Magdalena Gałkowska „Fantom” TEATR MAŁY, Tychy 2014, str. 39

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 30 maj 2015 Opublikowano: sobota, 30 maj 2015 Drukuj E-mail


Patryk Chrzan

CZYM NIE JESTEM, A CHCIAŁABYM BYĆ

Fantom Magdaleny Gałkowskiej jest jej trzecią książką poetycką a zarazem nagrodą główną w konkursie „Tyskiej Zimy Poetyckiej”. Porównując Fantom do wcześniejszych wydawnictw widać szlify i rozwój własnej frazy poetyckiej, często bardziej wieloznacznej niż kiedyś. Autorka podążą konsekwentnie  po wyznaczonej linii i choć mniej jest tu może spontaniczności a więcej precyzji, ale wciąż nie ma kunktatorstwa. Gałkowska wzorem Sylvii Plath, której duch czuć w tych wierszach, zmierza śladem poezji konfesyjnej.

Czym jest jednak tytułowy Fantom? Zjawa, omam, imaginacja, zwid, stan przejściowy a może właściwą wskazówką jest medyczna definicja, jako modelu części ciała służącego do ćwiczeń z anatomii? Myślę, że nie ma potrzeby dociekania genezy tytułu, bo ten wyklaruje się po lekturze.

Całość została podzielona na trzy części o nieco enigmatycznych tytułach: „Getto”, „Dzienniki”, „narodzić się na przekór i nic nie pamiętać”. Już od pierwszej części czytelnik spotyka się z tym wszystkim, co stanowi centrum zainteresowań poetki: samotność, miłość, pisanie, przemijanie a także relacje damsko – męskie i damsko – damskie. To co zwraca uwagę od początku to wyrazistość i szczerość, która pozwala łączyć podmiot liryczny z autorem a także wyraźna ironia -  „a ja się pięknie starzeję – ogłasza w TV Młynarska, a ja / liczę poprzeczki na szyi” – „Pierwsze”. Tego typu fraz jest więcej, jak choćby odniesienie się do procesu twórczego – „stacja czterdziesta piąta: poeta kolejny raz upada / pod wierszem. ta suka – wena podaje mu arkusz papieru/ ściernego (…) – „Błąd serwera, czyli Jezus żyje”.

O relacjach z mężczyznami można powiedzieć sporo, bo jest tu zarówno ironia jak i żal, dowcip i niespełnienie, prowokacja i potrzeba kontaktu. Gałkowska posługuje się zabawną wieloznacznością zwrotu – „dział męski nieczynny/ z powodu choroby” – „Deklinacje” ale i uderza wprost z odchyloną gardą – „(…) w snach pieprzą mnie smukli mężczyźni / podobni do kobiet. robią to nadzwyczaj sprawnie / potem rozwiewa ich poranne powietrze” – „Trzecie”. Bywa bezpośrednia i surowa w ocenie, gdy wspomina o innej dziewczynie, która „wygląda na przekonaną, że wszystko jest proste (…) czytam wiersze laleczko, czasem / nawet je piszę” – „Mam twarz Grzegorza Ciechowskiego”.

Część druga „Dzienniki”” jest kontynuacją „Getta”, ale jakby jeszcze bardziej intymną a zarazem smutniejszą, stanowiącą nawiązanie do Dzienników Sylvii Plath. Czuć tutaj wyobcowanie z otaczającej rzeczywistości i narastającą świadomość przemijania, choćby w słowach „trzeba poczekać / na wieczór, a kiedy znikną roje much / i pretensje ludzi, ułożyć się (…) – wzdłuż krawędzi łóżka” – „I”. Poetka przygląda się innym kobietom, jakby mierząc w ten sposób własną kondycję – „chciałbym być piękna. to przyziemne / pragnienie wzbudza zazdrość, kiedy patrzę / w oczy innych kobiet – lustra / odbijające moją klęskę” – „III”. Czasami słowa wiersza stają się powiernikiem rezygnacji, wręcz stanu depresyjnego, gdy pisze „nie umrę, jeszcze nie dzisiaj, nie / na ulicy” – „I” albo „nic nie potrafię, nawet porządnie umrzeć / tak z dnia na dzień (…) nic nie potrafię. nie mam szans na kolejne szanse (…)” – „IX”. Takiej niechęci do „aktualnego stanu życia” nie było we wcześniejszych tomikach, choć i tutaj kontrastuje to z łagodną odmianą sarkazmu, gdy manifestuje „jestem pozioma jak chodnikowa płyta / płaska i kanciasta. zdarza się, że odstaję (…) jestem pozioma/jak oś odciętych. postaw na mnie/ krzyżyk (…) – „IV” albo „jest dobrze. nie grozi mi miłość, / ani objawy odstawienia.” – „VI”.

Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że rozdział jest takim „zapisem dołowania”. Forma dziennika przybiera bowiem zarys sinusoidy – od rezygnacji do nadziei a nawet prowokacji. Podmiot liryczny odzyskuje wigor, poczucie wartości, intryguje pisząc o swojej mocy – „mogłabym uzdrawiać dotykiem (…) wyciągnąć i naprawić / zepsute serce (…) mogłabym uzdrawiać / słowem (…)” – „II”. Także zwraca uwagę bezceremonialnym wyznaniem „zrobię sobie fotkę, dzięki której przesiedzisz dwie noce / przy google earth w poszukiwaniu mojego miejsca zamieszkania / tego, co mam w środku nie da się przełknąć bez skrzywienia / przygotuj usta, bierz i pij (…)” – „V”.

Ostatnia część Fantomu to kontynuacja wyznań pisanych w pierwszej osobie i rozterki dotyczące własnej tożsamości – „są dni, w których próbuję odciąć się od tego, / kim tak naprawdę jestem, co realnie znaczę, / gdy płaczę bez powodu, gdy sięgam dłonią w mrok (…)” – „Romantyzm”. Podobnie jak wcześniej autorka funduje czytelnikowi rollercoaster emocji od bezpośredniego „a miejsce w moim sercu (…) nigdy się nie zabliźni (…) wsuwam dłoń między uda, to co wilgotnieje / nie jest mną, nie jest nikim.” – „Fantom”, poprzez depresyjne „jestem jedynie dnem, nad którym krążą ryby (…) jestem nożycami do rozbierania drobiu (…)” – „DNA” po ciepłe i liryczne „(…) nim niemoc zawładnie/najmniejszym poruszeniem – zapisz mnie dokładnie/na ziemi, w atmosferze, w zgniecionej pościeli” – „Breakdance”.  W tej części szczególnie pojawiają się liczne odwołania do „języka religijnego” przejawiające się w grze słów, fragmentach modlitw, nagromadzeniem pojęć takich jak bóg, Chrystus, kadzidło, relikwia, droga krzyżowej, rozgrzeszenie itp. Najmocniej jednak przebijają dwa – światło i serce.

Czyżby tytuł rozdziału „narodzić się na przekór i nic nie pamiętać” miał świadczyć o chęci rozpoczęcia nowego, lepszego życia? Trudno przecież zakładać, aby autorka stała się religijna i przelewała to w formę podmiotu lirycznego. To z jednej strony zmierzenie się z zastanym i obrosłym mchem językiem, wykorzystanie go do własnych celów. Słów – kluczy, zwrotów – wytrychów, które komponuje we własne teksty nieraz z chłodną bezwzględnością. Z drugiej strony to potrzeba dojrzenia i określenia sensu, stabilizacji, miłości i bezpieczeństwa, czegoś, co pragnie każdy, nawet jeśli o tym nie mówi wprost.

