Krzysztof Kwasiżur „Niebieski”, Wydawnictwo PISARZE.PL, Warszawa 2015, str. 80

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 28 czerwiec 2015 Opublikowano: niedziela, 28 czerwiec 2015 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

SPADŁ KIEDYŚ W LIPCU ŚNIEŻEK NIEBIESKI,

a mnie spadł w czerwcu tomik wierszy Krzysztofa Kwasiżura, też Niebieski i chłodem zawiało od strony Przemyśla na przełomie wiosny i lata. Pada. O szyby deszcz dzwoni bezbarwny z chmur szarych, nad którymi niebieskość jest doskonała. Widać ją z samolotu. Wzleciał nad chmury, ale do niebiańskiej niebieskości mu daleko, a to, co dalekie, trudno dotknąć, osiągnąć, bo rozlewa się w nieskończoność, w bezkres błękitnego oceanu. Nie widać początku ani końca. Trwa, kołysząc tajemnice śmierci i wieczności.

Wywołuje respekt, lęk i smutek, bo jak tu opuścić dobrowolnie ludzką przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Można jednak wznosić się, doskonalić, dążyć, marzyć, żeby „fruwały krówki nad modrą łąką, śpiewało z nieba zielone słonko”. Wystarczy tylko przymrużyć oczy, żeby powiedzieć: Świat jest uroczy.

Ale on, niebieski z tytułowego wiersza jakiś markotny, wciąż czymś zmartwiony / ani nie płakał, ni się uśmiechał. Jak powiada poeta – on nie był ziemski. Najpierw myślano, że taki wymowny, to księdzem zostanie, ale w końcu rada starszych przy karczmie zadecydowała: Do szkół poślemy – profesor będzie. Jakby ksiądz nie musiał nauk pobierać. Kiedy przyjechał ze swoim skarbczykiem – notatnikiem, zadziwił słowami tak, że mu czapkować zaczęli i nadal to robią. Tu autor się zawahał. Do dziś czapkują skromnemu chłopcu / a ja do końca nie wiem, czy jemu // czy prawdom świętym które tam spisał / i dzielił wszystkim duszom po równo… / jak chleb i wodę, dane głodnemu / temu ziemskiemu i niebieskiemu.

Poeta raczej nie marzy szczęśliwie. Rzadko jasny promień rozświetla twarz podmiotu lirycznego, na ogół parzy od środka, wywołując grymas bólu egzystencjalnego. Miłość gdzieś odeszła, zostało tylko przeświadczenie, że takie uczucie więcej się nie przydarzy. Pelargonie na parapecie niepodlewane zasychają. Na pocieszenie zostaje tylko butelka. Z nim wyjdziesz - / bo nie sprostam, bo nie taki, bo on lepszy / ja róże / oferuję, a on tylko wciąż cię… ech! / Czas odejść, w końcu facet swoją godność mieć / powinien… , ale to nie takie łatwe, bo ból rozstania z miłością przypominają sny, zapach ogórków niesie szczere, proste wyznanie. Jak o niej zapomnieć. Była kiedyś piękna / twarz w popękanym lustrze, to i tren się jej należy, więc zaczyna jak Kochanowski Pełno, / a jakoby nikogo /…/ zeschło / całkiem obce ciało. Poeta z różnych stron przygląda się uczuciu, które gdzieś po drodze zgubił, stracił. Próżno szukać go w tym obcym mieście, gdzie miłość nie mieszka / i gdzie twój adres – właściwie nikt nie wie. Ale, ale… Nic nie powiem, gdy przyjdziesz – uporczywie czeka na nią, jak pies na dotyk ręki, jednak przyjście nic dobrego nie wnosi. Kompot kotletem popijając / znowu kierujesz się do kłótni… Jednak mężczyzna sobie poradzi – utopi smutek w piwie.

