Ryszard Ulicki „Album zwierzyny dzikiej, domowej i łonowej”, Wydawnictwo ULMA Sp. z o.o., Koszalin 2006, str. 128; „I ciągle jeszcze idę”, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2006, str. 80

Категория: port literacki Опубликовано: 03.02.2010 Печать E-mail


Wanda Skalska


Dwie nowe książki Ryszarda Ulickiego w jednym czasie, lecz całkowicie odmienne: i co do formy, i co do treści, i co do języka. Pierwsza to zbiór wierszowanych kawałków satyryczno-humorystycznych, a drugą rzeczą jest tomik poetycki. O ile teksty „lżejszej” publikacji odbiera się z mieszanymi uczuciami, o tyle rekompensuje niedosyt czytelniczy lektura książeczki lirycznej.
Ale po kolei.
Spora objętościowo książka pierwsza z założenia ma bawić. To zbiór tekstów „okołozwierzęcych”. Mamy tu menażerię blisko trzydziestu stworzeń, którym kultura przypisuje określone cechy ludzkie. Nadaje też znaczącą symbolikę. I tak spotkamy w menażerii Ulickiego między innymi jelenia, konia, krowę, kurę, lisa, niedźwiedzia, świnię czy żubra. A każdemu z tych stworzeń poświęcony jest osobny tekst.
Skojarzenia literackie wiodą zaraz w przeszłość, skąd własnymi „zwierzęcymi” utworami odzywają się między innymi Ezop, La Fontaine, Fredro czy Brzechwa. Dołącza koszaliński autor, z własnymi, uwspółcześnionymi wersjami.
Dołącza i z miejsca trochę rozczarowuje. Dlaczego? Bo teksty są przegadane, nagminnie używany rym częstochowski usypia, a nadto drażni przaśny (niektórzy powiadają: plebejski) humor – na granicy dobrego smaku. Nie gustuję w podobnym humorze. Choć mam świadomość, że znajdą się czytelnicy usatysfakcjonowani.

Natomiast odmienna historia z tomikiem „I ciągle jeszcze idę”. Tu znalazłam ukojenie. I to przynajmniej z trzech powodów.
Po pierwsze: mamy tu do czynienia z poezją formalnie wyciszoną, nieepatującą krzykliwymi (modnymi) wynalazkami językowymi, oszczędną w środkach wyrazu.
Po drugie: opowieść, bo jest to rodzaj poematu,  układa się w naturalny ciąg. Ten intymny diariusz twórcy w sile wieku przekonuje wewnętrzną prawdą.
Po trzecie: otwartość rozmowy i ciepło. Tak rozmawiają z nami ludzie, którym życie na rozmaite sposoby garbowało skórę. Już nie są apodyktyczni, już nie wiedzą wszystkiego z góry. Potrafią dzielić się wielkim i małym. Potrafią także słuchać. Posiedli cenny dar dystansu wobec siebie.
Jest jeszcze coś w końcówce stron tomiku. Ujmujący apel do włodarzy piór:

Mówiąc prawdę, używaj słów niezbędnych
poeto!
Twój wiersz (...)
Nie musi pachnieć jaśminem ani bzem.
Twoi poprzednicy zużyli już cały zapach tych woni.
Nie mów więcej niż musisz powiedzieć,
ani więcej niż trzeba.

Dwie książki tego samego autora. Dwie twarze. Dwie w jednym czasie, jakże różne, czytelnicze przygody.


Latarnia Morska 1 (5) 2007