Teksty przybierają formę modlitw, jak stacje męki twórczej poety w „Błąd serwera, czyli Jezus żyje”, czy też litanii „matko wszystkich poetek (…) w tej świętej szybce / wyraźnie zaznacz poziom (…) matko wszystkich wariatek, poetko nadobna / uwolnij nas od siebie (…)” – „The face on the piecyk”. Gałkowska dekonstruuje język powagi i sacrum pisząc choćby o „błyszczącym różowo, najświętszym sercu” – „Plastic Jesus”; albo „rysunkowy pan bóg w odpustowych chorągiewek/i obrazków z zakrystii mantruje: hare kriszna (…) połyskuje i zachęca do kupna.” – „IX”; a także „(…) mamy swoich bogów, od godziny / szczekają nożycami do cięcia metalu, krzyczą (…) master, master, / master of puppets.” – „VIII”. Bogowie śpiewają Metallicę a tymczasem „jesteście Chrystusami, jedynymi w tłumie / samozwańczych proroków od zbawiania dziewic. (…) jesteście Chrystusami od tanich odpustów, / pozornych ran i bólu, który nie tanieje” – „Armia Zbawienia”. Autorka często wykorzystuje zwroty -  „pokładam nadzieję w panu”, „niech ma pana w opiece”, „pan jest moim pasterzem” – „Kameleon”; „bierzcie i jedzcie z tego wszystko”, „za nas będzie wylane na odpuszczenie” – „V”; „powiedz tylko słowo”, „na wieki wieków amen” – „Eskapizm”. Ujawnia słabość i instrumentalizację tego języka ale i buduje swój własny, profanum przekuwa we własne sacrum. Tym samym, jakby wzorem Mircei Eliadego, wierzy w jakieś nieokreślone sacrum albo cytując filozofa „wierzę w boga, którego nie ma w religii”.

Jak już wspomniałem, nad zbiorem wisi gęsty klimat wierszy Sylvii Plath a sama poetka często nawiązuje do jej samobójstwa jak np. w wierszu jej poświęconym „(…) wyraźnie zaznacz poziom, od którego głowa / napęcznieje i pęknie. jak w tanim horrorze/śnięte białka, rys twarzy, krew i spalenizna.” – „The face on the piecyk”; „(…) coś wyrośnie, coś w końcu /  musi wyjść, choćby przez drzwiczki piekarnika,/przez pomyłkę, przez gardło.” – „VII” a także „moja własna matka / kupuje mi kuchenkę z elektrycznym piekarnikiem” – „IX”. Nie chodzi jednak tylko o samą postać słynnej poetki, jej twórczość i życie ale także o sam proces twórczy i kreację. Czuć tę fascynację, emptię i zrozumienie.

Trudno jest pisać o tej poezji jako pewnym planie czy projekcie, skomplikowanej grze z czytelnikiem, ponowoczesną zabawę z kotka i myszkę. Podmiotowość autorki jest tutaj bardzo wyrazista, że trudno posądzać ją o zszywanie całości grubymi nićmi. Ta bezwzględna czułość i ostentacyjna czasem dosadność odsłania człowieka z krwi i kości, pełnego sprzeczności i namiętności, które nim miotają. Mimo całego temperamentu i wykorzystywania fragmentów podniosłego tonu nie unosi się, aby spacerować w chmurach, zbyt twardo stąpa po ziemi. Te szczególnie „miękkie słowa”, tak bardzo już znane w poezji – światło i serce, używa wielokrotnie, co kontrastuje z ciemną stroną tych wierszy, tworząc jasno – ciemny fantom, byt niedookreślony, ale namacalny.

Gałkowska pisze „wyciągnąć  i naprawić / zepsute serce (…) mogłabym uzdrawiać słowem (…) bawię się, / nożem kuchennym filetuję drób (…)” – „II”. Walka ciągle trwa, bo „mam w sobie tyle cienia, że starczy za dwoje (…) nie ma nic poza kadrem, światłem (…) próbuje łapać światło, nie poznaje siebie/na czarno – białych zdjęciach.” – „Romantyzm” a także „(…) niełatwo / narodzić się na nowo, gdy wszystko umiera (…) by czekać na światło” – „Rollercoaster”. W ostatnim wierszu pisze o tajemniczym „pięknym chłopcu o sercu, które można złamać (…) które nie przegrywa”, jak o nadziei i szansie, bo sama „jeszcze mam trochę czasu, ale brak mi miejsca / na zgliszcza po naprędce gaszonych płomieniach” – „Rhakotis”. Coś umarło i to nie raz, ale jednak wciąż liczy na nowe życie. Bo czy jest wybór? Za plecami tylko mrok. Pomimo tego, że w jednym z wierszy deklaruje, że nie chce mówić o tym, czym nie jest a chciałaby być, to na przekór w tekstach z Fantomu mówi o sobie bardzo dużo.

Magdalena Gałkowska „Fantom” TEATR MAŁY, Tychy 2014, str. 39

Patryk Chrzan