Z domu wpadamy na „Wiejską zabawę” ostro zakrapianą. Ona wita się z władzami umysłowymi, kac dokucza, oj, działo się, działo. Czysta rozpusta. Byli jacyś oprawcy, ona – oczyma cielęcia / rzezi wypatruję / co w sprawiedliwość uwierzyć pozwoli // i ty tam byłeś / śmiechem / kalałeś wiarę nadzieję i miłość. Dobrze, że ona zwraca się do rodzaju męskiego, tylko po co tam poszła? Odpowiedź znalazłam w wierszu „Nietaktownik”. Pozwolę sobie przytoczyć go w całości. Ona / ponętnie/  rozkraczona / ja nad nią / stoję / i dwoję się / i troję / pieszczotą proszę / o jęk. No, rzeczywiście, brakuje tu taktu. On przyjął pozycję dominującą, ona ponętnie rozkraczona zapewne znajduje się w pozycji leżącej, bo jakby stała, to on by nad nią nie stał. Tylko dlaczego ona ma jęczeć? Z zachwytu nad widokiem, no bo jego ręce zbyt krótkie… Zostają mu tylko stopy i słowna wylewność. Co on opowiada, że smutno mu kochać, bo zawsze trafia na brak wzajemności i słyszy tylko precz i wynocha.

A może pomylone zostały pojęcia seksu i miłości, może to wszystko generuje Przemyśl – miasto kościołów i melin. Lepiej już w Dubiecku kawę wypić z biskupem Krasickim i pogadać o historii, pisaniu i religii. On już nie jest ziemski, dlatego widział jak „prosto do nieba czwórkami szli” oficerowie z Kozielska, Ostaszkowa, Starobielska, a na ziemi nie tylko guziki po nich pozostały. Widział jak ze smakiem siedmioletni chłopiec jadł chleb ze smalcem z kostki w czasie stanu wojennego, może podsunął poecie temat do „Pętli”. Jestem przekonana, że biskupowi podobały się „Dwa wiatry” Tuwima, bo przecież Poczta Anielska kursuje bezbłędnie, dlatego poddał autorowi myśl, żeby napisał „Cztery wiatry”. Zawsze to o dwa więcej.

Jeśli chodzi o pisanie, to podmiot liryczny, choć u ludzi znajduje uznanie, zastanawia się po hamletowsku w wierszu „Moje sny mają różowe ogonki” – pisać? / nie pisać? Zaintrygowały mnie te ogonki, ale nijak nie mogłam wydedukować, o co biega. O tym pisaniu w innym wierszu tak mówi: Ja tak naprawdę / nic nie chcę pisać; / ani chałtury, ani modlitwy, / nie mam ambicji, by się popisać / chcę, aby słowa / na piasku kwitły. To trochę takie – nie chcę, ale muszę, bo krew poety się skrzy / rymami i onomatopeją / myślami / co się wiecznie / w głowie dzieją. Słowo za słowem rodzi się w głowie, z którą twórca w chmurach chodzi i duma, a co wyduma, to przecież nie taki, żeby tylko dla siebie zachować, dlatego uczciwie się dzieli ze światem swoimi spostrzeżeniami o aktualności sądów Tuwima. Dramatycznie woła: Tuwim, masz rację! / całą nację / Pseudo-pisarską brać / (urwał ich nać!) / pisze, bo do roboty ma / lewe ręce, a do pisania / trzeba mieć serce. Co to za erotyki łkających poetek – pożal się Boże, już lepsze wiersze pisze góral – budowlaniec, a krytycy tylko się ścigają, który wyłuska większą awangardę ! // Psu na pogardę. Proszę, jakie emocjonalne podejście do kondycji współczesnej literatury polskiej.

Warto zwrócić uwagę na ostatni w tomiku wiersz „Ja – księga” zamykający rozważania o pisaniu. Czy mam charakter? Nie wiem! / Jedyne co chciałbym na pewno, / by książka miała tytuł, styl / i swą klasę. Czort ze mną! Cóż, książka na ogół ma tytuł, pewien styl i jakąś klasę, a poeta nie może lekceważyć siebie, ponieważ to za jego sprawą powstaje księga, to on ją komponuje od początku do końca. To on ukryty w kartkach stara się porwać czytelnika swoimi utworami, zatrzymać w obrazie i czymś zachwycić. Mnie zatrzymał „Powrót”.

