Piotr Bednarski "Jastrzębie wzgórze", Prószyński i S-ka SA, Warszawa 2006, str. 101

Категория: port literacki Опубликовано: 04.01.2010 Печать E-mail

Wanda Skalska

Najnowsza książka prozą Piotra Bednarskiego zaskakuje. Bo zdecydowanie różni się od wczesnych zbiorów opowiadań („Krople soli”, „Czarcie nasienie”, „Morze u wezgłowia”) czy od głośnej i tłumaczonej na wiele języków powieści „Błękitne śniegi”. Całkowicie też strukturalnie odstaje od powieściowej trylogii „Lancelot” - „Parsifal” - „Transport Uroboros”.
Powiadając o różnicach nie mam na myśli kręgu zainteresowań pisarza. Te się nie zmieniły. Nieustannie grawituje wokół spraw Biblii oraz tego, co owa Księga Nad Księgami w swych przesłaniach niesie. P. Bednarski, nadal zadaje wiele pytań o sens istnienia, wciąż drąży sprawy etyki oraz powikłanych związków międzyludzkich. Główna różnica polega na formalnej zmianie artykulacji. Bowiem „Jastrzębie Wzgórze”, a o nim teraz mowa, napisane jest w konwencji balladowej.
Konwencja taka, nieobca przecież i współczesnej literaturze, choć rzadko stosowana, niejako wymusza na twórcy użycie określonego kodu, określonej poetyki. Opowiedziana historia opiera się na sekwencjach, ma powtarzalny rytm, odpowiednio rozłożone kulminacje, pointę wreszcie. Z tą pointą zresztą jest pewien kłopot, ale o tym za chwilę.
Oto mamy do czynienia z konfliktem, jakich wiele – z rodzinną waśnią. Przedmiotem sporu jest Jastrzębie Wzgórze: atrakcyjny spłachetek ziemi gdzieś w głębi kraju. Rzecz dzieje się współcześnie, na co pośrednio wskazują rozrzucone w tekście rekwizyty (m. in. kominiarka członka mafii, używana broń palna, strażackie wężownice, telefon komórkowy). A personami dramatu są członkowie rodu Hajduków: z zamordowanym na początku Romanem, jego bratem, ojcem, dziadem oraz ich kobietami w rolach głównych – zwłaszcza wyraziście przedstawionej Tuśki, której obecności przeznaczył pisarz rolę szczególną. Konflikt napędza spadkowa zawiść niejakiego Ali Baby (nie kojarzmy imienia z baśniową postacią!), który jest sprężyną zła. A właściwie narzędziem Złego. To kontrapunkt – jak się wydaje - dla marzeń, tęsknot i czynów szlachetnych. Widzimy tu zresztą, niby w pigułce, cały katalog namiętnych reakcji – mających źródło lub też opartych nie tylko na zawiści, ale też na żywej nienawiści i zdradzie. W tle dostrzegamy także dźwigającą serca miłość. Prawdę mówiąc nie w tle – gdyż wątek miłości tu zarysowany jest ważnym elementem współtworzącym fabułę.
Opowieść jest zwarta, pulsująca emocją: tu nie ma ciepłozimnych postaw. Persony rodzinnego dramatu ocierają się o siebie, ścierają się ze sobą, rośnie napięcie. Poddając się rytmowi lektury mamy coraz silniejszą świadomość tego, że historia dobrze skończyć się nie może… Że za chwilę, niczym jastrząb z niebios, dopadnie bohaterów mikropowieści przeznaczenie. Przeznaczenie nieuchronne, niczym każdemu człowiekowi szykowany kres.

Natomiast niezrozumiałe - w tak poprowadzonej literacko historii - wydaje się umieszczenie „przyklejonego” na końcu rozdziału („Nie każdy wierzy. Satanael”), gdy to Zły wprost ujawnia swą obecność. Przypomina to trochę dobijanie gwoździa. Bo i tak wszystko bez tego samo naturalnie się tłumaczy. Choć, teraz się zastanawiam, może autorowi specjalnie chodziło o końcowy zgrzyt – pobrzmiewający niczym twarde jechanie wspomnianym gwoździem po szkle? Może wyakcentowana ostentacyjnie obecność „antydemiurga” ma dla autora też pozametaforyczne znaczenie?
Za to bardzo dobrze służy mikropowieści rozbicie narracji na głosy. Zabieg ten osobno buduje „stroficzność” prozatorskiej ballady, przy jednoczesnym efekcie strukturalnej dyscypliny oraz jej polifonicznego rytmu. Dodaje też całości poetyckiego smaku.

„Umarli należą do cmentarza, a żywi do słońca” –w pewnym momencie powiada pięknie Kaśka, żona nieszczęsnego Ali Baby. Można strawestować: nieczytający należą do kulturowego cmentarza, a czytający do rozumnej i czującej elity. Przeczytać „Jastrzębie Wzgórze” warto, choćby dla poznania nowej pisarskiej twarzy P. Bednarskiego. Ten pisarz stanowczo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. I pewnie za czas jakiś znów nas, czytelników, zaskoczy.

Latarnia Morska 3/2006