Leon Zdanowicz „Leoniki i inne wiersze wybrane”, Wydawcy Bogdan Zdanowicz i MILAN STUDIO Bartłomiej Bryk, Kraków - Łobez 2015, str. 144

Kategoria: port literacki Utworzono: środa, 19 sierpień 2015 Opublikowano: środa, 19 sierpień 2015 Drukuj E-mail


Kazimierz Rink

LEON ZDANOWICZ REDIVIVUS

Książka jak wiele innych z tej firmowanej oddolną inicjatywą enklawy, nieuchwytna w oficjalnej dystrybucji, ustronnie usytuowana na portalach netowych, recenzowana z powściągliwym umiarem przez koneserów zjawiska. Unikalna zarazem, bo stanowiąca próbę odtworzenia postaci i twórczości za życia nie do końca docenianej i zauważanej.

Dziś rozdział ów wydaje się zamknięty. Ale czy do końca? Zdanowicz kojarzony niewielkim na ziemi zachodnio-pomorskiej Łobezem wydał za życia dwa zaledwie zbiory wierszy. W rok po śmierci ujrzał światło dzienne Łabuź Leona (2010), rekapitulujący po części to, co pozostawił po sobie Redaktor redagowanego przez 16 lat kwartalnika „Łabuź”.

Tym razem czytelnik trafia na rzecz iście bibliofilską, pieczołowicie wyselekcjonowaną i zredagowaną przez grono przyjaciół Poety i samego wydawcę, której to roli podjął się brat Autora, także poeta - Bogdan Zdanowicz. W jego słowie zamieszczonym na końcu książki czytamy: „Książka składa się z dwóch części. W pierwszej przedstawiamy wiersze wydrukowane w prasie, wydawnictwach zbiorowych czy też indywidualnych publikacjach autorskich (plus jeden gotowy do druku projekt wydawniczy). Kończą tę część „leoniki wybrane”, a całość podsumowuje szkic prof. Piotra Müldnera-Nieckowskiego odszyfrowujący problematykę i idee tej poezji, a głównie w sposób pełny opisujący techniki poetyckie. Przyjęliśmy dla potrzeb wydania określenia wierszy; leoniki i seksotyki(...). W drugiej prezentujemy „kuchnię” poezji Leona...”. Po czym następuje edytorskie uzasadnienie tyczące warsztatowej strony twórczości pomieszczonej w cyklach; „Archiwum”, „Laboratorium” i „wiersze bardzo wybrane”.

Rzeczone Leoniki... wydają się na pozór książką panoramiczną, chronologicznie porządkującą to, co ocalało w archiwum twórcy liczącym kilkanaście tysięcy tekstów. Na pozór, bowiem chronologia jako taka nie do końca objaśnia to, co w bujnym żywiole poetyckim wydać musi się pierwszoplanowe i na swój sposób priorytetowe. Osobowość poety, specyfika zakodowania jego biografii w konkrecie genius loci, oryginalność i wyjątkowość wątków z pogranicza tożsamości i artystycznej autokreacji - wydają się w przypadku tej spuścizny tyleż kluczem wiodącym w stronę jej genezy, co możliwością jej ciągłej reinterpretacji. Bardziej jednak - z nie tak odległej jeszcze perspektywy minionego czasu – oddania sprawiedliwości temu, co z pisarskiego dorobku zasługuje na uwagę i nad czym warto się pochylić nie tylko z literackiego punktu widzenia.

Już na wskroś autobiograficzny, otwierający całość wiersz „Przyzywanie siebie” prowokuje do dociekań nad istotą credo poetyckiego Zdanowicza. Poety zdumiewająco rzadko i oszczędnie szafującego zaimkiem osobowym „ja”. To w tym wierszu-prologu pojawia się egzystencjalne niejako pytanie; „ Bo czymże jestem – otwartym pragnieniem?”, by w wierszu - epilogu powrócić intymnym nieledwie wyznaniem:

Staję przed tobą kraczo w bezgatunkowo korzennej korze / już jestem stocznym obsuwem już jestem modelu ułomem...

