Michał Filipowski "Kroki", MOK, Kołobrzeg 2006, str. 24
Wanda Skalska
Arkusz poetycki pod zapożyczonym z powieści Jerzego Kosińskiego tytule jest debiutem.
Zawiera ledwie kilkanaście utworów, poprzedzonych wprowadzeniem Wojciecha Czaplewskiego. Ponieważ wstęp jest zwięzły i w dużej mierze trafnie opisuje poezjowanie nowego autora, przytoczę w całości.
„Michała Filipowskiego cechuje wysoka kultura słowa – co znaczy, że poeta używa słów oszczędnie, uważnie i ze smakiem. Krótkie wersy, od pierwszego do ostatniego w wierszu, budują małe, osobne światy, z powściągliwą elegancją, czasem zaskakując celną metaforą. Te światy, te wiersze – składają się na świat większy, gdzie znajdziemy płomyk świecy, skrzynkę na listy, duchy poetów, kilku przyjaciół, doniczkę i księżyc. Widać w tym jakieś wycofanie się, jakąś osobność, szukanie zacisza, gdzie można się schować przed zgiełkiem. To chyba Laozi powiedział, że najdalsze podróże odbywa się nie wychodząc z pokoju.”
Zaznaczyłam: w dużej mierze trafny opis. Jest w tych wierszach jakaś łagodność i zaduma, raczej nietypowa dla poetów w tak młodym wieku. A w szeregach strof trafiamy od czasu do czasu na świeże obrazy – jak na przykład w utworze „miasto”:
(...) wsłuchuję się
w odloty ptaków
marzę
o rodzynkach gwiazd
na kołaczu nieba.
Lub o piaskownicy, której piasek pamięta smak wody morskiej.
Lecz za dużo, prawdę mówiąc, celnego obrazowania i metafor tu nie ma. To poezja dopiero kształtowana, z na ogół niepewnymi meandrami języka; bez wyrazistej twarzy, czasem niebezpiecznie blisko ocierająca się o niezamierzoną śmieszność, jak na przykład w wierszu „krajobraz”, gdy autor wspomina w poincie bekający odpadkami (...) rozdęty brzuch śmietnika.
I co jest częstym błędem debiutantów – nazywa uczucia wprost, co nie służy poezji.
W jednym z utworów powiada poeta o sobie:
uczę się kulinarnej sztuki
gotowania zdań
w miarce serca.
Trudno powiedzieć w którą stronę poezjowanie M. Filipowskiego pójdzie. Bo ma wiele przed sobą otwartych dróg. Byle nie ugrzązł w nijakości – czego wypada mu życzyć. Jemu i wszystkim wstępującym poetom.
Latarnia Morska 3/2006