Dawid Kain "Prawy, lewy, złamany", Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2007, str. 126; Krzysztof Wasilonek "Lost Angels", Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2007, str. 128
Anatol Ulman
Larwy oraz kosmogonie
Znam to uczucie: najpierw w trudzie piszę dzieło, przeżywam męki związane z jego opublikowaniem, a potem jakiś gnój niszczy je beznamiętnie. No cóż.
Trzy czwarte mini powieści SF Dawida Kaina Prawy, lewy, złamany to nużące nudy. Trzeba posiadać upór dawnych bojowników o prawdę i rozrywkę, by przebrnąć. Potem wyjawia się degeneracyjna tajemnica, ale to już koniec.
Rzecz ma miejsce (trudno byłoby twierdzić, iż się dzieje) współcześnie na krakowskim osiedlu smutnym jak pizda. Jej bohaterami są istoty wymóżdżone i bezwolne, prezentujące obecną młodzież. Jeśli młody autor, o sugerującej zło biblijnej ksywie Kain, trafnie maluje duchowy byt swego pokolenia, to toczy ono żywot bezmyślnych larw. Zresztą jak całe, niewidoczne społeczeństwo zafascynowane telewizją kablową i więcej niczym. (Dziełko Kaina w tej mierze stanowi niezbyt odkrywczą satyrę na ogłupiającą nicość TV). Trójka młodych bohaterów: gówniarz Paweł, wyprany z osobowościowych cech recenzent młodzieżowej muzyki Olek oraz dziewucha Anka, przejawiająca tylko szczątkową indywidualność, to ludzie(?) bez właściwości. Za cholerę nie można bowiem się dowiedzieć, dlaczego licealista, dręcząc matkę, zażywa miękkie dragi i olewa szkolne obowiązki? Dlaczego zrobiony z gówna recenzent opiniuje tak, jak każe mu rednacz? Dlaczego Anka snuje się bez sensu jak ślimaczka? Bo życie jest złe?
Wyjaśnienie wydaje się bardziej proste: autor o tym życiu naszym wie nic. Nie ma żadnych doświadczeń, nie słyszał o psychologii. Jedyna jego wiedza dotyczy narkotyków. I tego, ze słyszenia raczej, że ojcowie, czyli starsi, lubią synów lać. Książka zawiera pochwałę dragów, prawdopodobnie bezwiedną. Przyjemności związane z ich zażywaniem oraz pragnienie dymania kobiet, koniecznie w większych ilościach, czyli bardzo chłopięce, niedojrzałe, stanowi o sensie życia tych larw. Oczywiście w przypadku bohaterki żeńskiej jest to marzenie o byciu dymaną.
O pomyśle, stanowiącym że książka należy do SF, nie będę się wypowiadał, by nie odbierać czytelnikom jedynej przyjemności lektury, jaką może być ciekawość rozwiązania tajemniczych wydarzeń. Pomysł ten zrodzony jest z sugestii, iż modny obecnie lęk przed elektroniczną penetracją naszych umysłów przez informatyków, wydaje się uzasadniony. Chociaż w tym względzie, moim zdaniem, autor za bardzo i nieprawdopodobnie dziwaczy. Czyżby dostał haluna?
Natomiast z uznaniem wypowiedzieć się można o pisarskiej sprawności Dawida Kaina. Rzemiosło ma opanowane, co dobrze wróży. Fuck..tycznie. Gdyby tak jeszcze dowiedział się czegoś o istotach, do których gatunku należy. Na przykład na początek przeorał Szekspira, gdzie jest wszystko.
Krzysztof Wasilonek, autor baśniowego dziełka Lost Angels, jest od Kaina młodszy o lat pięć, ale w pełni dysponuje równym brakiem wiedzy o ludziach. Natomiast obficie korzysta z ogólnie znanych motywów, branych z dziecięcych baśni oraz gier komputerowych, o istocie oraz zbawianiu świata. Lepi je jak może i wychodzi poplątana Kosmogonia o cykliczności apokalips we Wszechświecie, o Bozi walczącym z Pradawnym Pierwiastkiem Zła za pomocą cząstek w ludzkich postaciach, takich jak Ramon, skutecznie okładający piąstkami wszechpotężnego Ćlucia, zbawicielka Agnesis, nieszczęsny chłopiec Wuzgut i inni. Morderstwa, wiedźmie drzewa, aury, Jastrzębie, Kaczki i rodząca dzieci Kostucha. Pomieszanie z poplątaniem naiwnym i, niestety nie śmiesznym, chociaż w zamierzeniu być może chodziło o żarty. Niemniej, choć zniesmaczony pozostałymi idiotyzmami, z wielką aprobatą przeczytałem kawałek o działaniu policji nazywanej Huro, która dobrała się do pewnej religijnej rozgłośni radiowej. Ciemna aura ojca prowadzącego była tak intensywna, że wychodziła wraz z jego głosem z głośników radioodbiorników słuchaczy i wdzierała się w ich uszy, zarażając ich. Proszę jednak zwrócić uwagę na tragiczną konstrukcję gramatyczną tego zdania
Doprawdy, trudno się oprzeć wrażeniu, iż rzecz tę machnął chłopczyk. Zresztą bardzo grzeczny. Świadczą o tym pacholęce wyobrażenia i takiż humor. Oto transportujący dusze (wiadomo gdzie) Lucek (czyli Lucyper) oraz Święty Piotr, podwładny Bozi, ścigają się dla zakładu na autostradzie prowadzonymi przez siebie autobusami, przy czym zwycięzca zabiera pokonanemu kilka dusz do swej dziedziny. Czyżby było to śmieszne Podobnie jak przepędzanie duchów zaklęciem a kysz!?
A przecież Wasilonek, student italianistyki, miał dostęp do źródeł SF w oryginale, jeśli wziąć pod uwagę, jak stwierdził Jack Spicer, że Dante był pierwszym pisarzem science fiction. Beatrycze migocze w przestrzeni bez końca.
Ksiązka charakteryzuje się też nadmiarem zbędnych dialogów, no ale dzięki temu jest grubsza.
To wszystko jeszcze dałoby się znieść, gdyby nie dołączone do powieści, w tym zrobione po angielsku, mizerne niby wiersze o niby szlachetnym, niby metafizycznym, niby wydźwięku ideowym. Pochodzi z nich ohydny zwrot: Bozia zwyciężyła swą walkę. Zwycięża się bowiem w walce. Byłoby lepiej dla autora i użytkowników jego ewentualnych książeczek, gdyby porzucił swą banalną poezję, a skupił na budowaniu językowej poprawności.
Latarnia Morska 2 (10) 2008