Pamiętnik znaleziony w szpargałach...

Kategoria: proza Opublikowano: niedziela, 01 wrzesień 2013 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

13 marca, wtorek
(98 kg, dzienna dawka kalorii: 4500, papierosy – 35 sztuk, alkohol – 0, wygrana w bingo – 0)
Dziś imieniny Bożenki. Kupię tulipany i polecę. To jej się należy. A może chanel, piątkę? Eeee, bez przesady. Jednak trzeba przyznać: ona jedna nie truła, że za dużo jem, że za dużo palę. Na moich imieninach śpiewała „Sto kilo, sto kilo...”, i to z jakim wdziękiem... W gmachu PSL na Grzybowskiej chciała mnie zgwałcić w windzie; nie zdążyła, tylko cztery piętra, ale wystarczyło, żebym poczuł się zdobywany. Czy dziś są jeszcze takie kobiety? Na ulicy obejrzałem się za jedną siusiumajtką, żona podchwyciła mój wzrok i tylko strzyknęła mi jadem w ucho: „Uważaj! Co tydzień – dyskoteka”. Perfidna, wiedziała gdzie trafić, od razu mi przeszło. Ale do Bożenki wpadnę.

18 marca, niedziela
(97,70 kg, papierosów – 0, wczoraj w totka – trójka, kompletne odwodnienie)
Już jedenasta rano? Ale popiliśmy u Zbyszka! Nie mogę palić, połykam hektolitry sodowej, głowa pęka. Ktoś powiedział niezły dowcip: wódki dzielą się na dobre i bardzo dobre. Dobre to: denaturat, metanol, borygo, clerasil, przemysławka, orzechówka... Reszta to bardzo dobre! Brrr! Nigdy więcej. Choćbym był Charlesem Bukowskim, to nie mógłbym o dzisiejszym dniu wydusić ani słowa więcej. Chcę umrzeć. Czy jakakolwiek kobieta byłaby zdolna zrozumieć ten stan katartycznej udręki? Stan, który zbliża nas do metafizyki absurdu? Cierpimy, ale alkoholowa trajektoria gwiazd wiedzie nas do Absolutu, uwalnia byt od parszywej ziemskości i daje halucynacyjną wolność. Co kobiety wiedzą o wolności?

21 marca, środa
(98 kg, papierosy – w normie, alkohol – 0, dieta – 0, pogoda ducha – 0)
„Zamienię golenie na miesiączkę” – jakiś kretyn napisał to graffiti na murze. A może wcale nie kretyn? Położyłbym ciało na poduchach, rzęsy na policzkach, leżałbym sobie i pachniał... Kupiłbym pończoszki jak mgiełka, coś pod spód od Diora, flakonik u Guerlaine’a... Nuta wiosennej łąki przepleciona delikatną nitką wanilii z posmakiem cierpkiej jeżyny na trzecim planie. Co? Ale przebierałbym w facetach! Albo nie, brałbym jak leci, niech żyje bal! O nie, nie mieliby problemów ze znalezieniem punktu G.
Co ja tu plotę? Na pojutrze mam napisać biznes-plan dotyczący wdrożenia nowego brandu w sieci marketów MCC. Zbyszek dzwonił, czy byśmy nie powtórzyli wczorajszego wtorku w sobotę? Hm?

23 marca, piątek
(chyba powinienem schudnąć, chyba powinienem rzucić palenie, chyba powinienem się wykręcić Zbyszkowi)
Z rana – operatywka. Zatwierdzili mój projekt, brand-manager zgłosił jakieś uwagi, zawsze się dupek wtrąca. Potem – obiad z Japończykami. Skąd u nich ten mózg? Wyglądają jak Gumisie. Zadzwoniła Bożenka. Powiedziała, że tak mi się przyjrzała i że powinienem schudnąć. Ech, tylko moja kotka mnie kocha. Beżowa persiczka. Marylin. Bo – wypisz wymaluj: usteczka jak w „Księciu i aktoreczce”, kibić jak w „Pół żartem, pół serio”, charakter jak w „Skłóconych z życiem”. Ta sama karnacja sierści. Cudo! Gdybym był młodszy, nazwałbym ją Britget.

