoczesny film słowny.
Takimi poematami fraz są właściwie wszystkie słuchowiska Müldnera, niedawno wydane w wyborze zatytułowanym Piórko, 2007. Rzeczywistości opowiadane konfrontują się tu nie tyle poprzez zdarzenia, ile poprzez język.
Słuchanie słuchowisk zostawiam dla radia, tu jednak muszę przywołać przed oczy kolejną postać Müldnerowskiego stwórstwa – wyobraźnię dźwiękową. Napisać blisko 100 dramatów radiowych to jest i sztuka, i wysiłek. Zbiór Piórko zawiera zaledwie cząstkę – 12 sztuk.
Czas na trzecią śluzę.

4.
Groteskowe widzenie świata cechuje całą twórczość Müldnera, co objawiło się już w tomie opowiadań Proszę spać z roku 1978. Do głosu doszło w Czapkach i niewidkach, 1980; w Śpiącym w mieście, 1983; zwłaszcza zaś w Diable na placu Zbawiciela, 1990, powieści przewrotnie symbolicznej na temat socjotechniki. Wyprzedził tu Müldner film Krauzego, też z placem Zbawiciela w tytule.

Bierzmowane opowiadania stanu wojennego, jak już powiedziałem, najlepsze, co się stanowi wojennemu mogło wydarzyć, liczą sobie od połowy strony do trzech stron. Perliście (od perły) zwięzłe, rejestrują rzeczywistość nasyconą absurdami i tę absurdalność jeszcze przez język pomnażają. Wszystko tu jest realistycznie rejestrowane i cała sztuka na tym polega, że jest to realizm, który jeszcze nie dysponuje własnym językiem. Stan wojenny się ustanowił jako realna rzeczywistość, ale bez języka, jakim ona może być opowiedziana. No i to zadanie wziął na siebie Müldner. Posłuży się już to banałem, na przykład napisem RWD – co rozszyfrowane znaczy Ratuj Własną Dupę; już to metaforyczną sentencją: „furtki do szpitali powstawały o wiele wcześniej niż szpitale”, już to ironiczną drwiną: „w warsztacie Kalinowskiego wszystkie żony rodziły dzieci z podwójną powieką, a taką cechę mógł im dać tylko Wichura”; już to metaforą: „trafia mnie wściekła pszczoła nagłej krwi”. W innym szlifowanym kamieniu, cytuję: „pisze się solą w oczy”, w jeszcze innym bohater ma „twarz sękatą”. Takie poetyzmy-realizmy unoszą opowiadania PMN nad oceanem wielkiego absurdu i przekształcają się w uniwersalne symbole. Zbliżone w zamiarze opowiadania groteskowe pisywał kiedyś Stanisław Zieliński, ale nie miały one aż tak głębokiej metaforyczności. Może lepszym przykładem porównawczym byłby Sławomir Mrożek, tylko że on z kolei nie jest aż tak demaskatorski, jak Müldner, na przykład w opowiadaniu o bezinteresownym donosicielstwie (opowiadanie-donos Dobrze, że pan jest).
Otwieram czwartą śluzę.

5.
Na koniec prozy wiersz z tomu Wilgoć, bardzo rodzinny, piękny w dyskretności słów i emocji, po prostu doskonały:

Kreska

           Ojcu, który umarł, zanim
           zdecydowałem się ogłosić ten wiersz
           o portrecie Yaśminy Strzeleckiej

Jedną kreską,
nie odrywając punktu od papieru
narysował niebo i piekło zarazem,
głowę pewnej nieznanej naszej matce
kobiety
o tak pociągających wargach
i nosie niezwykłej delikatności…

W mgnieniu oka powstał
zarys niecierpliwości i siły,
która wznosi światy
i opuszcza na dno.

Pewnie usłyszał mój oddech
– patrzyłem mu przez ramię –
a kiedy drgnęła jego głowa,
zawstydziłem się i udałem,
że patrzę w inną stronę.
(1976)


*Tekst wygłoszony w Warszawie, 13 grudnia 2007 r., w 26. rocznicę wybuchu stanu wojennego w związku z wydaniem książki. 


Latarnia Morska 4 (8) 2007 / 1 (9) 2008