Jerzy Maria Siwecki „Fabrica Imago”, Wydawnictwo IMAGO MONTAGE, Warszawa 2014, str. 76

Kategoria: port literacki Utworzono: czwartek, 26 luty 2015 Opublikowano: czwartek, 26 luty 2015 Drukuj E-mail

 

Agnieszka Kołwzan

JA W WIELKIM MIEŚCIE

pobudzam się / w kontakcie z Miastem / tropię strofy / poluję zawzięcie na linijki wierszy („Imagomontaż”) – wyznaje podmiot liryczny utworu otwierającego poetycki zbiór Fabrica Imago – książkowy debiut impresjonisty, Jerzego Marii Siweckiego. Słowa te odsłaniają nie tylko genezę twórczości, ale i trzy główne, wielokroć sprzężone ze sobą, pola semantyczne, wokół których koncentruje się uwaga bohatera lirycznego.

Pierwszym z nich jest Warszawa – miasto nieomal bezustannie przywoływane, opisywane, wartościowane. To ona staje się inspiracją, dzięki niej powstają konkretne utwory, ale bynajmniej nie jest przedstawiana jako miejsce obdarzone genius loci.

To raczej, jak niszczący indywidualność moloch u Juliana Tuwima, przestrzeń nacechowana negatywnie:

W tępą masę Warszawy /  Wbijam się zawzięcie tak samo / Jak tłum sprawny („Jazz God”).

Stolica to miejsce nieprzyjazne, odpychające, nieczułe, zdominowane przez masę jej niczym niewyróżniających się mieszkańców, których podmiot liryczny przedstawia jako okrutne zwierzęta:

ten krwiożerczy lud sapie / krwi wciąż potrzebuje // najdłuższe kolejki /  ciągną do mięsnego / tłum niecierpliwie z pomrukiem / przebiera nogami („przed gablotą zakrzepłej krwi”).

Wyzbyta zdolności przeżywania wyższych uczuć, groteskowo hiperbolizowana tłuszcza jest przerażająco homogeniczna i silna liczebnością. Mimo tej świadomości podmiot liryczny nie może oprzeć się mrocznemu urokowi stolicy, w rozmowie z bliską mu kobietą powiada tak:

Kochamy nasze miasto / Ja więcej  /  Ty mniej chociaż twierdzisz  /  Że w ogóle nie kochasz  / Tej Warszawy („Wybrzeże Kościuszkowskie na koncercie Jazzpospolitej”).

Podmiot liryczny w owej przytłaczającej przestrzeni, tak pełnej antynomii, czuje się wyobcowany i osamotniony: jestem ponadto dziwak / nie pasuję tutaj („przed gablotą zakrzepłej krwi”). Boleśnie odczuwa hipokryzję tłumu, którego poszczególne jednostki przywdziewają maskę bogatych wewnętrznie idealistów, choć w istocie są zajętymi zabieganiem o materialne korzyści filistrami (zob. „demaski”). Bezskutecznie usiłuje zbuntować się przeciwko rutynie bezbarwnego życia symbolizowanej przez poniedziałkowy przymus wstania z łóżka:

zmuszam siebie / aby zwlec się / choć czynność ta przychodzi mi z trudem // jakkolwiek banalnie to zabrzmi: / poniedziałki są mordercze / […] taśma produkcyjna wciąga mnie w zawiłą maszynę / tygodnia pełnego wyzwań ograniczeń obciążeń / a nawet nie postawiłem stopy na zimnej klęsce podłogi („obiecuję sobie zostać uciekinierem… kiedyś”).

Choć nie chce się podporządkować bezwładowi i porządkowi życia, który, pozbawiając indywidualności, wtłacza jednostkę w zbiorowość, nie jest w stanie wyzwolić się spod jarzma powszechności. Prawdziwą wolność może bowiem przynieść tylko śmierć:

kiedyś się postawię i nie wstanę / będzie to zapewne świt mojej śmierci („obiecuję sobie zostać uciekinierem… kiedyś”).

Bycie w Mieście przyczynia się nie tylko do konstytuowania się tożsamości podmiotu lirycznego, ale także kształtuje jego poetycką wrażliwość (zob. „Imagomontaż”). Bohater tomu zastanawia się nad rolą poezji w swoim życiu, pyta, dlaczego egzystując w świecie przepełnionym okrucieństwem, bestialstwem, śmiercią, nie jest w stanie pisać wierszy zaangażowanych, które mogłyby, jeśli nie zmienić rzeczywistości, to przynajmniej kontestować ją lub poruszyć ludzi. Pisanie jest dlań jednak formą autoterapii, odskocznią, metaforycznym locus amoenus, dzięki któremu łatwiej znosi się trud przebywania w bezbarwnej i zwyrodniałej rzeczywistości:

Ja tymczasem w Poezji szukam ukojenia. Ratuje mnie / zapach odległych galaktyk. /  Ludzi naoglądałem się już dosyć, z bliska. / […] Poezja ratuje mnie wewnątrz. / Wystarczy („Niezaangażowany”).

Poeta to skryptor rzeczywistości, który z fenomenów, okruchów i cząstek montuje obraz, próbując z migotliwych i niepochwytnych drobin złożyć całość. Owo credo artystyczne J. M. Siweckiego streszcza tytuł tomu, bowiem Fabrica Imago oznacza po łacinie pracownię obrazów czy produkcję wizerunków, czyli miejsce, w którym naśladuję się rzeczywistość. Biorąc pod uwagę fakt, że imago to również definicja entomologiczna oznaczająca owada dorosłego, tytuł, w kontekście treści zbioru, można by także interpretować jako metaforę miejsca, w styczności z którym dojrzewa człowiek. A taką przestrzenią jest przecież dla podmiotu lirycznego Miasto…

Debiutancki zbiór J. M. Siweckiego to nie tylko mozaika słowem malowanych wedut Warszawy, przedstawianej zarówno jako bezduszny moloch, jak i ukochane miejsce. To przede wszystkim zajmujący i wieloznaczny zapis poetyckich impresji, które bezpośredniemu obcowaniu z aglomeracją nadają wymiar uniwersalnej opowieści o egzystencji jednostki w częstokroć odhumanizowanym świecie.

Jerzy Maria Siwecki „Fabrica Imago”, Wydawnictwo IMAGO MONTAGE, Warszawa 2014, str. 76

Agnieszka Kołwzan


Przeczytaj też wiersze J.M. Siweckiego w dziale „poezja” naszego portalu