24 marca, sobota
(98,2 kg – wczoraj golonka „U Samsona”, papierosów – 55, alkohol – jakieś 250 g, odmówiłem „Reader’s Digest” zgody na wylosowanie mercedesa)
Od Zbyszka wyszedłem wcześniej; nie to zdrowie. Nawet nie czuję się zawiany. Rano muszę wrócić na Koronacyjną po samochód. Ale przykręcili śrubę! Już nawet „na wczorajszego” nie będzie można jeździć.
Czytam gazetę. Ogromny artykuł o zbrodni w Jedwabnem. Ogólnonarodowa dyskusja. Kwaśniewski powiedział, że przeprosi, Wałęsa – że nie. Nowak-Jeziorański argumentuje, że skoro jesteśmy skłonni do zbiorowej dumy (Małysz!), to powinniśmy być skłonni do zbiorowej winy. Koszmar historii, który wdziera się w koszmar codzienności. Dwa różne światy. Ten drugi (codzienność) na pewno prawdziwy, ten pierwszy (historia) – jakiś domniemany. Nie przylegają do siebie. Choć są w jakimś sensie jednością. Trudno je i łączyć, i rozdzielać. No więc? Nie wiem... Zastanawiam się, czy kobiety zadają sobie tego typu problemy do rozwiązania? Czy istnieje płeć mózgu? Zieeewaaam, robi się sennie...

16 kwietnia, poniedziałek
(zgaga, wątroba jak głaz, 99 kg, ciśnienie 140/90, stan wskazujący – jeszcze wczorajszy, ogólna niechęć do życia)
Drugi dzień świąt. Siadamy do śniadania. Mama zaczyna: – Synku, błagam cię, nie nakładaj tyle, pomyśl o sobie, o zdrowiu, o rodzinie... Spróbuj jeść połowę. – Mamo, ja całe życie jem połowę, ja mogę dwa razy tyle... Mówię to i już czuję, jak się unoszę na krześle, jak wszystko staje mi w gardle, walnę w ten stół, wstanę i wyjdę. Terroryzują mnie tym żetpe! Żryj połowę. Ale nie, nerwy na wodzy, matkę ma się jedną. Co ja mówię? Jedyną! Najpierw jest mamusia, a potem... wodzę wzrokiem wokół stołu, ech, jak to wszystko miało wyglądać inaczej. Na razie Boże Narodzenie wygrywa ze świętami Wielkiej Nocy.

19 kwietnia, czwartek
(znów pobudka o 7.00, ale robię sobie nadzieje: angielskie śniadanko, polski obiadek, bawarska kolacyjka, a koszmarne pustki między tymi wydarzeniami wypełnimy gofrem, zapiekanką i hot-dogiem)
Mam przegwizdane u sekretarki szefa. Wchodzę do sekretariatu, a za jej biurkiem siedzi Gruby Zdzisio. Rzeczywiście gruby, na dodatek głupi, dziobaty i ostrzyżony na skina. Ech, czego Cygan nie zrobi dla żartu? Więc wchodzę i z mostu odpalam do frajera: – Dzień dobry, pani Jolu. Oooo, przede mną nic się nie ukryje, zmieniła pani fryzurę... Zdzisio chichocze. A na to Jola wychyla się zza drzwi szafy i wbija we mnie sztylety swych stalowych oczu. Zdzisio wpada z radości pod biurko, a ja zostaję sam na sam ze swym żartem. I z tymi dwoma sztyletami wbitymi w moją duszę jak miecze podarowane Jagielle przez von Jungingena. Znam ciąg dalszy: gdy jutro poproszę o ryzę papieru do drukarki, Jola warknie, że nie ma. Nasz wychowawca w liceum opowiadał całej klasie świńskie kawały i zastrzegał się: „To są dowcipy zbyt śmieszne dla pań”. Nie wiedział, że „zbyt śmiesznych” jest dla pań wiele innych rzeczy.