Publikowane wiersze z lat 70-tych cechuje wyszukana maestria formy, koronkowy liryzm, precyzja misternej frazy, malarskość wizji i polifoniczność brzmienia. Jest w nich wszechobecne pragnienie arkadyjskiej harmonii i ukojenia wobec samotności i dojmującej często pustki zagubienia w czasie i przestrzeni.

To miłość dyktuje jego piewcy ten rodzaj uniesienia, uczuciowej wibracji i wewnętrznego rozedrgania, dyktowanej potrzebą czystego wzruszenia narracji. Cechuje je epickie przyzwolenie na ten rodzaj poetyckiej artykulacji, tryskającej świeżością, z lekka stylizowanej, z dalekimi echami pobrzmiewającymi w liryce Petrarki, Lieberta, nawet Grochowiaka. To materia w ujęciu poetyckim krystalicznie przejrzysta, klarowna, niekonwencjonalnie przy tym odkrywczo nazywająca po imieniu stany „uczuciowego wrzenia”:

...bo tylko głos jest gwoździem życia / w połogach czasu zardzewiałym („Kochaj mnie”)

lub: odgrzewa się wątki i nawleka nici / by znów koszulą wstydy zakryć podłość / samo okłamania (***).

Optyka wszechobejmującego „miłosnego wejrzenia” pojawia się też w wierszach zasadniczo odległych od tego nurtu i daje się wyłuskiwać w sposób poetycko iskrzący urodą skojarzeń; „na ławkach jabłka/ lśniące kolanami. A też nie sposób nie zauważyć, że i w cyklu „Limerycznie naiwnych erotyków”, a bardziej jeszcze w „Seksotykach” ujawnia się cały nieprzebrany arsenał zmysłowo-wynalazczej materii języka, nie mającej sobie równych, nawet w zestawieniu z mistrzami tego gatunku w rodzimej tradycji poetyckiej. Profanum wyodrębnia się tu z sacrum, biologia miesza z naturą, mroczny sensualizm z metafizyką, dosadność i odwaga obyczajowa nieoczekiwanie staje się przeciwwagą pruderii i utartego konwenansu. Pierwiastek męski sam ustala i wyznacza granice werystyczno-naturalistycznej fascynacji płcią i sposobu jej seksualnej eksploracji. Sytuacja erotyczna nabiera dynamicznej relacji, ale też bywa z rozmysłem podszyta tonacją quasi-pastiszu prawie. W takiej postawie poety tkwi coś z nonszalancji buntownika który rzuca wyzwanie postępującemu „samozakłamywaniu” tej sfery ludzkiej udręki i towarzyszących jej napięć obwarowywanych rygorami zakazów i odwiecznego tabu.

W przeciwieństwie do swego na tym gruncie poprzednika, Emila Zegadłowicza, Zdanowicz nie unika wskazań obiektów swego erotycznego „nieopamiętania”. I tak w strofach tych realnie (nawet jeśli w eksplodującej wyobraźni) zabraknąć nie może „cieleśnie kobiecej Marzanny”, „płciowo przejrzałej Anjony”, „zmysłowo czytelnej Doroty”, „żywiołowo spragnionej Kasięty”, „śniegowo dziewczęcej Oli” etc.

Ale i w tej mierze bardziej frapujący i poruszający receptory odbiorcy wydać musi się sam język jaki tworzy na ten szczególny użytek patron Leoników.... Daleki od utrwalonego rutyną i przyjmowaną w takich sytuacjach „bezpieczną” semantyką. Stąd pewnie i: „samka”, „moczarka”, „balaski ud”, „nożna obejma”, „rozpęknięte pawęża kolan” czy „majtkowo obnażona ochotność”. Język to wcale nie zmurszały skansen, to żywe, wciąż odradzające się źródło naszej niewyczerpanej w inwencji mowy - zdaje się mówić do nas wiedzący swoje poeta zakochany w „Łabuzie”. Czy we współczesnej nam poezji daje się zauważyć podobne tendencje wskrzeszania, a i tworzenia wsobnie i osobnie nowego na tej niwie języka? Może jedynie u poety rodem z Piły Tadeusza Wyrwy-Krzyżańskiego, ale podejrzewam, że do jego obrazoburczo wyzywającego „Kochania miłości” dotarli raczej nieliczni.

