Krzysztof Lisowski “Motyl Wisławy”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2014, str. 382

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 01 marzec 2015 Opublikowano: niedziela, 01 marzec 2015 Drukuj E-mail


Irmina Kosmala

PRZESTRZENIE WZLOTÓW

Biada temu, kto wyrusza i nie powraca. Oskar Miłosz

Śmiały Czytelniku! Czy jesteś gotów porzucić swą ciepłą jaskinię myśli, zastygłe kratery czytelniczych upodobań, skamieliny przekonań i wypłynąć nie swoją łodzią w daleką podróż po rwącej rzece czyichś wrażeń i odczuć? Jeśli tak, z pewnością Tobie dedykowana jest najnowsza książka Krzysztofa Lisowskiego –  krakowskiego poety, prozaika i eseisty – w której na rzeczne koryto jego wartkiej myśli składają się rozliczne  dopływy w postaci zamieszczonych tu esejów, szkiców, wywiadów, spotkań, dzienników z podróży bliższych i dalszych, poetyckich fraz, jak i zajmujących recenzji.

Autor zabierze nas na nietuzinkową wyprawę, podczas której spotkamy się raz jeszcze z wybitnymi umysłowościami dwudziestego wieku. Wśród nich między innymi pojawią się nieprzemijające od lat namiętności pisarza do twórców literatury czeskiej, takich jak Hrabal czy Kafka. W lekturowych zapisach odnajdziemy również nazwisko czeskiego emigranta, któremu jakoś ostatecznie i na zawsze udało się wyrwać ze szpon parafizycznego reżimu – Josefa Škvoreckiego – laureata Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS za Przypadki inżyniera ludzkich dusz. Poznamy też prywatne zdanie Lisowskiego na temat Miroslava Holuba - zgorzkniałego nieco „mistrza paradoksu” – czeskiego poety, eseisty i tłumacza.

W naszej wspólnej z pisarzem eskapadzie w nieznane, otrzemy się o ciekawe życiorysy polskich twórców: Mirona Białoszewskiego i Jarosława Iwaszkiewicza. Pierwszego nazwie Lisowski „metafizykiem codzienności”. Dzięki uprzejmości obu, zajrzymy na chwilę do ich domów, poznamy upodobania oraz przywary tych nietuzinkowych artystycznych dusz. Z kolei dzięki wnikliwej lekturze "Marginesu, ale…", autor Motyla Wisławy oprowadzi nas również po domu Różewicza – „nauczyciela nowej poezji” – opowie o swoich czytelniczych fascynacjach; odbędzie z nami poetyckie peregrynacje, jak choćby przez teksty Janusza Drzewuckiego czy Mieczysława Machnickiego, by na koniec trudu włóczęgi pozwolić zasiąść na sławetnej sofie Wisławy Szymborskiej, pokazać nam podarowane przez nią wycinankowe  „kiczowate skarby”, opowiedzieć o spotkaniach z poetką nad brzegiem rzeki, podzielić się zachwytami nad jej ostatnimi tomami wierszy. Ot, esencja egzystencji.

„Ważnym komponentem mojej (…) codziennej diety jest (…) lektura. Czytanie nowości, polecanie książek dobrych, mądrych, przyjaznych, godnych zastanowienia” – skonstatuje autor sąd, który w zasadzie od początku lektury Motyla…, jako jeden z pierwszych wypłynie na powierzchnię naszych przekonań o człowieku, którego mamy możliwość przez chwilę podsłuchać, podejrzeć, w pewnym sensie poznać. Stąd też tak wiele miejsca i uważnego namysłu nad lekturą poświęci w niniejszej książce wielu jeszcze innym poetom, pisarzom czy artystom, wśród których warto wymienić nazwiska Leśmiana, Herberta, Miłosza, Celana, Sándora Máraia, czy wybitnego włoskiego pisarza Antonio Tabucchiego.

Motyl Wisławy to również wędrówka bohatera, narratora i autora w jednym po zakamarkach własnej pamięci. Na jej wiele etapów składać się będą chętnie odbywane podróże po greckich i chorwackich wyspach czy ciekawych zakątkach Azji Mniejszej. Podczas odbytych w towarzystwie ukochanej osoby eskapad, zawsze „było pięknie, indywidualnie i niekoniecznie” – zaznaczy w swym czarnym moleskinowym notatniku eksplorator jasnych wysp i ciemnych prawd, wśród których najgłośniej do głosu dochodzi Borgesowska konstatacja, że niejako „wszyscy jesteśmy Grekami na wygnaniu”. W ten sposób Apollo i Dionizos triumfują swoje pojednanie, choć autor za Bertnardem Russellem odrzuci rozpowszechniony wcześniej przez Nietzschego model myślenia o tych dwu greckich bogach. Cokolwiek by rzec, pewnym jest, iż to synteza, zjednoczenie bóstw, sprawi, że cierpienie i rozkosz złączą się ze sobą, tworząc dzieło sztuki.

Wędrówka po zakamarkach swej pamięci bywa równie fascynująca i niezapomniana, co zawodna. W pewnym momencie bowiem zreflektujemy się, że wspomnienie lekturowe Błysków Julii Hartwig pojawi się w tej samej odsłonie na stronach 71-74 (tekst opublikowany w 2008 r.), jak i  na str. 211-213 (tekst z 2010 r.). Niepotrzebne kilkustronicowe powtórzenie doprowadza do pewnego smutnego wniosku. Na szczęście to jedyny niechlubny niuans w tej blisko czterystustronicowej książce, zawrócenie łodzi i wpłynięcie jeszcze raz do tej samej wody, wbrew zasadzie heraklitejskiego porzekadła.

Wyłuszczone przez autora imperatywy dobrego pisarstwa: pochwała piękna i różnorodności świata, zaciekawienie, zdziwienie, konsolacja – z pewnością odnajdziemy na kartach Motyla Wisławy. Warto dodać, że na ostatni, sto ósmy zapis: „Tata. Pole wzlotów”, złoży się najintymniejszy obraz człowieka, cyzelowany pamięcią osób bliskich i dalszych, listami z wydawnictw, w końcu poruszającymi rozmowami z nieżyjącym od lat ojcem. Wszystko to skłania nas do konstatacji, że pisanie daje autorowi z pewnością radość i wolność, ale czytelnika, niestety, uzależnia.

Krzysztof Lisowski “Motyl Wisławy”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin 2014, str. 382

Irmina Kosmala

 

 

Przeczytaj również w „porcie literackim” naszego portalu recenzję książki K. Lisowskiego Czarne notesy. O niekonieczności (2012) pióra Wandy Skalskiej