1 maja, wtorek
(drgnęło w dół: 98,5 kg, papierosy – 30 sztuk, alkohol – dwa żywce, sjesta na hamaku)
Wolny dzień. Tyrałem w ogródku – stąd potem ten hamak. A żonka? Ha, rączek sobie nie może pobrudzić; „mam wstręt do ziemi” – opowiada przy biesiadnych stołach. A ja tak już kilka dni – długi weekend, wziąłem wolne. Zamykam oczy i widzę 1 maja sprzed lat. Pisało się przez duże „m”. 1 Maja! Walił naród całą szerokością Marszałkowskiej. Rozentuzjazmowany. Wcale nie ujarzmiony. Żadnego katza z powodu realnego socjalizmu. To był zazwyczaj radosny, piękny, wiosenny dzień. Pamiętam jak w ’78 wyskoczyłem akurat na 1 maja, pardon, 1 Maja, do Dorotki. Mieszkała w mieścinie 70 km od Warszawy, za to przy głównej ulicy. Kochaliśmy się przy otwartym oknie, na pierwszym piętrze, jak szaleni. A dołem szedł pochód. Ludzki gwar zmieszany z krokami setek osób, a to wszystko pływające w żwawych i mobilizujących rytmach strażackiej orkiestry dętej. Dorotka chciała jeszcze i jeszcze, tryskała energią, pomysłowością i inicjatywą, a ja zerkałem w okno, czy czasami nie pojawi się na parapecie kapelmistrz lub przodownik pracy z chorągwią. Ten klimat mógłby uchwycić tylko Hrabal. Tak, od tamtej pory dobrze mi się kojarzy majowa miłość i rytm marszowy, aczkolwiek niegodny filozofa.

5 maja, sobota
(6000 kalorii, papierosy – 25 sztuk, alkohol – 4 piwa i tylko 98 kg – spadek zawdzięczam kosiarce i grabiom; w totku znowu pudło)
Kończy się dolce far niente. Za dwa dni – do roboty. Już widzę dziobatą mordę Zdzisia. I Jolkę Dwa Sztylety. Ech, cały tydzień w ogródku. A żonka? Teraz właśnie na basenie. Krytym! Trzeba by jeszcze dodać: zachlorowanym, zasyfionym, zatłoczonym. One są masochistkami. Solarium, masażysta, pedicure-manicure, balejaż, tipsy, endokrynolog, kosmetyczka, maseczki, depilacja, make-up, face-lifting, żetpe, rowerek (pokojowy) i marzenie, żeby się dostać do Eichelbergera. Czy tak można żyć? Kiedy czekam pod sklepem aż zrobi zakupy, zawsze ustawiam się przy drzwiach z napisem „Wejście”. Tędy wyjdzie. Pytam więc raz jeszcze: czy tak można żyć? Chyba zadzwonię do Zbyszka, zakończymy na Koronacyjnej ten długi weekend jak przystało na dżentelmenów. Pogadamy o sondażach przedwyborczych, o piłce, o laskach. O samochodach!!! Tak, to nie boli, nie kaleczy naszego machismo, a świat znowu wraca na trajektorię męskich kryteriów i jak piękny, lśniący cadillac mknie w stronę jasnego, jednoznacznego istnienia.

6 maja, niedziela
(ból głowy, ból gardła, dolorosa existentia)
Jutro do pracy. Kto to wszystko wymyślił?

Leszek Żuliński



Od autora: ...to miała być powieść... Lekka i satyryczna, ale ocierająca się o życie. Mój przaśno-słowiański i przede wszystkim męski kontrapunkt wobec głośnego przed laty „Pamiętnika Britget Jones”. Jednak nigdy tego pomysłu nie skończyłem. Teraz, po latach, odnalazłem w szpargałach tylko ten fragment... Niechaj przynajmniej on pocieszy mój los niespełnionego prozaika...


portal LM, wrzesień 2013