Trudno też dopatrzeć się większego ryzyka w stwierdzeniu, że ulubioną formą poetyckiej ekspresji pozostawał dla Zdanowicza poemat. Wskazuje na to choćby sam „Łabuź”, opublikowany w dwu wersjach, bo poeta szukał często i uporczywie optymalnego kształtu formalnego swoich literackich wcieleń. W tym przypadku jakby radykalnie znowelizował, odkurzył i na własną modłę przekomponował to, co z trudem funkcjonowało już w obrębie akademizmu i przypisywanych mu latami schematów. Nie tylko na literackim gruncie. Miast typowej opowieści sentymentalnej i łatwo rozpoznawalnych, ocierających się o koleiny banału wzruszeń wkraczamy w ten skrawek „małej ojczyzny”, gdzie przeszłość podejmuje dialog z teraźniejszością, a zdarzenia, przeżycia, twarze. wspomnienia, dramaty, tęsknoty i uniesienia niczym slajdy albo powleczone sepią fotografie odbijają całą prawdę o ludzkim jednostkowym losie, jego wyjątkowości i nieuchronności.

Szczęśliwi którzy z każdej strony wiatru / płyną do Kolchidy na kierunek słońca / niosą w sterach runo – Argonauci / Powolni wiatrom...

- taki widzi poeta cel i sens tej ziemskiej peregrynacji, na którą bywa jak wielu mu podobnych skazany. Czy można sobie wyobrazić Kolchidę bez mitycznych Argonautów w drodze po złote runo i bez spolegliwości wobec przychylnym im w wędrówce wiatrom? Bo zaraz potem pojawia się to wyznanie zwalniające z jakiegokolwiek komentarza: „...ja „przeszczep” głodów wlazłem w ciebie/ i ssałem mleczne imię Łobez”. I to pretendujące także do miana autorskiego creda, lakonicznie i przejmująco boleśnie zarazem wyartykułowane; „jak pies na łańcuchu wyrażasz się dźwiękiem”. A dalej jakże typowe dla poetyki „leoników” wszechobecnie rozwirowane: „spłachetki”, „pólka”, „sągi drzewa”, „brogi nieplewione”, „ogłuchłe liście troski”.

Świat realny, widzialny, ale nieprzerwanie jakby odchodzący i przywoływany, odtwarzany jedynie z zakamarków czułej i ocalającej minione pamięci. „Na drzewach korą leży korzeń zdarzeń”, wszak kora jawi się tu jako symbol trwałości, uniwersalizuje to, co ocalone z pożogi niepamięci, opierając się każdej z pokus starcia, wymazania z pola wiekuistego widzenia.

W Stadnie plemiennym odstrzale, „Laboratorium” i wieńczących tom „Seksotykach” niczym w lustrzanym odbiciu dojrzewa i lśni właściwym sobie blaskiem użytych technik poetyckich język i stylistyka poezji Zdanowicza. Bogactwo tej iluminacji uświadamia odbiorcy, że autor nie podaje mu niczego na tacy, że proponuje wyprawę w głąb siebie, ale za sprawą organicznie pojętego trudu.

To dynamiczna, in statu nascendi pulsująca retorta skojarzeń, semantycznych poszukiwań i kombinacji spod znaku Norwidowej formuły; „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Prof. P. Müldner-Nieckowski diagnozując świat adwerbialno werbalny autora określa jego sedno jako powtarzalność nowotworów i neosemantyzmów. Szczególny nacisk kładzie na przysłówkach (adwerbia), przymiotnikach adiektywy) i tzw. ciągach przysłówkowo-przymiotnikowych. Przysłówki, przymiotniki i rzeczowniki bowiem pełnią w Leonikach... zmienną, roziluminowaną funkcję obrazowania, Żywiołowego w swym barokowym nieomal wyrazie, przydającego wersom nieoczekiwanych kontekstów i znaczeń. Idzie też o tyleż poznawczy co publicystyczny wymiar i wymowę tekstów, ich zawoalowane często, polemiczne przesłanie. Bo wiersze Zdanowicza są zawsze i o czymś i w czyjąś skierowane stronę.