Białe żyły śniegu na czarnych skałach / i widok krzyża w dali, na Giewoncie, / wszystkie świerki i wszystkie chałupy / w goncie // opuszczam. Biorę je pod powieki, / trzymam, coraz częściej wiatr mnie  / całuje, rzadziej boćka, wspomnienia / pięknieją pięknie. Już tęsknię. Czuję tu coraz większe oddalenie nie tylko od Tatr, ale i od mieszkańców posługujących się gwarą.

W zupełnie innym klimacie jest wiersz „Szopka na dwie (i pół) osoby” naśladujący paplanie na beju – portalu skupiającym miłośników wierszyków. Dobra obserwacja wywołująca u czytelnika uśmiech i jednocześnie politowanie dla jego użytkowników.

Szkoda, że Niebieski zawiera sporo wierszy słabych, bo to już trzeci wydany przez poetę tomik, więc należałoby oczekiwać większej sprawności językowej. Skąd inaczej wzięłyby się dwa rażące błędy ortograficzne: nie tutejszy i nie wymuszony. Tak to już jest, że z przymiotnikiem „tutejszy” i imiesłowem przymiotnikowym „wymuszony” partykułę „nie” pisze się razem. Niestety, zdarzają się też potknięcia gramatyczne i nie tylko.

Może dziecię dziś tutaj nie dotrze / W zaspach grzęźnie i pomocy wzywa, / Może napadli go jacyś łotrzy / i ginie tam chłopaczyna // Coś tam błyska w oddali za szybą / może to on, może to gwiazda? / Co dziś jest z chłopaczyną? / A może już jest? Już dotarła?

Jeszcze Dzieciątko nie przyszło na świat, a już z niego taka dzielna chłopaczyna?

Inny przykład.

Gdzie jesteś panie, / czy ognie wieczne / w moim zaciszu drogę wskażą, czy sam, ze sobą / ramię, w ramię / drogą krzyżową / iść mi każą?  // A jak już pójdę / Czy dobroć ludzką przepoczwarzę? Ja tego nie skomentarzę.

Pastorałki bywają różne. Niemniej ze zdumieniem przeczytałam: Król, królów nędzarz, nędzarzy / pan panów, mała dziecina / między wołami złożony / Jezus i jego rodzina.

Tak wszyscy razem?

A gdy przez Przemyśl pasterze szli - / Katedra im świeciła. / Nie wiem czy zimno, czy byli źli / i taka jasność biła. No pewnie, jak szli, to musieli być źli.

Na koniec przytoczę wiersz „Odbicie”, w którym idący na śmierć Chrystus tak mówi do kobiety, która okazała Mu współczucie.

W podłej szmacie, w brudnej ścierce / moją twarz dostałaś, / Weroniko. / I już wtedy – tam na górze / byłaś w szoku - / że nie znika // Choć oblicze moje smutne / na tej chuście / Weroniko, / to tak jakby wryte w pamięć, / wypalone, / i nie zanikło! // Przez stulecia, jak pieczęcią / utrwalone rysy moje / przez te wieki / na krzyż idę, / ty mnie mijasz… / Ja się boję…

Lekturą nie byłam zachwycona, choć odnalazłam w niej kilka mile i znajomo brzmiących fraz: Pełno, a jakoby nikogo; Wschodni wiatr na sad wpadł; a ja ci złe niebo otworzę; w cieniu twych skrzydeł od dziś pozostałem; a zwłaszcza – Innego końca świata nie będzie / niż ten, który świat / właśnie przeoczył. Bez tego nie odkryłabym nigdy głębi „Piosenki o końcu świata”.

Przepraszam, ale to tylko mój subiektywny odbiór.

Krzysztof Kwasiżur „Niebieski”, Wydawnictwo PISARZE.PL, Warszawa 2015, str. 80

Jolanta Szwarc

 

 

Przeczytaj też szkic K. Kwasiżura „Poezja fleszowa” oraz felietony „Przecież z tego się nie strzela!” i „Oddam marmur za darmo” w odpowiednich działach naszego portalu