Charakterystyczna wydaje się też sama struktura czy raczej kompozycja wiersza, jego warstwa epicka. Od pierwszego wersu śledzimy osnowę, temat konstrukcji lirycznej, konsekwentnie zmierzającej ku poincie stanowiącej kontrapunkt z mocno osadzonym znaczeniowo czasownikiem; „Labiryntowo najemnym szpalerem trafów/ kobieco szczęśliwym połataniem/ bezwiednie pokazuje...”.

Eksperci od tak zmodyfikowanej „linii melodycznej wiersza” sugerują uproszczenie i zarazem rozszerzenie magnetycznych pól oddziaływania frazy wiersza i wyposażania go w walor wieloznaczności. I pewnie nie raz, nie dwa natrafią na oponentów takiego punktu widzenia. Bo w trakcie lektury wierszy chciałoby się - nolens volens - dać nieco oddechu naszym predylekcjom do pochłaniania zagęszczonej faktury i natłoku skojarzeń. Szczególnie w tzw. wygłosie, jako że wiersze i czytamy, ale równie często mówimy. Czasem aż kusi by zdjąć co nieco z tej piętrzącej się znaczeniowo „nadbudowy”. Więcej nawet; spytać o rodzaj „prymki” w ich bardziej uproszczonym, mniej skomplikowanym zapisie. De gustibus non est disputandum? Jedno nie ulega wątpliwości: czytelnicza przygoda z Leonikami... w żadnym wypadku nie pozostaje drogą na skróty i utwierdzaniem w przeświadczeniu, że poezja winna obierać kierunek zracjonalizowanej do końca, logicznie rozebranej na czynniki pierwsze oczywistości. Wystarczy sięgnąć po takich choćby twórców jak Tadeusz Peiper, Miron Białoszewski, Tymoteusz Karpowicz czy Ryszard Milczwski-Bruno. Czym była dla Zdanowicza sama poezja i gdzie go ostatecznie zawiodła? Nie wygląda na to, by wyartykułowane w „Łabuziu” wyznanie:

Potrzebne mi Wasze tak / dajcie mi to do ręki obgadanej piórem / inaczej boję się oddychać...

rozwiewało wszelkie w tej mierze rozterki, dylematy i wątpliwości. Wręcz przeciwnie.

Z pośmiertnego „pro memoriam”, jakim po części jawi się ta jedyna w swoim rodzaju unikalna książka, wyłania się obraz ducha niespokojnego, niestrudzonego poety-rzemieślnika godzącego płynne i nieskore do obłaskawień terytoria formy i treści. Być może bardziej jeszcze zbuntowanego poszukiwacza prawdy o swoim ludzkim, człowieczym „ego”, losie i rzeczywistym przeznaczeniu. Gdyby przyszło znaleźć określenie najbardziej właściwe i adekwatnie przynależne temu pisarstwu, prócz znanego już terminu Henryka Berezy „życiopisanie” (z całym jego ostracyzmem i twórczą determinacją) nasuwa się też inne. Pewnie prościej brzmiące i bliższe istocie rzeczy; poezja  p r a w d z i w a. Prawdę o sobie samostanowiąca i naprzeciw jej wychodząca...

Kazimierz Rink

Leon Zdanowicz „Leoniki i inne wiersze wybrane”,  Wydawcy Bogdan Zdanowicz i MILAN STUDIO Bartłomiej Bryk, Kraków - Łobez 2015, str. 144

 

 

Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzję Leoników... autorstwa Wandy Skalskiej oraz w dziale „felietony” materiały związane z L. Zdanowiczem; recenzję zbioru poetyckiego (a właściwie poematu) Łabuź (2005), wspomnienie Lecha M. Jakóba „Odszedł przyjaciel”, omówienia książek ŁABUŹ Leona. Prowincjonalny Okazjonalnik Literacki – ostatni (2010) oraz tomu prozatorskiego Opowiastki opowiadające (2011)